— Powinnam być w Afganistanie. Ekran zakaszlał.
— Przyzwyczaiłem się do nagłych zmian twoich planów, Biseso. Pamiętam jak raz…
— Mama?
Głosik był cichy, zaspany. Bisesa odwróciła się.
Była boso, widać było jej brzuszek, piąstką przecierała jedno oko, włosy potargane, dopiero co obudzona ośmiolatka. Miała na sobie ulubioną piżamę, na której hasały postacie z kreskówek, choć teraz była już na nią o dwa numery za mała.
— Nie mówiłaś, że wracasz do domu. W Bisesie coś pękło. Wyciągnęła ręce. — Och, Myra…
Myra cofnęła się.
— Dziwnie pachniesz.
Zaszokowana Bisesa spojrzała na siebie. W swym zniszczonym pomarańczowym kombinezonie, pokrytym piaskiem i przesiąkniętym potem, tak nie pasowała do otoczenia, jakby miała na sobie skafander kosmiczny.
Zmusiła się do uśmiechu.
— Chyba powinnam wziąć prysznic. A potem zjemy śniadanie i wszystko ci opowiem…
Światło nieznacznie się zmieniło. Odwróciła się do okna. Nad miastem wisiało Oko, unosząc się jak balon zaporowy. Nie potrafiła powiedzieć, jak daleko było ani jakie było duże.
Nad dachami Londynu wschodziło złowrogie słońce.