Dotknięta do żywego wybuchła gniewem, dając upust skomplikowanym uczuciom, jakie żywiła do Myry i Josha.
— Nie wiesz, o czym mówisz.
Westchnął.
— Nie możesz wrócić, Biseso. To by nic nie znaczyło. Zostań tutaj. — Chwycił jej dłonie. — Mamy tu do zbudowania domy, pola, które trzeba uprawiać i wychowywać dzieci. Zostań tu ze mną Biseso, i urodź mi dzieci. Ten świat już nie jest jakimś obcym artefaktem, to nasz dom.
Nagle złagodniała.
— Och, Josh. — Przyciągnęła go do siebie. — Kochany Josh. Chcę zostać, uwierz mi. Ale nie mogę. Nie chodzi tylko o Myrę. To jest szansa, Josh. Szansa, jakiej nie dali nikomu innemu. Bez względu na ich motywy muszę ją wykorzystać.
— Dlaczego?
— Bo mogę się czegoś dowiedzieć. Dlaczego to się stało. O nich. O tym, co możemy z tym zrobić w przyszłości.
— Ach. — Uśmiechnął się smutno. — Powinienem był wiedzieć. Mogę dyskutować z matką ojej miłości do dziecka, ale nie mogę stanąć na drodze jej żołnierskim obowiązkom.
— Och, Josh…
— Weź mnie ze sobą. Wyprostowała się, zaskoczona.
— Tego nie oczekiwałam.
— Biseso, jesteś dla mnie wszystkim. Nie chcę tu zostać bez ciebie. Chcę ci towarzyszyć, gdziekolwiek pójdziesz.
— Ale ja mogę zginąć — powiedziała łagodnie.
— Jeśli zginę u twego boku, umrę szczęśliwy. Po cóż jest życie?
— Josh, nie wiem, co powiedzieć. Ciągle cię ranię.
— Nie — odparł łagodnie. — Myra zawsze tu jest, jeśli nie między nami, to u twego boku. Rozumiem to.
— Nikt przedtem nie kochał mnie w taki sposób. Znowu się objęli i przez chwilę nie przerywali milczenia. Potem powiedział:
— Wiesz, oni nie mają imienia. — Kto?
— Te złowrogie istoty, które to wszystko uknuły. To nie Bóg ani bogowie…
— Nie — powiedziała. Zamknęła oczy. Wyczuwała ich nawet w tej chwili, jak powiew z wnętrza starego, ginącego drzewa, suchego, szeleszczącego i dotkniętego rozkładem. — Nie są bogami. Pochodzą z tego wszechświata, tu się urodzili. Ale są starzy, ogromnie starzy, tak starzy, że przekracza to granice naszej wyobraźni.
— Żyli zbyt długo.
— Być może.
— Więc tak ich nazwiemy. — I uniósłszy głowę, wyzywająco spojrzał na Oko. — Pierworodni. I niech ich piekło pochłonie.
Ażeby uczcić osobliwą podróż Bisesy, Aleksander rozkazał przygotować wspaniałą ucztę. Trwała trzy dni i trzy noce. Były zawody lekkoatletyczne, wyścigi konne, muzyka i tańce, a nawet ogromne battue w mongolskim stylu; opowieści o nim wywarły wrażenie nawet na Aleksandrze.
Ostatniego wieczoru Bisesa i Josh byli gośćmi honorowymi na wystawnym bankiecie w pałacu zarekwirowanym przez Aleksandra. Król uczynił Bisesie zaszczyt, występując w postaci Ammona, swego boskiego ojca, w ozdobnych pantoflach, z rogami na głowie i fioletowej pelerynie. Był to wieczór pełen zgiełku i pijaństwa, jak z okazji ostatniego występu klubu rugby. Około trzeciej nad ranem alkohol zwalił z nóg biednego Josha, którego szambelanowie Aleksandra musieli odnieść do sypialni.
W świetle pojedynczej lampy oliwnej Bisesa, Abdikadir i Casey siedzieli obok siebie na drogich sofach, a u ich stóp płonęło małe ognisko.
Casey popijał z wysokiej szklanicy. Wyciągnął ją w stronę Bisesy.
— Babilońskie wino. Lepsze niż ten macedoński zajzajer. Chcesz trochę?
Uśmiechnęła się i odmówiła.
— Myślę, że jutro powinnam być trzeźwa. Casey chrząknął.
— Z tego co wiem o Joshu, jedno z was rzeczywiście powinno.
Abdikadir powiedział:
— Więc jesteśmy ostatnimi ludźmi, którzy pozostali z dwudziestego pierwszego wieku. Nie pamiętam, kiedy ostatnio byliśmy we trójkę.
Casey powiedział:
— Ani razu od dnia katastrofy helikoptera.
— W taki sposób o tym myślicie? — zapytała Bisesa. — Nie od dnia, kiedy świat się rozleciał, ale od dnia, gdy straciliśmy Ptaka?
Casey wzruszył ramionami.
— Jestem zawodowcem. Straciłem swój statek. Kiwnęła głową.
— Jesteś porządnym człowiekiem, Casey. Daj mi to. — Wyrwała mu kubek i pociągnęła wina. Było mocne, miało smak starego, prawie zwietrzałego trunku pochodzącego z jakiejś dobrej winnicy.
Abdikadir obserwował ją swymi jasnymi oczyma.
— Josh rozmawiał ze mną dziś wieczór, zanim upił się tak, że w ogóle nie mógł mówić. Myśli, że coś przed nim ukrywasz — nawet teraz — coś, co dotyczy Oka.
— Nie zawsze wiem, co mu powiedzieć — odrzekła. — To człowiek z dziewiętnastego wieku. Chryste, on jest taki młody.
— Ale nie jest dzieckiem, Bis — powiedział Casey. — Ludzie młodsi od niego umierali za nas, walcząc z Mongołami. I wiesz, że jest gotów oddać za ciebie życie.
— Wiem.
— Więc — powiedział Abdikadir — o czym mu nie chcesz powiedzieć?
— O moich najgorszych podejrzeniach.
— To znaczy?
— O faktach, które mieliśmy przed oczyma od pierwszego dnia. Słuchajcie, nasz kawałek Afganistanu — i niebo ponad nim, które uratowało Sojuz to wszystko, co przeniknęło przez Nieciągłość z naszych czasów. I choć szukaliśmy z całych sił, nie znaleźliśmy niczego z czasów późniejszych. Byliśmy ostatnimi próbkami, jakie pobrano. Czy to nie wydaje wam się dziwne?
Dlaczego trwająca dwa miliony lat historia miałaby się kończyć na nas?
Abdikadir kiwnął głową. — Ponieważ jesteśmy ostatni. Po nas nie ma już nic do próbkowania. To był nasz ostatni rok, nasz ostatni miesiąc, nawet nasz ostatni dzień.
— Myślę — powoli powiedziała Bisesa — że coś strasznego musi się zdarzyć owego ostatniego dnia, strasznego dla całego rodzaju ludzkiego albo dla świata. Może dlatego nie powinniśmy się przejmować paradoksami czasu. Powrotem i zmianami historii. Bo po nas Ziemia nie będzie już miała żadnej historii, którą można by zmieniać…
Abdikadir powiedział:
— I może to jest odpowiedź na pytanie, które mi przyszło do głowy, kiedy przedstawiałaś swoje poglądy dotyczące rozdarcia czasoprzestrzeni. Takie rozdarcie pochłonęłoby bez dwóch zdań ogromne ilości energii. Czy taki właśnie los czeka Ziemię? — Zamachał rękami. — Jakaś gigantyczna katastrofa. Wyzwolenie ogromnej ilości energii, w obliczu której Ziemia byłaby jak płatek śniegu w palenisku, burzy, która rozerwałaby samą strukturę przestrzeni i czasu…
Casey zamknął oczy i pociągnął łyk wina.
— Chryste, Bis. Wiedziałem, że zepsujesz nam humor.
— I może to jest główny powód pobierania próbek — dokończył Abdikadir.
Dotychczas nie pomyślała o tym.
— Co masz na myśli?
— Biblioteka za chwilę spłonie. Co wtedy robisz? Przebiegasz galerie, chwytając, co zdołasz. Może budowa Mira to ćwiczenie z ratowania zbiorów.
Nadal nie otwierając oczu, Casey powiedział:
— Albo z plądrowania.
— Co?
— Może ci Pierworodni nie są tu tylko po to, aby rejestrować koniec. Może go spowodowali. Idę o zakład, że o tym także nie pomyślałaś, Bis.
Abdikadir powiedział:
— Dlaczego nie mogłaś tego powiedzieć Joshowi?
— Bo jest pełen nadziei. Nie mogłam jej zburzyć.
Przez chwilę siedzieli w napiętym, złowieszczym milczeniu. Potem zaczęli rozmawiać o swoich planach na przyszłość.
Abdikadir powiedział:
— Myślę, że Eumenes uważa mnie za użyteczne narzędzie w swym nieustannym dążeniu do rozerwania Króla. Zaproponowałem zorganizowanie wyprawy do źródeł Nilu. Wydaje się, że Pierworodni zachowali fragmenty ludzkości jako istotnej odmiany różniącej nas od potomków szympansów. Ale kim byli ci potomkowie? Jakie cechy tych włochatych przodków Pierworodni uznali za ludzkie? Oto nagroda, którą chcę skusić Aleksandra…