Rand tak się przyzwyczaił do Ogira, że dopiero po chwili pojął, że to Loial jest obiektem tych zagapionych spojrzeń.
— To są ci przyjaciele, na których czekałem, Loial — powiedział. — To Nynaeve, Wiedząca z mojej wioski. To Perrin. A to Egwene.
— A tak — rozpromienił się Loial — Egwene. Rand bardzo dużo opowiadał o tobie. Tak. Ja jestem Loial.
— On jest Ogirem — wyjaśnił Rand i patrzył, jak zmienia się natura ich zdumienia. Mimo że na własne oczy widzieli trolloków i Pomory, spotkanie z legendą, która chodzi i oddycha, nadal szokowało. Uśmiechnął się ponuro na wspomnienie swej pierwszej reakcji na widok Loiala. Im to wyszło lepiej niż jemu.
Loial z łatwością poradził sobie z ich zagapionymi spojrzeniami. Rand przypuszczał, że po doświadczeniach z tłumem krzyczącym „trollok”, specjalnie ich nawet nie zauważył.
— A Aes Sedai, Rand? — spytał Loial.
— Jest na górze z Matem.
Ogir uniósł krzaczastą brew w zamyśleniu.
— A więc jest chory. Proponuję, byśmy wszyscy usiedli. Czy ona do nas dołączy? Tak. Zatem nie ma nic innego do roboty, jak tylko czekać.
Wydawało się, że akt siadania coś poluźnił w ludziach z Pola Emonda, jakby wyściełane krzesła, ogień płonący na. kominku i kot zwinięty w kłębek przed paleniskiem sprawiły, że poczuli się jak w domu. Usiedli i z miejsca zasypali Ogira pytaniami. Ku zdziwieniu Randa pierwszy przemówił Perrin.
— Stedding, Loial. Czy naprawdę można się w nich schronić, jak mówią opowieści? — Pytał z przejęciem, jakby miał jakiś szczególny powód, by o to pytać.
Loial z chęcią opowiedział o stedding, o tym, skąd się wziął w „Błogosławieństwie Królowej”, i co widział podczas swych podróży. Rand wkrótce rozsiadł się wygodniej, słuchając tylko częściowo. Słyszał to już wszystko, ze szczegółami. Loial lubił opowiadać i to jak najdłużej, jeśli tylko miał taką okazję. Zazwyczaj zdawał się uważać, że dana historia wymaga dwustu albo trzystuletniego tła, by mogła być zrozumiana. Jego wyczucie czasu było bardzo dziwne. Zawsze mówił o opuszczeniu stedding, jakby to się stało przed zaledwie kilku miesiącami, a na końcu okazywało się, że nie było go w nim od ponad trzech lat.
Myśli Randa odpłynęły w stronę Mata.
„Sztylet. Śmiercionośne ostrze, które mogło go zabić tylko dlatego, że nosił je przy sobie. Światłości, nie chcę już żadnych przygód. Jeśli ona go uzdrowi, to wszyscy powinniśmy pojechać... nie do domu. Nie możemy wracać do domu. Gdzie indziej. Wszyscy pojedziemy do jakiegoś miejsca, w którym nigdy nie słyszano o Aes Sedai albo o Czarnym. Dokądkolwiek.”
Otworzyły się drzwi i przez moment Rand myślał, że wciąż błądzi gdzieś w wyobraźni. Stał tam Mat, mrugał oczami, w zapiętym po szyję płaszczu i czarnym szaliku owiniętym wokół czoła. Potem zobaczył Moiraine, obejmującą Mata za ramię i stojącego za nimi Lana. Aes Sedai przyglądała się uważnie Matowi, tak jak się patrzy na kogoś, kto dopiero co wstał z łoża boleści. Natomiast Lan, jak zawsze, zlustrował wszystko wzrokiem, pozornie wydając się nie patrzyć na nic.
Mat wyglądał tak, jakby nie chorował ani dnia. Obdarzył wszystkich swoim pierwszym, pełnym wahania uśmiechem, jednakże na widok Loiala zagapił się z rozdziawionymi ustami, jakby widział Ogira po raz pierwszy. Wzruszył ramionami, pokręcił głową i przeniósł uwagę na swoich przyjaciół.
— Ja... tego... to znaczy... — Zrobił głęboki wdech. — Ja chyba... ja chyba... zachowywałem się... no... jakby dziwnie. Naprawdę niewiele pamiętam.
Rzucił niespokojne spojrzenie w stronę Moiraine. Uśmiechnęła się porozumiewawczo, więc mówił dalej.
— Od Białego Mostu wszystko jest zamglone. Thom i... — Zadrżał, ale mówił dalej. — Im dalej od Białego Mostu, tym wszystko jest bardziej mgliste. W ogóle nie pamiętam, jak przyjechaliśmy do Caemlyn. — Zerknął z ukosa na Loiala. — Niezupełnie. Moiraine Sedai twierdzi, że ja... na górze, ja... ach... — Uśmiechnął się szeroko i nagle naprawdę był znów dawnym Matem. — Nie można winić człowieka za to, co robi, kiedy jest szalony, prawda?
— Zawsze byłeś szalony — powiedział Perrin i przez chwilę on także wydawał się taki jak zawsze.
— Nie — powiedziała Nynaeve. Oczy jej pojaśniały od łez, ale była uśmiechnięta. — Nikt z nas cię nie wini.
Wówczas Rand i Egwene zaczęli mówić jedno przez drugie, przekonując Mata, jacy są szczęśliwi, że widzą go zdrowym, i że tak dobrze wygląda, dodali też kilka żartobliwych komentarzy, że liczą teraz na to, że on skończy ze swoimi sztuczkami, odkąd tak się zabawiono jego kosztem. Mat odpłacał kpiną za kpinę, gdy tylko znalazł oparcie w swojej dawnej buńczuczności. Kiedy usiadł, nadal szeroko się uśmiechając, machinalnie dotknął płaszcza, jakby się upewniał, że coś co miał zatknięte za pas, nadal tam jest. Randowi zaparło dech.
— Tak — powiedziała cicho Moiraine — wciąż ma przy sobie sztylet.
Pozostali ludzie z Pola Emonda nie przestali się śmiać i rozmawiać, Aes Sedai zauważyła jednak jego raptowne nabranie oddechu i rozumiała, co jest przyczyną. Podeszła bliżej do jego krzesła, nie chcąc mówić zbyt głośno.
— Nie mogę mu zabrać sztyletu, bo inaczej go zabiję. Więź utrwalała się zbyt długo i stała się zbyt mocna. Rozwiązać ją będzie można dopiero w Tar Valon; ja tego nie dokonam, ani też żadna inna Aes Sedai w pojedynkę, nawet z pomocą angreal.
— Przecież on już nie wygląda na chorego. — Po chwili namysłu spojrzał na Moiraine. — Dopóki on będzie miał przy sobie sztylet, Pomory będą wiedziały, gdzie jesteśmy. Tak samo niektórzy Sprzymierzeńcy Ciemności. Sama tak powiedziałaś.
— Zapanowałam nad tym jako tako. Jeżeli podejdą tak blisko, że będą go mogli wyczuć, to i tak będą nad nami górą. Sczyściłam z niego skazę, Rand, i zrobiłam, co mogłam, by spowolnić jej nawrót, ale ona powróci za jakiś czas, dopóki Mat nie otrzyma pomocy w Tar Valon.
— Dobrze, że się tam wybieramy, prawda? — Pomyślał, że to pewnie ta rezygnacja w jego głosie, wbrew jej nadziejom na coś innego, kazały Moiraine obdarzyć go ostrym spojrzeniem, zanim się odwróciła.
Loial wstał, złożył jej ukłon.
— Jestem Loial, syn Arenta syna Halana, Aes Sedai. Stedding ofiarowuje azyl Sługom Światłości.
— Dziękuję ci, Loialu, synu Arenta — odparła sucho Moiraine — ale na twoim miejscu nie witałabym się tak swobodnie. W danym momencie w Caemlyn przebywa jakieś dwadzieścia Aes Sedai i wszystkie prócz mnie są Czerwonymi Ajah.
Loial przytaknął roztropnie, jakby rozumiał. Rand potrafił tylko pokręcić głową z powodu swojej niewiedzy; byłby Światłością Oślepiony, gdyby wiedział, o co jej chodzi.
— Dziwne, że cię tu spotykam — mówiła dalej Aes Sedai. — Niewielu Ogirów opuszcza stedding ostatnimi laty.
— Dawne opowieści mnie uwiodły, Aes Sedai. Dawne księgi napełniły mą nic nie wartą głowę obrazami. Pragnąłem zobaczyć gaje. I miasta, które zbudowaliśmy. Zdaje się, że niewiele jeszcze stoi i jednych i drugich, jednakże skoro budynki są nędzną namiastką drzew, to warto je oglądać. Starsi uważają mnie za dziwaka, że tak mnie ciągnie do podróży. Ja swoje, a oni swoje. Ich zdaniem poza granicami .stedding nie ma nic godnego oglądania. Być może kiedy powrócę i opowiem im, co widziałem, zmienią poglądy. Mam taką nadzieję. Że kiedyś tak się stanie.