Nagle strumień słów przestał płynąć, ręce barda zatrzymały się. Thom po prostu zdjął kule z powietrza, a słowa zamarły mu na ustach. Moiraine, nie zauważona przez Randa, dołączyła do tłumu słuchaczy. Towarzyszył jej Lan, choć trzeba było się uważnie wpatrzeć, żeby go zobaczyć. Przez chwilę, stojąc zupełnie nieruchomo, bard patrzył na nią z ukosa. Potem jego ręce wykonały nieznaczny gest i kule zniknęły w szerokim rękawie. Potem skłonił się jej, szerokim gestem odchylając połę płaszcza.
— Pani wybaczy, ale pani chyba nie jest stąd?
— Lady! — zasyczał gwałtownie Ewin. — Lady Moiraine.
Thom zamrugał, po czym ukłonił się ponownie, tym razem jeszcze głębiej niż poprzednio.
— Jeszcze raz proszę o wybaczenie... Lady. Nie chciałem cię obrazić.
Moiraine wykonała nieznaczny gest, jakby się przed czymś opędzała.
— Nic mi nie uczyniłeś Mistrzu Poezji. A na imię mam po prostu Moiraine. Rzeczywiście jestem tu obca, podobnie jak ty podróżuję, daleko i samotnie. Świat może być niebezpiecznym miejscem dla obcych.
— Lady Moiraine zbiera opowieści — wtrącił Ewin. Opowieści o rzeczach, które wydarzyły się w Dwu Rzekach. Chociaż ja nie wyobrażam sobie, cóż mogło się tutaj zdarzyć, aby stać się tematem opowieści.
— Wierzę, że moje opowieści spodobają ci się również... Moiraine.
Thom spoglądał na nią z wyraźną rezerwą. Widać było, że nie jest zadowolony ze spotkania. Nagle Rand spróbował wyobrazić sobie, jakie rozrywki może znaleźć taka kobieta, jak ona w miastach w rodzaju Baerlon lub Caemlyn. Nie przyszło mu do głowy nic lepszego, niż występ barda.
— To już jest sprawa smaku, Mistrzu Poezji — odpowiedziała. — Pewne opowieści lubię, innych nie.
Thom ponownie ukłonił się najgłębiej jak potrafił, jego korpus znalazł się w linii poziomej.
— Tuszę, że żadna z moich opowieści nie napełni cię niesmakiem. Wszyscy na pewno będą zadowoleni i szczęśliwi. Jeżeli zechcesz przyjść, uczynisz mi wielki honor. Jestem tylko prostym bardem, nikim więcej.
Moiraine odpowiedziała na jego ukłon wdzięcznym skinieniem głowy. Przez tę chwilę jeszcze bardziej wyglądała tak, jak widział ją Ewin, jak dama łaskawie przyjmującą hołd od jednego ze swych poddanych. Potem odwróciła się, a Lan poszedł za nią, jak wilk za płynącym łabędziem. Thom patrzył za nimi marszcząc brwi i szarpiąc wąsa.
„W ogóle nie jest zadowolony” — pomyślał Rand.
— Będziesz jeszcze żonglował? — dopytywał się Ewin.
— Połknij ogień — krzyknął Mat. — Chciałbym zobaczyć, jak połykasz ogień.
— Harfa... — krzyknął ktoś z tłumu. — Zagraj na harfie. — Ktoś inny domagał się fletu.
W tym momencie drzwi. gospody otworzyły się i wyszli z niej członkowie Rady Wioski, towarzyszyła im Nynaeve. Rand zauważył, że nie było z nimi Padana Faina — handlarz najprawdopodobniej wolał pozostać w cieple, przy swoim korzennym winie.
Mrucząc coś o „mocnej brandy” Thom Merrilin szybko zeskoczył z kamieni. Nie zwracając uwagi na krzyki tych, którzy pryszli na niego popatrzeć, próbował przepchnąć się przez drzwi gospody, jeszcze zanim członkowie Rady Wioski zdążyli ją opuścić.
— Czy on sądzi, że jest bardem, czy królem? — zapytał Cenn Buie podrażnionym tonem. — Strata dobrych pieniędzy, jeżeli o mnie chodzi.
Bran al’Vere popatrzył za bardem i pokiwał głową.
— Ten człowiek może przysporzyć więcej kłopotów, niż jest wart.
Zajęta otulaniem się w płaszcz, Nynaeve głośno prychnęła. — Martw się o barda, jeśli chcesz, Brandwelynie al’Vere. Ostatecznie on znajduje się w Polu Emonda, czego nie można powiedzieć o tym fałszywym Smoku. Dopóki jednak w ogóle chce ci się jeszcze przejmować, pamiętaj o tym, że są w wiosce tacy, którymi rzeczywiście powinieneś się martwić.
— Jeżeli pozwolisz, Wiedząca — powiedział sztywno Bran — racz zostawić mnie samemu wybór przedmiotów moich zmartwień. Pani Moiraine i pan Lan są gośćmi w mojej gospodzie i, jak uważam, bardzo przyzwoitymi, godnymi szacunku ludźmi. Żadne z nich nie nazwało mnie głupcem przed całą Radą. Żadne z nich nie zarzucało członkom Rady braku wszystkich klepek w głowie.
— Sądzę, że moja ocena była i tak o połowę za wysoka odparowała Nynaeve.
Odeszła, nie oglądając się nawet, a Bran stał osłupiały, nie potrafiąc znaleźć odpowiedniej riposty.
Egwene popatrzyła na Randa, jakby chciała coś powiedzieć, ale zmieniła zamiar i poszła za Wiedzącą. Rand wiedział, że musi być jakiś sposób powstrzymania jej przed opuszczeniem Dwu Rzek, lecz jedyna rzecz jaka mu w tej chwili przychodziła do głowy, wymagała od niego powzięcia decyzji, do której nie czuł się przygotowany. Nawet gdyby ona chciała. Ale z tego, co dotąd mówiła, wcale tak nie wynikało. Zamieszanie myśli sprawiło, iż poczuł się jeszcze gorzej.
— Ta młoda kobieta potrzebuje męża — wymruczał Cenn Buie, lekko kołysząc się na nogach.
Jego twarz była purpurowa i czerwieniała coraz bardziej.
— Zupełnie straciła wszelki szacunek. Jesteśmy Radą Wioski, a nie chłopcami, którzy się za nią uganiają i ...
Burmistrz westchnął ciężko przez nos i znienacka zaatakował starego strzecharza.
— Bądź cicho Cenn! Przestań zachowywać się jak Aiel w czarnej masce!
Chudy mężczyzna aż zamarł ze zdziwienia. Burmistrz nigdy nie dawał ponieść się emocjom. Tymczasem Bran szalał.
— Niech sczeznę, ale mamy ważniejsze rzeczy do roboty, niż zajmować się tymi głupstwami. Czy może masz zamiar , przyznać słuszność Nynaeve?
Mówiąc to, odwrócił się gwałtownie, wszedł do gospody i zatrzasnął za sobą drzwi. ! Członkowie Rady popatrzyli na Cenna, potem rozeszli się, każdy w swoim kierunku. Wszyscy prócz Harala Luhhana, który’ pozostał na miejscu i uspokajająco mówił coś do skamieniałego strzecharza. Kowal był jedynym człowiekiem, który potrafił i cokolwiek wytłumaczyć Cennowi.
Rand poszedł na spotkanie ojca, jego przyjaciele podążyli za nim.
— Nigdy nie widziałem pana al’Vere w takim stanie.
To była pierwsza rzecz, jaką powiedział. Mat rzucił mu spojrzenie pełne niesmaku.
— Burmistrz i Wiedząca rzadko zgadzają się ze sobą powiedział Tam — a dzisiaj zgadzali się jeszcze mniej. To wszystko. Tak samo jest w każdej wiosce.
— A co z tym fałszywym Smokiem? — zapytał Mat.
Perrin wsparł jego pytanie jakimś niewyraźnym pomrukiem:
— Co z Aes Sedai?
Tam powoli potrząsnął głową.
— Pan Fain nie wiedział wiele więcej nad to, co zdążył już powiedzieć. Pozostałe rzeczy nie mają dla nas większego znaczenia. Bitwy przegrywa się i wygrywa. Miasta padają i są odbijane. Wszystko to jednak, Światłości dzięki, dzieje się w Ghealdan. Wojna nie rozszerza się, przynajmniej na tyle, na ile wiedział Fain.
— Mnie interesują bitwy — powiedział Mat.
— Co o nich mówił? — dopytywał się Perrin.
— Ale mnie nie interesują, Matrim — odpowiedział Tam. — Niemniej jestem pewien, że z chęcią opowie wam o nich później. Tym, co mnie interesuje, jest fakt, że nie musimy tutaj niczego się obawiać, przynajmniej na tyle, na ile jesteśmy w stanie to stwierdzić. Nie widzimy powodu, dla którego Aes Sedai miałyby dotrzeć do Dwu Rzek, skoro kierują się na południe. A jeśli chodzi o drogę powrotną, przypuszczam, że nie będą miały ochoty przeprawiać się przez Las Cieni i Białą rzekę.
Chłopcy zaśmiali się. Istniały trzy powody, dla których nikt przyjeżdżał do Dwu Rzek inną drogą niż z północy, przez Taren Ferry. Na północy Góry Mgły, a na wschodzie bagna Mire skutecznie blokowały drogę. Na wschodzie płynęła Biała Rzeka, zawdzięczająca swoją nazwę licznym skałom i kamieniom, które ubijały jej szybki nurt na pianę. Poza rzeką rozciągał się Las Cieni. Jedynie kilku ludzi z Dwu Rzek przeprawiło się przez Białą Rzekę, jeszcze mniej wróciło. Powszechnie uważano, że Las Cieni rozciąga się setki mil na południe, że nie ma w nim żadnej drogi ani wsi, za to pełen jest wilków i niedźwiedzi.