Kurczowo uczepiła się Josha i zamknęła oczy.
Posłuchajcie. Uczyniłam wszystko, czego żądaliście. Dajcie mi to jedno. Nie zostawiajcie go tutaj na pewną śmierć. Wyślijcie go do domu, wyślijcie go z powrotem do Abdiego. O to jedno was proszę…
Zerwał się gorący wiatr, wiejąc ku górze, w kierunku wylotu lśniącego szybu. Coś ją szarpnęło, wyrywając z ramion Josha. Szamotała się, ale Josh ją puścił.
Uniosła się z ziemi i teraz patrzyła na niego z góry.
Wciąż się uśmiechał.
— Wyglądasz jak wstępujący do nieba anioł. Do widzenia, do widzenia… — Znów ogarnęło ją palące światło. W ostatnim momencie zobaczyła, jak słaniając się na nogach, ląduje w pomieszczeniu wypełnionym przewodami i sprzętem elektronicznym, a ciemnoskóry mężczyzna podbiega, aby go złapać.
Dziękuję. Brzęk czyneli.
46. Chwytaczka
Z nadejściem ranka Poszukiwaczka poderwała się ze snu, gwałtownie otwierając oczy.
Po raz pierwszy od lat nie było siatki, która odgradzała ją od nieba. Wydała okrzyk i zwinęła się, osłaniając córkę.
Zmusiła się do otworzenia jednego oka. Nadal nie było siatki, tylko wszędzie wokół goła ziemia, kilka bruzd i śladów. Żołnierze znikli. I zabrali klatkę.
Była wolna.
Usiadła. Chwytaczka obudziła się, pomrukując i przetarła oczy. Poszukiwaczka rozejrzała się dookoła. Wokół rozciągała się skalista równina pozbawiona śladów życia, jeśli nie liczyć paru kępek trawy. W oddali wyłaniały się zza horyzontu ośnieżone góry, błękitne i przesłonięte poranną mgiełką. U ich podnóża dostrzegła pas zieleni. Obudził się w niej dawny duch. Las. Jeżeli uda im się tam dotrzeć, może napotka swych pobratymców.
Ale wiatr zmienił kierunek, wiał teraz z północy i poczuła w nim zapach lodu. Struchlała. Nagle zatęskniła za zapachem gotowania, terkotaniem maszyn i wysokimi głosami żołnierzy. Spędziła zbyt wiele czasu w tej klatce, teraz jej brakowało.
Jednakże Chwytaczka nie odczuwała wahań, jakie miotały jej matką. Ruszyła przed siebie na czworakach jak szympans, badając pokrytą kamieniami ziemię. Wydawała się mieć bardziej zwartą konsystencję niż goła, ubita ziemia, która stanowiła podłogę klatki. Znalazła kamień, który łatwo mieścił się w jej dłoni, a obok suchą trzcinę, którą z łatwością wyginała we wszystkie strony.
Ściskając kamień, Chwytaczka wyprostowała nogi i stanęła. Spojrzała badawczo w stronę gór.
Od północy zbliżał się chłód. Nowa wyspa wulkaniczna na Atlantyku spowodowała zmianę kierunku Golfsztromu, prądu z południa, który od tysięcy lat sprawiał, że północna Europa była nienormalnie ciepła. Utrata jego wpływu już się odbiła na rolnictwie krajów leżących daleko na południu, takich jak Babilonia. Teraz miało być jeszcze gorzej. Tego roku jesień miała nadejść wcześnie, a w środku zimy potężne arktyczne burze rozszaleją się nad kontynentami i w ciągu kilku dni spadnie więcej śniegu, niż dotychczas gromadziło się w ciągu czterech czy pięciu lat.
Przez dwa miliony lat przed pojawieniem się Nieciągłości lód pojawiał się i znikał, wycofując się do swojej twierdzy na biegunach, a jego skomplikowanymi cyklami rządził ruch Ziemi wokół Słońca. Nowy świat, Mir, posklejany z fragmentów starego, najpierw oscylował niepewnie, ale gdy owe oscylacje uległy wytłumieniu, ustalił się nowy układ cykli, który przyczyniał się do rozprzestrzeniania się lodu. W ciągu zaledwie dziesięciu lat utworzyły się czapy lodowe, które w ciągu następnego dziesięciolecia sięgnęły aż do Londynu, Berlina i Manhattanu.
Jeszcze później miały nadejść bardziej drastyczne zmiany. Od czasu swego powstania planeta nieustannie stygła, a dopływ ciepła z jej wnętrza dostarczał energii prądom płynącym w płaszczu, na którym unosiły się kontynenty. Teraz Nieciągłość spowodowała zaburzenia w głębi płynnego wnętrza Mira. W końcu ustali się nowy układ prądów, ale na razie sytuacja była taka, jakby garnek z wrzącą wodą zamknięto ogromną pokrywą.
Pod samymi kontynentami materiał płaszcza zaczął się wydymać i unosić. Ziemia i tak nigdy nie była dokładnie sferyczna. Teraz na Mirze zaczęły się tworzyć wybrzuszenia, jak bryły błota przyklejone do wirującego bąka. Z czasem skorupa i górne warstwy płaszcza oderwą się od jądra i zdeformowana planeta będzie musiała wrócić do równowagi, odsuwając owe bryły od osi obrotu. Kiedy główne kontynenty przesuną się w stronę równika, prądy oceaniczne znów zmienią kierunek, poziom mórz podniesie się lub obniży o setki metrów, powodując dramatyczne zmiany klimatu.
W ciągu długich podziemnych perturbacji na Mirze istoty żywe będą przeżywać ciężkie chwile. Ale ludzie są mobilni. Mieszkańcy Chicago już się przygotowywali do wielkiej migracji na południe. Wielu ludzi przeżyje.
Podobnie jak wiele małpoludów. Chwytaczka była już nie tą samą istotą co przed badaniem, jakie jej zafundowało Oko. Sondowanie jej ciała i umysłu miało w zamierzeniu jedynie zarejestrować jej zdolności, ustalić jej miejsce w szerokim spektrum możliwości życia na tym błękitnym świecie. Ale Chwytaczka była bardzo młoda, a maszyna, która ją badała, bardzo stara i już nie tak doskonała jak niegdyś. Badanie było niezdarne. I na wpół uformowany umysł Chwytaczki został pobudzony.
Ten posklejany świat miał przez długi czas pozostać zdominowany przez człowieka, co do tego nie było żadnych wątpliwości. Ale nawet ludzie nie mogą się przeciwstawić pochodowi lodu. W zmieniającym się, niebezpiecznym świecie było mnóstwo miejsc, które należało spenetrować. Mnóstwo miejsca dla istot posiadających potencjał. I nie było żadnego szczególnego powodu, dla którego ten potencjał nie mógłby zostać wykorzystany dokładnie tak jak przedtem. Na Mirze było mnóstwo miejsca dla czegoś innego. Może czegoś lepszego.
Chwytaczka zważyła w dłoni ciężki kamień i mgliście wyobraziła sobie, co można z nim uczynić. W ogóle nie odczuwała strachu. Teraz to ona była panem świata i nie była całkiem pewna, co ma teraz zrobić.
Ale coś wymyśli.
47. Powrót
Bisesa wydała stłumiony okrzyk i zatoczyła się. Stała na nogach.
Grała muzyka.
Spojrzała na ekran ścienny, na którym widniał powiększony obraz niesamowicie pięknego młodzieńca, który coś śpiewał cicho do staromodnego mikrofonu. Tak, był niesamowicie piękny, był to bowiem syntetyczny gwiazdor, kwintesencja niewypowiedzianych tęsknot nastolatek.
— Mój Boże, wygląda jak Aleksander Wielki. — Bisesa ledwie zdołała oderwać wzrok od jaskrawych barw poruszających się na ekranie. Nigdy nie zdawała sobie sprawy, jak bezbarwny był Mir.
Ekran powiedział:
— Dzień dobry, Biseso. To twoje zwykłe budzenie. Śniadanie czeka na dole. A oto dzisiejszy skrót najważniejszych wiadomości…
— Zamknij się — powiedziała głosem zachrypłym od pyłu pustyni.
— Oczywiście — zaśpiewał miękko syntetyczny młodzieniec. Rozejrzała się wokół. To była jej sypialnia w jej londyńskim mieszkaniu. Wydawała się mała, zagracona. Łóżko było duże, miękkie, zasłane.
Podeszła do okna. Jej wojskowe buty pozostawiały na dywanie ślady czerwonego pyłu. Tuż przed wschodem słońca niebo było jeszcze szare, ale już się pojawiała linia dachów miasta na tle nieba.
— Ekran.
— Tak, Biseso?
— Jaki dziś dzień?
— Wtorek.
— Data!
— Ach. Dziewiąty czerwca 2037 roku. Dzień po katastrofie helikoptera.