Выбрать главу

— Potrzeba — odparła Moiraine. — Moja potrzeba, potrzeba świata. Przede wszystkim potrzeba świata. Chcemy zobaczyć Oko.

Zielony Człowiek westchnął westchnieniem wiatru uwięzionego wśród gałęzi gęsto pokrytych liśćmi.

— A zatem znowu do tego doszło. To wspomnienie nie zostało naruszone. Czarny znowu się budzi. Tego się obawiałem. Wraz z każdym obrotem lat Ugór dokłada wszelkich starań, by wtargnąć do środka, i tym razem walka, by nie dopuścić do tego, była cięższa niż kiedykolwiek od samego zarania. Chodźcie, zaprowadzę was.

50

Spotkania przy Oku

Rand prowadził gniadego za uzdę, podążając w ślad za Zielonym Człowiekiem wraz z towarzyszami z Pola Emonda. Wszyscy toczyli dookoła ogłupiałym wzrokiem, jakby nie potrafili zdecydować, czy wolą patrzeć na Zielonego Człowieka, czy na las. Nie ulegało wątpliwości, że Zielony Człowiek to legenda, historie o nim i o Drzewie Życia opowiadano przy każdym kominku w Dwu Rzekach, i to nie tylko dzieciom. Niemniej jednak, po przeprawie przez Ugór, drzewa i kwiaty mogły się wydać czymś oszałamiająco normalnym, nawet gdyby reszta świata wydostała się już z potrzasku zimy.

Perrin wlókł się nieco z tyłu. Gdy Rand obejrzał się w jego stronę, wielki, kudłaty młodzieniec miał taką minę, jakby za nic nie chciał słuchać tego, co miał do powiedzenia Zielony Człowiek. Potrafił to zrozumieć.

„Dziecię Smoka.”

Bacznie obserwował Zielonego Człowieka, idącego na przedzie razem z Moiraine i Lanem. Motyle otaczały go chmurą żółci i czerwieni.

„O co mu chodziło? Nie. Nie chcę tego wiedzieć.”

A jednak czuł, że idzie mu się lżej, że jego nogi uginają się bardziej sprężyście. W trzewiach wciąż czuł niepokój przepalający żołądek, natomiast strach uległ takiemu rozrzedzeniu, że właściwie wcale już nie istniał. Nie sądził, że może się spodziewać czegoś więcej, skoro Ugór był oddalony o zaledwie połowę mili od tego miejsca, nawet jeśli Moiraine miała rację, mówiąc, że żadna część Ugoru nie może się tu wedrzeć. Tysiące płonących punktów przewiercających jego kości zgasło, w tym właśnie momencie wszedł do środka królestwa Zielonego Człowieka, był o tym przekonany.

„To on je ugasił — pomyślał — Zielony Człowiek i to miejsce”.

Egwene to wyczuła, wyczuła to także Nynaeve, ten kojący spokój, spokój piękna. Widział to. Z tajemniczym, uroczystym uśmiechem na wargach rozcierały kwiaty w palcach i co chwila przystawały, by wąchać unoszące się w powietrzu wonie i oddychać głęboko.

Zauważywszy to, Zielony Człowiek powiedział:

— Przeznaczeniem kwiatów jest zdobić. Rośliny czy ludzi, prawie nie ma różnicy. Nie pogniewają się, byleby nie brać za wiele.

I zaczął zrywać, jeden kwiat z tej rośliny, drugi z innej, nigdy więcej niż dwa z tej samej. Wkrótce Nynaeve i Egwene miały na włosach wianki z różowych róż, żółtych dzwonków i białych zwiastunów. Warkocz Wiedzącej przypominał różowo-biały ogród sięgający jej do pasa. Nawet Moiraine dostała na skronie jasną girlandę z przylaszczek, uplecioną tak zręcznie, że kwiaty wyglądały, jakby wciąż rosły.

Rand nie był przekonany, czy przypadkiem naprawdę nie rosły. Pogrążony w cichej rozmowie z Moiraine, Zielony Człowiek doglądał po drodze swego leśnego ogrodu, zajmując się wszystkim, co tego wymagało, niewiele jednak o tym myśląc. W krzewie pnącej róży wypatrzył swymi orzechowymi oczyma krzywą gałązkę, boleśnie przygniecioną przez pokryty kwieciem konar jabłoni. Nie przerywając rozmowy, zatrzymał się i przejechał dłonią po wygięciu. pand nie był pewien, czy to wzrok płata mu figla, czy też ciernie rzeczywiście usunęły się z drogi, by nie ukłuć zielonych palców. Gdy wyniosła sylwetka Zielonego Człowieka ruszyła w dalszą drogę, gałązka wyprostowała się, obrzucając biel kwiecia jabłoni deszczem czerwonych płatków. Pochylił się, by nakryć swą ogromną dłonią mikroskopijne ziarenko Jeżące na kamieniach, a gdy się wyprostował, maleńki pęd miał już korzenie, które zdołały przebić się przez kamieniste podłoże do dobrej gleby.

— Wszystko powinno rosnąć tam, gdzie jest, zgodnie z Wzorem — wyjaśnił przez ramię, jakby przepraszał i poddawać się obrotom Koła, ale Stwórca się nie pogniewa, jeśli mu trochę pomogę.

Rand poprowadził Rudego dookoła pędu, pilnując, by koń nie stratował go swymi kopytami. Jakoś nie wypadało niszczyć tego, co właśnie zrobił Zielony Człowiek po to tylko, by zaoszczędzić dodatkowego kroku. Egwene uśmiechnęła się do niego jednym z tych jej sekretnych uśmiechów i dotknęła jego ręki. Z rozpuszczonymi włosami pełnymi kwiatów była tak piękna, że i on się uśmiechnął, a ona z kolei zarumieniła i spuściła wzrok.

„Będę cię chronił — pomyślał. — Cokolwiek jeszcze się stanie, ty będziesz bezpieczna, przysięgam”.

Zielony Człowiek zawiódł ich do samego serca wiosennego lasu, do zwieńczonego łukiem otworu w zboczu wzgórza. Był to prosty, kamienny łuk, wysoki, biały, a na jego czole znajdowało się koło przecięte falistą linią na dwie połowy, jedną chropawą, drugą gładką. Starożytny symbol Aes Sedai. We wnętrzu otworu zalegał cień.

Przez chwilę wszyscy zapatrzyli się w milczeniu na otwór. Po chwili Moiraine zdjęła girlandę z włosów i ostrożnie zawiesiła ją na gałęzi krzewu słodkich jagód, rosnącego obok łuku. Wszystkim jakby przywróciło mowę, kiedy się poruszyła.

— Czy to tutaj? — spytała Nynaeve. — Czy to jest cel naszej wyprawy?

— Naprawdę chciałbym zobaczyć Drzewo Życia powiedział Mat, nie odrywając wzroku od przepołowionego koła. — Chyba możemy tyle poczekać, prawda?

Zielony Człowiek spojrzał dziwnie na Randa i pokręcił głową.

Avendesory tu nie ma. Od dwóch tysięcy lat nie spoczywałem pod jej nieczułymi konarami.

— Nie dla Drzewa Życia tu przybyliśmy — oświadczyła stanowczym głosem Moiraine. Wskazała gestem łuk. — Nasz cel jest tam.

— Nie wejdę z wami do środka — powiedział Zielony Człowiek.

Motyle wokół niego zawirowały, jakby udzieliło im się trochę niepokoju.

— Kazano mi go strzec dawno, dawno temu, ja jednak czuję się nieswój, gdy podchodzę zbyt blisko. Mam wrażenie, że ulegam rozpadowi, mój koniec jest w pewien sposób z nim związany. Pamiętam, jak było tworzone. Część jego tworzenia. Jakiś fragment.

Orzechowe oczy rozszerzyły się, zatopione we wspomnieniach. Zielony Człowiek dotknął palcem swojej blizny.

— To były pierwsze dni po Pęknięciu Świata, kiedy radość zwycięstwa nad Czarnym nabrała cierpkiego smaku wraz z wiedzą, że wszystko jeszcze może lec w gruzach pod ciężarem Cienia. Tworzyło je stu ludzi, mężczyzn i kobiet pospołu. Tak zawsze powstawały najwspanialsze dzieła Aes Sedai, dzięki połączeniu Saidina i Saidara, gdy następuje zespolenie Prawdziwego Źródła. Wszyscy pomarli, aby uczynić je czystym, a cały świat wokół nich ulegał rozdarciu. Wiedząc, że umrą, polecili mi go strzec, w razie gdyby zaszła taka potrzeba. Nie do tego wprawdzie zostałem stworzony, jednakże wszystko się rozpadało, a oni byli sami i mieli tylko mnie. Nie do tego zostałem stworzony, ale danego słowa dochowałem. — Spojrzał z wysoka na Moiraine, sam sobie przytakując. — Dochowałem słowa dopóty, dopóki tak było trzeba. A teraz nadchodzi koniec.