— To ambitny pomysł — powiedziała Bisesa. Jednak w głębi duszy wątpiła, czy Aleksander dałby się na to nabrać. To jego światopogląd miał kształtować najbliższą przyszłość. I to był sen o bohaterach, bogach i mitach, nie zaś poszukiwanie rozwiązań problemów naukowych. — Mam wrażenie, że gdziekolwiek byś się nie udał, zawsze znajdziesz jakieś miejsce dla siebie, Abdi.
Uśmiechnął się.
— Myślę, że zawsze miałem skłonność do safizmu. Wewnętrzne poszukiwanie wiary. To, gdzie jestem, nie ma znaczenia.
— Szkoda, że nie czuję tak samo — powiedziała poważnie. Casey powiedział:
— Jeśli o mnie chodzi, nie chcę spędzić życia w parku rozrywki Jamesa Watta. Próbuję ożywić jakiś inny przemysł — elektryczny, może nawet elektroniczny…
— On chce powiedzieć — powiedział Abdikadir sucho — że zostanie nauczycielem.
Casey trochę się skrzywił, po czym postukał się w swą wielką głowę.
— Po prostu chcę mieć pewność, że to, co mam tutaj, nie umrze wraz ze mną i ci biedni durnie nie będą musieli odkrywać wszystkiego na nowo.
Bisesa ścisnęła go za rękę.
— W porządku, Casey… Myślę, że będziesz dobrym nauczycielem. Zawsze myślałam o tobie jak o zastępczym ojcu.
Casey, klnąc po angielsku, grecku i nawet po mongolsku naprawdę robił wrażenie. Bisesa wstała.
— Chłopaki — przykro mi, że muszę to powiedzieć, ale myślę, że powinnam się trochę przespać.
Wszyscy odruchowo się poderwali i objęli rękami, z głowami tuż obok siebie, kuląc się jak piłkarze.
Casey powiedział:
— Potrzebujesz jakiegoś strzelca?
— Mam już takiego… Jeszcze jedno — szepnęła Bisesa. — Wypuśćcie małpoludy. Jeżeli ja mam wydostać się z tej klatki, one także powinny.
Casey powiedział:
— Obiecuję… Żadnych pożegnań, Bis.
— Tak. Żadnych pożegnań. Abdikadir powiedział:
— Po co dano nam życie, żeby je tak odbierać?… Casey chrząknął.
— Milton. Raj utracony, prawda? Wyzwanie rzucone Bogu przez szatana.
Bisesa powiedziała:
— Nigdy mnie nie przestaniesz zadziwiać, Casey. Pierworodni nie są bogami. — Uśmiechnęła się chłodno. — Ale zawsze podziwiałam szatana.
— Pieprzyć to — powiedział Casey. — Pierworodnych trzeba zatrzymać.
Po długiej chwili odeszła, a oni zostali ze swoim winem.
Bisesa odszukała Eumenesa i poprosiła o pozwolenie opuszczenia bankietu.
Eumenes siedział wyprostowany i z pozoru trzeźwy. Powiedział swą nieco koturnową angielszczyzną:
— Doskonale. Ale łaskawa pani, tylko pod warunkiem, że wolno mi będzie towarzyszyć pani przez chwilę.
W towarzystwie kilku strażników ruszyli główną ulicą Babilonu. Wstąpili do domu zarekwirowanego przez kapitana Grove’a. Grove objął ją i życzył szczęścia. Bisesa i Eumenes poszli dalej, opuszczając mury miasta przez Bramę Isztar i zmierzając w stronę miasteczka namiotowego armii.
Noc była pogodna i chłodna, na niebie świeciły nieznane gwiazdy, a zza wysoko wypiętrzonych, żółtawych chmur wyglądał sierp księżyca. Kiedy Bisesę rozpoznano, powitano ją okrzykami. Z okazji wyjazdu Bisesy Król obdarował żołnierzy dodatkowymi racjami wina i mięsa. Wyglądało na to, że nikt w obozie nie śpi, oświetlone lampami namioty jarzyły się w mroku i zewsząd słychać było muzykę i śmiechy.
— Wszystkim im jest przykro, że nas opuszczasz — mruknął Eumenes.
— Dzięki mnie mają tę ucztę.
— Nie powinnaś, hm, lekceważyć swego udziału. Wszystkich nas ciśnięto w ten popękany, nowy świat. Dzieliły nas wzajemne podejrzenia, a nawet brak zrozumienia, a wasza trójka z dwudziestego pierwszego wieku stanowiła najmniejszą i najbardziej samotną grupę. Ale bez waszej pomocy nawet sztuczki Aleksandra mogły nie wystarczyć do pokonania Mongołów. Staliśmy się przedziwną rodziną.
— Właśnie, czyż nie? Przypuszczam, że to nam coś mówi o odporności ludzkiego ducha.
— Tak. — Zatrzymał się i stanął przed nią a na jego twarzy malował się ponury gniew, który widziała już przedtem. — A tam, gdzie się udajesz, tam, gdzie staniesz naprzeciw wroga, któremu nawet Aleksander nie byłby w stanie się przeciwstawić, znowu będzie ci potrzebna ta odporność. W interesie nas wszystkich.
Karmiąca matka, żona jakiegoś żołnierza, siedziała na niskim stołku przed jednym z namiotów z dzieckiem przy piersi. Twarz dziecka była blada, jak tarcza księżyca. Matka zobaczyła, że Bisesa się jej przygląda i uśmiechnęła się.
Eumenes powiedział:
— Babilońscy astronomowie postanowili, że Nieciągłość ma być uważana za początek nowej rachuby czasu, nowego kalendarza, faktycznie jako początek jednego z potężnych cykli, Wielkich Lat. Tego dnia wszystko zaczęło się od nowa. A pierwsze dzieci, które zostały poczęte na Mirze, już przyszły na świat. Nie istniały w żadnym świecie, z którego pochodzimy, nie mogły istnieć, bo niektórzy spośród ich rodziców pochodzą z różnych epok, ale ich przeszłość nie jest pęknięta jak nasza; zawsze istniały tylko tutaj. Zastanawiam się, co zrobią kiedy dorosną.
Wpatrywała się w jego twarz, w rysujące się na niej cienie w niepewnym świetle księżyca.
— Rozumiesz tak wiele — powiedziała. Uśmiechnął się rozbrajająco.
— Jak powiada Casey, podobnie jak wszyscy starożytni Grecy jestem bystry jak brzytwa i bardzo z tego dumny. Czego się spodziewałaś?…
Uścisnęli się trochę sztywno. A potem wrócili do miasta.
43. Oko Marduka
Kiedy następnego ranka Bisesa zjawiła się w Świątyni Marduka, Abdikadir już na nią czekał, a Casey pracował, sprawdzając czujniki. Byli tu z jej powodu; była wzruszona ich wiarą w nią samą i spokojna, bo znała ich umiejętności.
Oko unosiło się w powietrzu, niewzruszone jak zawsze.
Był tam też Josh. Podczas gdy Bisesa założyła swój połatany kombinezon, Josh miał na sobie pomięty flanelowy garnitur i koszulę oraz, zupełnie bez sensu, krawat. Ale w końcu, pomyślała, nie mieli pojęcia, przed czym dziś staną, dlaczego nie zaprezentować się możliwie najlepiej?
Ale Josh twarz miał bladą, a pod oczami głębokie cienie.
— W nieskończoność z bólem głowy! cokolwiek się wydarzy, na pewno nie będę się czuł gorzej.
Bisesa była dziwnie niecierpliwa, rozdrażniona.
— Do roboty — powiedziała. — Masz. — Podała mu mały plecak.
Popatrzył na niego podejrzliwie.
— Co w nim jest?
— Woda. Suche racje żywnościowe. Trochę lekarstw.
— Myślisz, że będziemy tego potrzebowali? Biseso, udajemy się do Oka Marduka, nie na pieszą wycieczkę po pustyni.
— Ona ma rację — warknął Abdikadir. — Dlaczego nie przewidywać tego, co możemy? — Wziął plecak i wepchnął go w ręce Josha. — Trzymaj.
Bisesa powiedziała do Josha:
— Jeśli masz zamiar przez cały czas narzekać, zostawię cię tutaj.
Jego zbolała twarz rozjaśniła się uśmiechem.
— Będę grzeczny.
Bisesa rozejrzała się wokół.
— Powiedziałam Eumenesowi i Grove’owi, żeby trzymali wszystkich z daleka. Wolałabym, żeby ewakuowali całe to cholerne miasto, ale przypuszczam, że to mało realne… Czy nie zapomnieliśmy czegoś? — Tego ranka była w łazience, umyła zęby, proste codzienne czynności, ale zastanawiała się, gdzie i kiedy będzie miała następną okazję, żeby się doprowadzić do ładu. — Abdi, zaopiekuj się moim telefonem.