— Panel sterowania — szepnęła. — Zawsze wiedziałam, że jesteś bystry, Josh.
— Ach — powoli powiedział Abdikadir. — Zaczynam rozumieć. Wierzysz, że masz w jakiejś mierze dostęp do tego panelu. Że możesz wpływać na Oko. I to cię przeraża.
Nie potrafiła spojrzeć mu w oczy.
Josh powiedział oszołomiony:
— Ale jeśli możesz wpływać na Oko, o co je poprosiłaś?
Ukryła twarz.
— Żeby pozwoliło mi wrócić do domu — wyszeptała. — I myślę…
— Co?
— Myślę, że mogłoby. Tamci zaszokowani zamilkli. Ale w końcu powiedziała to i teraz wiedziała, że jak tylko ta wyprawa dobiegnie końca, musi jeszcze raz stanąć twarzą w twarz z Okiem, znowu rzucić mu wyzwane albo próbując, umrzeć.
Kilka dni przed dotarciem do Aleksandrii flota przybiła do brzegu. W tym miejscu, jak zapewniali geografowie Aleksandra, znajdowało się Paraetonium, miasto, które kiedyś odwiedził, chociaż teraz nie pozostał po nim nawet ślad. Tam spotkał ich Eumenes. Powiedział, że pragnie towarzyszyć Królowi, kiedy ten idzie śladami najważniejszej pielgrzymki swego życia.
Aleksander kazał zwiadowcom spędzić wielbłądy, które były objuczone zapasami wody na pięć dni podróży. Szybko utworzyła się niewielka grupa licząca nie więcej niż dwanaście osób, w tym Aleksander, Eumenes, Josh i Bisesa oraz kilku członków ochrony. Macedończycy ubrali się w długie beduińskie szaty; byli tu już przedtem i wiedzieli, czego oczekiwać. Nowożytni poszli za ich przykładem.
Wyruszyli na południe, w głąb lądu. Podróż miała trwać kilka dni. Posuwając się wzdłuż granicy Egiptu i Libii, szli łańcuchem zerodowanych wzgórz. Kiedy zesztywnienie członków ustąpiło, a mięśnie i płuca zaczęły reagować na ruch, Bisesa zdała sobie sprawę, iż monotonny chód sprawił, że opuściły ją natrętne myśli. Dodatkowa terapia, pomyślała. W nocy spali w namiotach, owinąwszy się swymi beduińskimi szatami. Drugiego dnia złapała ich gorąca burza piaskowa. Potem wędrowali wąwozem zasłanym muszelkami i krainą pełną skał wyrzeźbionych przez wiatr, a na koniec równiną pokrytą grubym żwirem.
W końcu dotarli do małej oazy. Były tam palmy, a nawet ptaki, przepiórka i sokół, które ocalały pośród wymarłej podmokłej niziny. Nad całym miejscem górowała surowa, zrujnowana cytadela, a w pobliżu źródeł stały małe, na wpół zarośnięte sanktuaria. Nie było żadnych ludzi, żadnych oznak zamieszkania, tylko malownicze ruiny.
Otoczony strażnikami Aleksander ruszył naprzód. Minął zniszczone fundamenty nieistniejących budynków i dotarł do schodów, które prowadziły do czegoś, co kiedyś było świątynią. Kiedy wchodził po tych zniszczonych schodach, wyraźnie drżał. Zbliżył się do gołej, pokrytej pyłem platformy i ukląkł z pochyloną głową.
Eumenes mruknął:
— Kiedy byliśmy tutaj, miejsce było stare, ale nie zrujnowane. Bóg Ammon przybywał tu w swej świętej łodzi niesionej na ramionach sług, a dziewice śpiewały pieśni o jego boskości. Król wchodził do najświętszego sanktuarium, niewielkiego pomieszczenia pokrytego pniami palm, gdzie zasięgał rady wyroczni. Nigdy nie wyjawiał pytań, które zadawał, nawet mnie, nawet Hefajstionowi. I to właśnie tutaj Aleksander zdał sobie sprawę ze swej boskości.
Bisesa znała tę historię. Podczas pierwszej pielgrzymki Aleksandra Macedończycy utożsamili libijskiego boga z głową barana, Ammona, z greckim Zeusem, a Aleksander dowiedział się, że jego prawdziwym ojcem jest Zeus-Ammon, a nie macedoński król Filip. Od tej chwili przez resztę życia nosił Ammona w swym sercu.
Król robił wrażenie zdruzgotanego. Może miał nadzieję, że to sanktuarium jakoś przetrwało Nieciągłość, że to miejsce, najświętsze ze wszystkich, może zostało oszczędzone. Ale tak się nie stało i zastał tu jedynie piętno nieubłaganego czasu.
Bisesa mruknęła do Eumenesa:
— Powiedz mu, że nie zawsze tak było. Powiedz mu, że w dziewięć stuleci później, kiedy miejsce to stało się częścią Imperium Rzymskiego, a chrześcijaństwo zostało uznane za oficjalną religię Imperium, wciąż istniała grupa wyznawców, tu, w tej oazie, która nadal oddawała cześć Zeusowi-Ammonowi i samemu Aleksandrowi.
Eumenes poważnie skinął głową i ostrożnie przekazał te wiadomości z przyszłości. Król coś odpowiedział i Eumenes wrócił do Bisesy.
— Mówi, że nawet bóg nie jest w stanie pokonać czasu, ale dziewięćset lat powinno wystarczyć każdemu.
Grupa została przez cały dzień w oazie, aby odzyskać siły i napoić wielbłądy, po czym wróciła na brzeg morza.
42. Ostatnia noc
W tydzień po powrocie do Babilonu Bisesa oznajmiła, że wierzy, iż Oko Marduka odeśle ją do domu.
Informacja ta spotkała się z ogólnym niedowierzaniem, nawet ze strony jej najbliższych przyjaciół. Wyczuła, iż Abdikadir uważa, że to tylko pobożne życzenia, że jej wrażenia związane z Okiem i kryjącymi się za nim istotami to czysta fantazja, że wszystko to nie jest niczym więcej niż to, w co sama chce wierzyć.
Jednakże Aleksander postawił jej proste pytanie:
— Dlaczego ty?
— Bo o to poprosiłam — odparła po prostu. Rozważył jej słowa, skinął głową i pozwolił odejść. Jednak wszyscy jej towarzysze, nowożytni, Macedończycy i Brytyjczycy, zaakceptowali jej szczerość i pomagali w przygotowaniach do podróży. Zaakceptowali nawet podaną przez nią datę. Nadal nie miała żadnych dowodów i nawet nie była pewna, czy poprawnie interpretuje swe niejasne wrażenia wyniesione z kontaktów z Okiem. Ale wszyscy traktowali ją poważnie, co jej pochlebiało, nawet jeśli niektórzy trochę gadali, że będzie jej głupio, jeśli Oko wystawi ją do wiatru.
Kiedy nadszedł ostatni dzień, Bisesa usiadła z Joshem w komnacie Marduka; milczące Oko unosiło się nad ich głowami. Przywarli do siebie. Przed chwilą kochali się na przekór beznamiętnemu spojrzeniu Oka, ale nawet to nie zdołało wyprzeć jego obrazu z ich świadomości. Wszystko, czego teraz pragnęli, to wzajemna pociecha.
Josh szepnął:
— Myślisz, że ich w ogóle obchodzi to, co uczynili, świat, który rozbili na kawałki, ludzie, którzy zginęli?
— Nie. Być może takie emocje interesują ich z czysto akademickiego punktu widzenia. Nic ponadto.
— Więc są gorsi ode mnie. Jeżeli widzę zabite dziecko, potrafię się tym przejąć, odczuwam ból.
— Tak, Josh — powiedziała cierpliwie — ale nie obchodzą cię miliony bakterii, które każdej sekundy giną w twoim brzuchu. My nie jesteśmy bakteriami, jesteśmy złożonymi, niezależnymi istotami, obdarzonymi świadomością. Ale oni tak nad nami górują, że dla nich jesteśmy niczym.
— Więc dlaczego mieliby odesłać cię do domu?
— Nie wiem. Przypuszczam, że dlatego, że to ich bawi. Spojrzał na nią spode łba.
— To, czego oni chcą, nie ma znaczenia. Jesteś pewna, że ty tego chcesz, Biseso? Nawet jeżeli wrócisz do domu, co będzie, jeśli Myra cię nie chce?
Obróciła się, żeby na niego popatrzeć. W mrocznym świetle lampy jej oczy wydawały się ogromne, skóra bardzo gładka, wyglądała tak młodo.
— To śmieszne.
— Czy rzeczywiście? Biseso, kim jesteś? Kim jest ona? Po pojawieniu się Nieciągłości wszyscy mamy rozłupane ja, należące do różnych światów. Może jakiś fragment ciebie samej mógłby wrócić do jakiegoś fragmentu Myry…