— Być może wszystko — stwierdziła Moiraine. Jej twarz pozostała nieruchoma, lecz Rand miał uczucie, że jej mózg wręcz cwałuje za tymi ciemnymi oczami.
— Ba’alzamon — powiedział nagle Perrin. To imię sprawiło, że zamarły wszystkie dźwięki w izbie. Wydawało się, że wszyscy przestali oddychać. Perrin popatrzył na Randa, potem na Mata, oczyma dziwnie spokojnymi i jeszcze bardziej żółtymi niż dotąd.
— Zastanowiło mnie wtedy, gdzie wcześniej słyszałem tę nazwę... Oko Świata. Teraz sobie przypominam. A wy?
— Nie chcę niczego pamiętać — odparł nienaturalnym głosem Mat.
— Musimy jej powiedzieć — ciągnął dalej Perrin. — Teraz to ważne. Dłużej już nie możemy trzymać tego w tajemnicy. Rozumiesz to, prawda, Rand?
— Gadajcie, o co chodzi? — Głos Moiraine brzmiał szorstko i wydawała się przygotowywać na cios. Jej wzrok był utkwiony w Randa.
Nie chciał odpowiedzieć. Nie chciał niczego pamiętać, podobnie jak Mat, niemniej jednak pamiętał — i wiedział, że Perrin ma rację.
— Ja...
Popatrzył na swych przyjaciół. Mat skinął głową z niechęcią a Perrin zdecydowanie, lecz ostatecznie obydwaj dali znak. Nie musiał stawiać jej czoła samotnie.
— Mieliśmy... sny.
Potarł miejsce na palcu, w które ukłuł go cierń, przypominając sobie krew po przebudzeniu. Przypominając sobie z uczuciem mdłości opaleniznę na twarzy innym razem.
— Tylko, że być może nie były to całkiem sny. Był w nich Ba’alzamon.
Wiedział, dlaczego Perrin tak go nazwał; tak było łatwiej, niż powiedzieć, że w jego własnych snach, w jego własnej głowie był Czarny.
— Mówił... mówił różne rzeczy, ale raz powiedział, że Oko Świata nie będzie mi nigdy służyć. — Przez chwilę wnętrze jego ust było suche jak piach.
— Mnie powiedział to samo — powiedział Perrin, a Mat westchnął ciężko i pokiwał głową. Rand stwierdził, że na powrót ma ślinę w ustach.
— Nie gniewasz się na nas? — spytał Perrin wyraźnie zdziwiony, a Rand stwierdził, że Moiraine nie wygląda na zagniewaną. Przypatrywała im się, lecz jej oczy pozostały czyste i spokojne, nawet jeśli pełne niepokoju.
— Bardziej na siebie niż na was. Ale ja przecież was pytałam, czy macie dziwne sny. Pytałam na samym początku. Mimo iż jej głos pozostał beznamiętny, w oczach pojawił się błysk gniewu, który natychmiast zniknął.
— Gdybym się od razu dowiedziała, to mogłabym... Nie było Chodzącej Po Snach w Tar Valon od blisko tysiąca lat, ale mogłam spróbować. Teraz jest za późno. Za każdym razem, kiedy Czarny was dotyka, ułatwia sobie następne dotknięcie. Być może moja obecność może nadal was przed czymś osłonić, ale i tak... Pamiętacie te historie o Przeklętych, którzy przywiązywali do siebie ludzi? Silnych ludzi, ludzi, którzy od samego początku walczyli z Czarnym. Te historie są prawdziwe, a żaden z Przeklętych nie ma dziesiątej siły swego pana, ani Aginor czy Lanfear, Balthamel czy Demandred, nawet sam Ishmael, Zdrajca Nadziei.
Rand widział, że Nynaeve i Egwene patrzą na niego, na wszystkich trzech, na niego, Mata i Perrina. Na obliczach obu kobiet, obliczach, z których odpłynęła wszelka krew, malowała się mieszanina strachu i zgrozy.
„Czy one boją się o nas czy nas?”
— Co możemy zrobić? — spytał. — Coś na pewno można.
— Trzymajcie się blisko mnie — odparła Moiraine — to pomoże. Odrobinę. Pamiętajcie, że zabezpieczenie uzyskane dzięki dotykaniu Prawdziwego Źródła rozciąga się trochę dookoła mnie. Ale nie zawsze możecie być blisko. Możecie się bronić, jeśli macie na to siłę, lecz tej siły i woli musicie szukać w samych sobie. Tego dać wam nie mogę.
— Sądzę, że ja już znalazłem swoje zabezpieczenie powiedział Perrin, bardziej z rezygnacją niż zadowoleniem.
— Tak — powiedziała Moiraine — myślę, że znalazłeś.
Wpatrywała się w niego długo, aż w końcu spuścił wzrok, lecz jeszcze wtedy stała i zastanawiała się. W końcu zwróciła uwagę na pozostałych.
— Macie w sobie bariery, które zagradzają drogę mocy Czarnego. Ugnijcie się choć na chwilę, a przywiąże powróz do waszych serc, powróz, którego być może nigdy nie będziecie mogli przeciąć. Poddacie się i już należycie do niego. Stawicie mu opór i jego moc nic nie zdziała. Nie jest to łatwe, kiedy on dotyka waszych snów, ale to się da zrobić. Nadal może posyłać Półludzi, trolloków, draghkarów i inne stworzenia przeciwko wam, ale nie może was posiąść, dopóki mu na to nie pozwolicie.
— Już same Pomory wystarczą — powiedział Perrin.
— Nie chcę, by znowu wszedł mi do głowy — warknął Mat. — Czy nie ma sposobu, aby go odpędzić?
Moiraine potrząsnęła głową.
— Loial nie ma się czego obawiać, podobnie Egwene i Nynaeve. Z całej masy ludzkości Czarny może dotknąć człowieka tylko przypadkiem, chyba że ta osoba tego chce. Jednakże przynajmniej przez jakiś czas wy trzej jesteście najważniejsi dla Wzoru. Przędzie się Splot Przeznaczenia i każde jego pasmo wiedzie prosto do was. Co jeszcze powiedział wam Czarny?
— Nie pamiętam wszystkiego dokładnie — powiedział Perrin. — Coś o tym, że jeden z nas został wybrany, coś właśnie takiego. Pamiętam, jak się śmiał — zakończył niewesołym głosem — z tych, przez których zostaliśmy wybrani. Powiedział, że ja... że my będziemy mu służyć albo zginiemy. A potem i tak będziemy mu służyć.
— Powiedział, że zasiadająca na Tronie Amyrlin będzie się starała nas wykorzystać — dodał Mat, a jego głos ścichł, kiedy sobie przypomniał, komu to mówi. Przełknął z trudem ślinę i mówił dalej. — Opowiadał, jak Tar Valon wykorzystuje, podał jakieś imiona. Davian, zdaje mi się. Ale też nie najlepiej pamiętam.
— Raolin Darksbane — podpowiedział Perrin.
— Tak — powiedział Rand, marszcząc brew. Usiłował całkowicie zapomnieć te sny. Nieprzyjemnie je było teraz wspominać. — Innym był Yurian Stonebow i Guaire Amalasan. — Urwał nagle, mając nadzieję, że Moiraine nie zauważy tego. — Żadnego z nich nie znam.
Rozpoznał jednak jednego z nich, teraz kiedy wyłowił ich z głębin pamięci. Imię, od wypowiedzenia którego powstrzymał się w ostatniej chwili. Logain. Fałszywy Smok.
„Światłości! Thom powiedział, że to niebezpieczne imiona. Czy o to chodziło Ba’alzamonowi? Że Moiraine chce wykorzystać jednego z nas jako fałszywego Smoka? Aes Sedai polują na fałszywych Smoków, nie wykorzystują ich. Czyżby? Światłości dopomóż, naprawdę?”
Moiraine patrzyła na niego, ale nie potrafił nic wyczytać z jej twarzy.
— Czy ich znasz? — spytał. — Czy te imiona cokolwiek oznaczają?
— Ojciec Kłamstw to dobre imię dla Czarnego — odparła Moiraine. — On zawsze zaszczepiał robaka wątpliwości, gdziekolwiek mógł. Ten robak wyżera ludziom mózg jak rak. Ten, kto wierzy Ojcu Kłamstw, stawia pierwszy krok ku poddaniu się. Pamiętajcie, kiedy poddacie się Czarnemu, on was posiądzie.
„Aes Sedai nie kłamią, jednakże ich prawda nie zawsze jest tym, czym się wydaje.” Tak powiedział Tam, a poza tym ona właściwie nie odpowiedziała na pytanie. Nie zmieniał wyrazu twarzy i trzymał ręce nieruchomo na kolanach, starając się nie ocierać spoconych dłoni o spodnie.
Egwene płakała cicho. Nynaeve objęła ją ramionami, ale sama wyglądała na bliską płaczu. Rand nieomal żałował, że tego nie potrafi.