Выбрать главу

Gilda pisnęła na wzmiankę o dziedziczce tronu i obdarzyła Randa okrągłookim spojrzeniem.

— A idźże już stąd, dziewczyno — powiedział ostrym tonem karczmarz. — I nie powtarzaj tego, coś usłyszała. To niczyj interes.

Gilda raz jeszcze dygnęła i zniknęła w korytarzu, ukradkiem oglądając się przez ramię na Randa.

— Za pięć minut — westchnął pan Gill — będzie opowiadała innym kobietom, że jesteś księciem w przebraniu. Przed zapadnięciem zmroku będzie o tym głośno w całym Nowym Mieście.

— Panie Gill — powiedział Rand — nie opowiadałem Elayne o Macie. To nie może być...

Nagle jego twarz rozświetlił szeroki uśmiech i pobiegł w stronę kuchni.

— Poczekaj! — zawołał za nim karczmarz. — Poczekaj, dopóki się nie dowiesz. Poczekaj, ty głupcze!

Rand otworzył z rozmachem drzwi do kuchni i znalazł ich tam wszystkich. Moiraine spojrzała na niego spokojnie, bez śladu zdziwienia. Nynaeve i Egwene podbiegły ze śmiechem, by objąć go ramionami, Perrin pchał się tuż za nimi, wszyscy troje poklepywali go po plecach, jakby musieli się przekonać, że to naprawdę on. W drzwiach prowadzących do dziedzińca stajennego stał Lan i nonszalancko wspierając ugiętą w kolanie nogę o framugę, dzielił swą uwagę między kuchnię a zewnętrzny dziedziniec.

Rand usiłował wyściskać obie kobiety i potrząsnąć ręką Perrina, jedno i drugie jednocześnie, i wynikła z tego w rezultacie plątanina rąk i śmiechu, dodatkowo komplikowaną przez Nynaeve, która chciała sprawdzić, czy Rand nie ma gorączki. Wyglądali nie najlepiej — Perrin miał posiniaczoną twarz i nabrał zwyczaju spuszczania wzroku, czego nigdy dotąd nie robił — ale żyli i znów byli razem. Miał tak ściśnięte gardło, że ledwie mógł mówić.

— Bałem się, że już was nigdy nie zobaczę — wykrztusił wreszcie. — Bałem się, że wszyscy...

— Ja wiedziałam, że wy żyjecie — powiedziała Egwene z twarzą wtuloną w jego pierś. — Cały czas to wiedziałam. Cały czas.

— A ja nie — oświadczyła Nynaeve. Jej głos zabrzmiał w tym momencie ostro, lecz zaraz w następnym złagodniał. Uśmiechnęła się do niego. — Dobrze wyglądasz, Rand. Żadną miarą nie przekarmiony, ale cóż, niech Światłości będą dzięki.

— Cóż — odezwał się stojący za nim pan Gill — domyślam się, że jednak znasz tych ludzi. To właśnie tych przyjaciół szukałeś?

Rand skinął głową.

— Tak, to moi przyjaciele. — Przedstawił ich wszystkich po kolei, choć nadal dziwnie nazywać Lana i Moiraine ich prawdziwymi imionami. Obydwoje lustrowali go przenikliwym wzrokiem, kiedy to robił.

Karczmarz przywitał wszystkich ze szczerym uśmiechem, jednakże poznanie Strażnika, a jeszcze bardziej Moiraine, uczyniło na nim widoczne wrażenie. Zagapił się na nią zupełnie otwarcie — dowiedzieć się, że chłopcom pomaga jakaś Aes Sedai to jedno, a co innego pojawienie się jej w tej kuchni — po czym złożył głęboki ukłon.

— Z radością witam cię w „Błogosławieństwie Królowej”, Aes Sedai, jako swego gościa. Mimo że jak przypuszczam zechcesz się zatrzymać w Pałacu wraz z Elaidą Sedai i tymi Aes Sedai, które przybyły razem z fałszywym Smokiem.

Skłonił się ponownie i obdarzył Randa przelotnym, zafrasowanym spojrzeniem. Można było w sumie stwierdzić, że wprawdzie nie chce mówić nic złego o Aes Sedai, ale bynajmniej nie życzy sobie, by jakakolwiek spała pod jego dachem.

Rand zachęcająco pokiwał głową, próbując go zapewnić bez słów, że wszystko jest w porządku. Moiraine nie przypominała Elaidy, u której za każdym spojrzeniem, za każdym słowem kryła się groźba.

„Testeś pewien? Nadal jesteś tego pewien?”

— Chyba zostanę tutaj — stwierdziła Moiraine — na czas mojego krótkiego pobytu w Caemlyn. I musi mi pan pozwolić, bym zapłaciła.

Z korytarza leniwym krokiem wszedł kot, z zamiarem otarcia się o łydki karczmarza. Nie zdążył jednak, gdyż spod stołu wyprysnął kłąb szarego puchu, wygiął grzbiet w łuk i zasyczał. Warcząc groźnie, kot przyczaił się i kłąb szarości przemknął jak błyskawica obok Lana w stronę dziedzińca stajennego.

Pan Gill zaczął przepraszać za koty i jednocześnie zarzekał się, że to dla niego zaszczyt gościć u siebie Moiraine, ale czy ona jest pewna, że nie wolałaby zatrzymać się w Pałacu, co on by absolutnie zrozumiał, jakkolwiek ma nadzieję, że ona przyjmie jego najlepszą izbę jako podarunek. Wyszła z tego wszystkiego paplanina, na którą Moiraine zdawała się w ogóle nie zwracać uwagi. Pochyliła się natomiast, by podrapać pomarańczowo-białego kota, który bezzwłocznie porzucił łydki pana Gilla i przytulił się do jej nóg.

— Widziałam tu już cztery koty — powiedziała. Macie kłopoty z myszami albo szczurami?

— Ze szczurami, Moiraine Sedai. — Karczmarz westchnął. — Straszny kłopot. Żebym tu choć nie utrzymywał czystości, rozumie pani. To wszystko przez ludzi. Całe miasto jest pełne ludzi i szczurów. Ale moje koty mają na to baczenie. Wam się nie dadzą we znaki, obiecuję.

Rand zdołał na moment uchwycić przelotne spojrzenie Perrina, który natychmiast spuścił wzrok. Z oczami Perrina działo się coś dziwnego. I był taki milczący. Perrinowi nieomal zawsze nie było skoro do mówienia, natomiast obecnie nie mówił zupełnie nic.

— Może to wszystko przez ludzi — powiedział.

— Z waszym pozwoleniem, panie Gill — powiedziała Moiraine, jakby przyjęła to wszystko za rzecz zrozumiałą. — Przepędzenie szczurów z waszej ulicy to drobiazg. Jak szczęście dopisze, to nawet nie zauważą, że się je stąd przepędza.

Słysząc to ostatnie pan Gill zmarszczył brew, lecz przyjął jej propozycję z ukłonem.

— Jeśli na pewno nie chcesz się zatrzymać w Pałacu, Aes Sedai — rzekł.

— Gdzie jest Mat? — spytała nagle Nynaeve. — Ona powiedziała, że on też tutaj jest.

— Na górze — odparł Rand. — On... nie czuje się najlepiej.

Nynaeve gwałtownie uniosła głowę.

— Jest chory? Jej zostawię szczury, a nim się sama zajmę. Zaprowadź mnie do niego, Rand.

— Wszyscy pójdziecie na górę — oświadczyła Moiraine. — Dołączę do was za kilka minut. Robimy tłok w kuchni pana Gilla, a dobrze by było, gdybyśmy mogli gdzieś ochłonąć. — Jej głos zawierał jeszcze jakąś dodatkową informację.

„Zejdźcie innym z oczu. Jeszcze nie przestaliśmy się ukrywać.”

— Chodźcie — powiedział Rand. — Wejdziemy na górę bocznymi schodami.

Ludzie z Pola Emonda gromadnie poszli za nim do bocznych schodów, pozostawiając Aes Sedai i Strażnika w kuchni razem z panem Gillem. Wciąż do niego nie docierało, że znowu są razem. Było to nieomal tak, jakby wrócił do domu. Nie potrafił opanować szerokiego uśmiechu.

Pozostali najwyraźniej ulegli temu samemu odprężeniu, wprawiającemu ich w stan radosnego uniesienia. Wybuchali śmiechem i stale chwytali go za ramię. Perrin mówił jakby stłumionym głosem i wiecznie spuszczał głowę, rozgadał się jednak, gdy wchodzili po schodach.

— Moiraine powiedziała, że potrafi odnaleźć ciebie i Mata i to jej się rzeczywiście udało. Kiedy wjechaliśmy do miasta, nie potrafiliśmy się nie gapić...cóż, to znaczy wszyscy z wyjątkiem Lana, oczywiście... na ludzi, domy, na to wszystko. — Gęste pukle jego włosów zakołysały się, kiedy z niedowierzaniem potrząsnął głową. — Tu wszystko jest takie wielkie. I tylu tu ludzi. Niektórzy też się na nas gapili i krzyczeli „Czerwoni czy biali?”, jakby w tym był jakiś sens.

Egwene dotknęła miecza Randa, gładząc palcami czerwoną osłonę.

— Co to oznacza? — spytała.

— Nic — odparł. — Nic ważnego. Jedziemy do Tar Valon, pamiętasz?