Egwene spojrzała na niego, jednak zdjęła rękę z miecza i podjęła opowieść w miejscu, w którym skończył Perrin.
— Tak samo jak Lan, Moiraine też się raczej niczemu nie przyglądała. Tyle razy prowadziła nas tam i z powrotem po tych wszystkich ulicach, jak pies szukający tropu, że już myślałam, że was tu nie ma. Potem, zupełnie znienacka, ruszyła w dół jakiejś ulicy i nim się zorientowałam, oddawaliśmy konie stajennym i maszerowaliśmy do kuchni. Nawet nie spytała, czy tam jesteście. Po prostu powiedziała kobiecie wyrabiającej ciasto, żeby powiedziała Randowi al’Thorowi i Matowi Cauthonowi, że ktoś chce się z nimi zobaczyć. I pojawiłeś się — uśmiechnęła się szeroko jak piłeczka wpadająca znikąd do ręki barda.
— Gdzie jest bard`? — spytał Perrin. — Czy jest z wami?
Rand poczuł szarpnięcie w żołądku i radość z przebywania wśród przyjaciół przygasła.
— Thom nie żyje — rzekł. — Tak myślę. Pojawił się Pomor...
Nie potrafił powiedzieć nic więcej. Nynaeve potrząsnęła głową, mrucząc coś pod nosem.
Cisza zgęstniała wokół nich, tłumiąc chichot, przygaszając radość, i tak doszli do szczytu schodów.
— Mat właściwie nie jest chory — powiedział wtedy. — To... Zobaczycie... — Otwarł drzwi izby, którą dzielił z Matem. — Spójrz, kto przyszedł, Mat.
Mat nadal leżał zwinięty w kłębek, tak jak Rand go zostawił. Uniósł głowę, by spojrzeć na nich.
— Skąd wiesz, że oni są naprawdę tymi, na kogo wyglądają? — spytał ochryple. Miał zaczerwienioną twarz, skórę napiętą i błyszczącą od potu. — Skąd mam wiedzieć, że jesteście tymi, na kogo wyglądacie?
— Nie jest chory? — Nynaeve obdarzyła Randa wzgardliwym spojrzeniem, przepychając się obok niego i już zdejmując torbę z ramienia.
— Każdy się zmienia — zaskrzypiał Mat. — Jak mogę być pewien? Perrin? To ty? Zmieniłeś się, prawda? — Jego śmiech zabrzmiał bardziej podobnie do kaszlu. — Och tak, zmieniłeś się.
Ku zdziwieniu Randa Perrin osunął się na skraj drugiego łóżka, objął głowę dłońmi i wbił wzrok w podłogę. Urywany kaszel Mata wydawał się przewiercać go na wylot.
Nynaeve przyklękła obok łóżka Mata i przyłożyła dłoń do jego twarzy, zsuwając chustę opasującą głowę. Cofnął się gwałtownie przed nią z pogardliwym spojrzeniem. Oczy miał rozjarzone i szkliste.
— Cały płoniesz — powiedziała — ale przy takiej gorączce nie powinieneś się pocić. — Nie potrafiła ukryć zmartwienia w głosie. — Rand, zdobądźcie razem z Perrinem jakieś czyste rzeczy i tyle zimnej wody, ile zdołacie unieść. Najpierw zbiję ci temperaturę, Mat, a...
— Piękna Nynaeve — prychnął Mat. — Wiedząca nie powinna myśleć o sobie jako o kobiecie, prawda? O pięknej kobiecie. Ale ty tak myślisz, prawda? Teraz. Nie potracisz już zapomnieć, że jesteś piękną kobietą i to cię przeraża. Każdy się zmienia.
Twarz Nynaeve zbielała, kiedy to mówił — albo z gniewu, albo z jakiegoś innego powodu. Rand nie umiał tego stwierdzić. Mat zaśmiał się urągliwie, a jego rozgorączkowany wzrok prześlizgnął się na Egwene.
— Piękna Egwene — zarechotał. — Piękna jak Nynaeve. A teraz łączą was również inne rzeczy, nieprawdaż? Inne marzenia. O czym teraz marzysz?
Egwene odsunęła się od łóżka.
— Na razie jesteśmy bezpiecznie ukryci przed wzrokiem Czarnego — obwieściła Moiraine, wchodząc do pokoju wraz z idącym tuż za nią Lanem. Gdy przestąpiła próg, jej wzrok padł na Mata i syknęła tak, jakby przypadkiem dotknęła gorącego pieca. — Odejdźcie od niego!
Nynaeve nie zrobiła żadnego ruchu, tylko odwróciła się, by spojrzeć ze zdziwieniem na Aes Sedai. Dwa szybkie kroki — Moiraine chwyciła Wiedzącą za ramiona i powlokła ją po podłodze jak worek zboża. Nynaeve wyrywała się i głośno protestowała, jednak Moiraine nie puszczała jej, dopóki Wiedząca nie znalazła się w sporej odległości od łóżka. Nadal protestując, stanęła na nogi, gniewnym ruchem wygładziła suknie, Moiraine natomiast zupełnie ją ignorowała. Obserwowała Mata, nie zważając na resztę otoczenia, takim wzrokiem, jakby on był jadowitym wężem.
— Odsuńcie się od niego wszyscy — powiedziała. — I bądźcie cicho.
Mat przypatrywał jej się z jednakim natężeniem. Obnażył zęby w milczącym, wzgardliwym grymasie i zwinął się w jeszcze ciaśniejszy kłębek, ani na moment nie odrywając od niej wzroku. Moiraine stopniowo przybliżała do niego rękę, kładąc ją delikatnie na przyciśniętym do piersi kolanie. Od jej dotyku targnęły nim drgawki, po chwili spazmatyczne drżenie ogarnęło całe ciało i znienacka wyciągnął rękę, zamierzając się na twarz Aes Sedai sztyletem z rubinową rękojeścią.
Lan, który w jednej chwili stał na progu, w następnej już znajdował się przy łóżku, jakby wcale nie pokonywał dzielącej go przestrzeni. Jego ręka uchwyciła przegub dłoni Mata, zatrzymując cios w połowie, jakby ostrze natrafiło na kamień. Mat wciąż leżał zwinięty w kłębek. Tylko ręka ściskająca sztylet usiłowała się ruszyć, walcząc z żelaznym uściskiem Strażnika. Płonące nienawiścią oczy Mata ani na moment nie opuściły Moiraine.
Moiraine także ani nie drgnęła. Nie cofnęła się przed ostrzem znajdującym się w odległości zaledwie kilku cali od jej twarzy, tak samo, jak tego nie zrobiła, kiedy ją zaatakował.
— Jak to się przy nim znalazło? — spytała stalowym głosem. — Pytałam, czy Mordeth wam coś dał. Spytałam, ostrzegłam, a wy powiedzieliście, że nic wam nie dał.
— Bo nie dał — odparł Rand. — On... Mat zabrał to z komnaty, w której był skarb.
Moiraine spojrzała na niego oczyma, które zdawały się płonąć tak samo, jak oczy Mata. Omal się przed nią nie cofnął, na szczęście odwróciła głowę z powrotem w stronę łóżka.
— Nie wiedziałem, dopóki nas nie rozdzielono. Nie wiedziałem.
— Nie wiedziałeś.
Moiraine przyglądała się badawczo Matowi. Wciąż leżał z kolanami podciągniętymi do piersi, nadal warczał na nią bezgłośnie, a jego dłoń wciąż walczyła z Lanem, dążąc do ugodzenia jej sztyletem.
— To niesamowite, że udało wam się z tym zajść tak daleko. Ja poczułam zło, dotyk Mashadara, gdy tylko na niego spojrzałam, natomiast jakiś Pomor wyczułby to z odległości wielu mil. Nawet gdyby nie znał dokładnie miejsca, wiedziałby, że to gdzieś blisko, poza tym Mashadar przyciągałby jego ducha, a w jego kościach ozwałaby się pamięć, że takie samo zło pochłonęło całą armię: Władców Strachu, Pomorów, trolloków i im podobnych. Niektórzy Sprzymierzeńcy Ciemności też by to prawdopodobnie wyczuli. Ci, którzy na zawsze utracili swe dusze. Nie mogą nic na to poradzić, wyczuwanie czegoś takiego owłada nimi, jakby ich świerzbiło od samego powietrza. Ulegają przymusowi szukania źródła tego zła. Ono ich do siebie przyciąga tak, jak magnes przyciąga opiłki żelaza.
— Spotykaliśmy Sprzymierzeńców Ciemności — powiedział Rand — i to nie raz, ale im uciekliśmy. I jednego Pomora, w noc poprzedzającą nasz przyjazd do Caemlyn. Nie zauważył nas. — Kaszlnął. — Mówi się, że jakieś dziwne postacie kręcą się nocą wokół miasta. To mogły być trolloki.
— Och, to są trolloki, pasterzu — stwierdził z kwaśną miną Lan. — A tam, gdzie są trolloki, są też Pomory. Od wysiłku, jaki wkładał w ściskanie ręki Mata, w jego dłoni naprężyły się ścięgna, jednak w głosie nie słychać było napięcia. — Starają się ukryć swój przemarsz, ale ja od dwóch dni znajduję różne znaki. Słyszałem też, co farmerzy i wieśniacy przebąkują o różnych postaciach widywanych nocą. Myrddraalowi udało się jakoś niepostrzeżenie uderzyć na Dwie Rzeki, ale z każdym dniem podchodzą coraz bliżej tych, którzy są władni nasłać na nich żołnierzy. A mimo to już się teraz nie zatrzymają, pasterzu.