Выбрать главу

Najgłośniej, jak mu pozwalał głęboki, urywany oddech, wykrzyknął przez zupełnie wyschłe gardło:

— Wchodzą od tyłu! — Słowa zabrzmiały skrzekliwie; ale przecież chwilę wcześniej sądził, że w ogóle nie wydobędzie z siebie głosu. — Jestem na zewnątrz! Uciekaj, ojcze!

Przy ostatnim słowie ruszył pędem przed siebie.

W pokoju na tyłach domu rozwrzeszczały się chrapliwe głosy, wymawiające obce, dziwne słowa. Wśród donośnego, ostrego brzęku tłuczonego szkła, na ziemię, tuż za nim, zwaliło się coś ciężkiego. Domyślił się, że któryś ze stworów rozbił szybę, zamiast przeciskać się przez wąski otwór, ale nie od. wrócił się, by sprawdzić, czy rzeczywiście tak było. Jak lis t uciekający przed sforą psów pomknął do najbliższej grupy cieni, udając, że biegnie w stronę lasu. Po chwili jednak padł na brzuch i poczołgał się w kierunku gęstszego mroku, spowijającego zagrodę. Gdy nagle coś upadło mu na ramiona, nie był pewien, czy ma walczyć, czy uciekać, ale było to po prostu na nowe stylisko do motyki, wyciosane przed paroma dniami przez Tama.

„Idiota!” — pomyślał o sobie.

Przez chwilę leżał spokojnie, usiłując uspokoić oddech. Wreszcie przepełzł na tył zagrody, wlokąc stylisko ze sobą. Nie stanowiło szczególnie groźnej broni, ale lepsze to niż nic. Ostrożnie wyjrzał zza rogu.

Nigdzie nie widział stwora, który wyskoczył za nim przez okno. Mógł być wszędzie, może nawet w tej chwili skradał się wprost na niego.

Z owczarni dobiegało go pobekiwanie przerażonych owiec, które tłukły się o ściany, jakby szukały drogi ucieczki. W oświetlonych oknach z przodu domu przemykały się ciemne kształty. stal uderzała o stal. Nagle wśród gradu okruchów szkła i odprysków drewna z okna wyskoczył Tam. Wylądował na równych nogach, ale zamiast uciekać, pobiegł na tył domu, lekceważąc bestie, które już przechodziły w ślad za nim przez wybite okiennice i drzwi.

Rand przypatrywał się tej scenie z niedowierzaniem. Dlaczego ojciec nie ucieka? A potem nagle przypomniał sobie, że Tam po raz ostatni usłyszał jego głos dochodzący właśnie stamtąd.

— Ojcze! — zawołał. — Jestem tutaj!

Tam zawrócił w pół kroku, nie pobiegł jednak w stronę Rand, lecz zaczął okrążać go szerokim łukiem.

— Biegnij, chłopcze! — krzyknął, wymachując mieczem, jakby bronił się przed atakiem. — Ukryj się!

Powietrze aż dygotało od chrapliwych okrzyków i przenikliwego wycia ogromnych bestii, nacierających na niego od tyłu.

Rand podczołgał się ku cieniom oblegającym zagrodę, które mogły uczynić go niewidocznym dla oczu obserwujących z okien domu. Był bezpieczny, przynajmniej na chwilę, w odróżnieniu od Tama, który próbował odciągnąć od niego uwagę potworów. Schwycił mocniej stylisko i w tym momencie zacisnął zęby, by nie wybuchnąć głośnym śmiechem. Stylisko motyki. Istniała spora różnica między walką z tymi stworzeniami przy pomocy motyki, a walką na kije z Perrinem. Nie mógł jednak pozwolić, by Tam samotnie stawiał czoła napastnikom.

— Jeżeli będę się poruszał tak, jakbym podchodził królika — szepnął do siebie — to ani mnie nie usłyszą, ani nie zobaczą.

Z trudem przełknął ślinę, słysząc echo upiornego wycia przeszywające ciemności.

„Jeszcze gorzej niż stado wygłodniałych wilków” — pomyślał.

Wyczołgał się spod zagrody najciszej jak potrafił i poszedł w stronę lasu. Kurczowo ściskał stylisko, aż do bólu palców.

Otoczenie drzew uspokoiło go na chwilę. Tu mógł znaleźć schronienie przed wzrokiem przedziwnych stworów, które zaatakowały farmę. Jednak gdy dalej wchodził w las, ruchome nocne cienie natchnęły go grozą. Czuł się tak, jakby wraz z nimi leśny mrok zmieniał się i przemieszczał. Majaczące w górze drzewa budziły lęk, konary wiły się ku niemu, jakby chciały , go schwytać w swe macki. Tylko czy to w ogóle są drzewa i konary? Słyszał nieomal warkotliwy, przytłumiony chichot, dobywający się z ich gardeł — coraz głębiej wchodził w pułapkę zaczajonego drapieżcy. Wycie prześladowców Tama ustało wprawdzie, ale w jego miejsce zapanowała taka cisza, że Rand drżał za każdym razem, gdy słyszał szmer gałęzi poruszanych przez wiatr. Szedł coraz szybciej, z każdym krokiem coraz bardziej skulony. Ledwie odważył się oddychać, z obawy że ktoś może usłyszeć jego głośne dyszenie.

Nagle czyjaś dłoń zakryła mu usta, nadgarstek otoczył żelazny uścisk. Jak oszalały usiłował schwycić napastnika wolną dłonią.

— Tylko nie złam mi karku, chłopcze — usłyszał chrapliwy szept Tama.

Zalała go fala ulgi, poczuł, jak wiotczeją napięte mięśnie. Gdy ojciec puścił uchwyt, osunął się na ziemię i dyszał ciężko jak po kilkumilowym biegu. Tam położył się obok niego i wsparł na łokciu.

— Normalnie nawet bym nie próbował, bardzo przecież wyrosłeś podczas ostatnich kilku lat — powiedział miękko Tam. Jego wzrok wędrował gdzieś bezustannie, wciąż przepatrując mrok. — Ale nie mogłem pozwolić, żebyś krzyknął. Niektóre trolloki słyszą tak dobrze jak psy, może nawet lepiej.

— Ale trolloki to przecież tylko... — Rand urwał.

Ta noc to nie żadna bajka. Te stwory naprawdę mogły być trollokami. Może nawet towarzyszył im sam Czarny.

— Jesteś pewien? — wyszeptał — że to... trolloki?

— Nie mam żadnych wątpliwości. Nie rozumiem tylko, co je sprowadziło do Dwu Rzek... ja sam zetknąłem się z nimi dziś po raz pierwszy, ale znam ludzi, którzy widzieli je na własne oczy i dlatego wiem trochę na ten temat. Ta wiedza może nas uratować, więc posłuchaj mnie uważnie. Trollok widzi w ciemności lepiej niż człowiek, ale bardzo jasne światło go oślepia, przynajmniej na jakiś czas. Chyba właśnie dzięki temu uciekliśmy tak licznemu stadu. Niektóre potrafią tropić ludzi po zapachu lub dźwiękach, ale podobno są leniwe. Jeżeli dostatecznie długo będziemy im się wymykać, to prawdopodobnie zrezygnują z pogoni.

Po tych słowach Rand poczuł się odrobinę lepiej.

— Baśnie mówią, że one nienawidzą ludzi i służą Czarnemu.

— Jeżeli Pasterz Nocy rzeczywiście ma jakieś stada, chłopcze, są to właśnie stada trolloków. Stwory te, jak mi mówiono, zabijają dla samej przyjemności zabijania. Ale na tym moja wiedza się kończy, słyszałem jeszcze, że można im ufać tylko wtedy, gdy się ciebie boją i to też nie całkowicie.

Rand zadrżał. Ciekawe, kim jest ten ktoś, kto potrafi przerazić trolloka.

— Czy myślisz, że one jeszcze na nas polują?

— Może tak, może nie. Raczej nie są zbyt sprytne. Bez trudu je zwiodłem, gdy dobiegłem do lasu. Szukają nas teraz po górach. — Tam obmacał prawy bok, a potem przyłożył dłoń do twarzy. — Ale lepiej ich nie Lekceważyć.

— Jesteś ranny.

— Mów ciszej. To tylko zadrapanie, a zresztą, nic z tym na razie nie można zrobić. Za to wyraźnie się ociepliło. Westchnął ciężko i położył się na wznak. — Może noc poza domem nie będzie taka straszna.

Jednakże w głębi umysłu Randa kołatała się tęskna myśl o zimowym kaftanie i kubraku. Drzewa dawały wprawdzie jakąś ochronę przed wiatrem, on jednak wdzierał się między nie, niczym lodowaty nóż tnąc wszystko swym powiewem. Z wahaniem dotknął twarzy Tama i skrzywił się.