Ramiona jej drżały. Wydawało mu się, że płacze. Niezdarnie głaszcząc jej włosy, spojrzał ponad głową na pozostałe dwie kobiety.
— Koło obraca się tak, jak chce — powiedziała wolno Nynaeve — ale ty jesteś nadal Randem al’Thor z Pola Emonda. Ale, Światłości, pomóż mi, Światłości, dopomóż nam wszystkim, jesteś zbyt niebezpieczny, Rand.
Uciekł przed wzrokiem Wiedzącej, smutny, pełen żalu, już akceptując stratę.
— Co się stało? — spytała Moiraine. — Opowiedz mi wszystko!
Opowiedział więc, czując na sobie jej zniewalające spojrzenie. Miał ochotę się wykręcić, skrócić to, opuścić pewne rzeczy, lecz oczy Aes Sedai wszystko z niego wyciągnęły. Łzy spłynęły po jego twarzy, gdy doszedł do Kari al’Thor. Jego matki. Podkreślił to.
— On miał moją matkę. Moją matkę!
Na twarzy Nynaeve widać było współczucie i ból, lecz oczy Aes Sedai popędzały go, do miecza Światłości, do przecięcia czarnej wstęgi i do tych płomieni, które pochłonęły Ba’alzamona. Ramiona Egwene objęły go jeszcze silniej, jakby mogła go wyciągnąć z tego, co się wydarzyło.
— Ale to nie ja — dokończył. — Światłość mnie... ciągnęła za sobą. To naprawdę nie ja. Czy to czegoś nie zmienia?
— Podejrzewałam to od samego początku — powiedziała Moiraine. — Tyle że podejrzenia nie stanowią żadnego dowodu. Kiedy dałam ci monetę i stworzyłam więź, powinieneś był godzić się na wszystko, czego chciałam, ty jednak opierałeś się, miałeś wątpliwości. To mi coś powiedziało, ale nie wystarczyło. Krew Manetheren była zawsze uparta, i to w jeszcze większym stopniu, odkąd umarł Aemon, a Eldrene pękło serce. Potem była Bela.
— Bela? — spytał.
„Nic niczego nie zmienia.”
Aes Sedai skinęła głową.
— Na Wzgórzu Czat nie musiałam oczyszczać Beli ze zmęczenia, ktoś już to wcześniej zrobił. Mogła tamtej nocy przegonić Mandarba. Powinnam była wziąć pod uwagę, kogo na swym grzbiecie niosła Bela. Przez te trolloki depczące nam po piętach, draghkara nad głową i Półczłowieka, Światłość tylko wie, gdzie, musiałeś się strasznie bać, że Egwene zostanie z tyłu. Potrzebowałeś czegoś więcej niż kiedykolwiek w całym swoim życiu i sięgnąłeś do tej jedynej rzeczy, od której mogłeś to mieć. Do Saidina.
Zadrżał. Przepełniał go chłód, od którego bolały palce.
— Jeśli już tego nigdy nie zrobię, jeśli nigdy go więcej nie dotknę, nie...
Nie potrafił tego wypowiedzieć. Oszaleje. Wpędzi tę krainę i otaczających go ludzi w szaleństwo. Umrze, gnijąc jeszcze za życia.
— Być może — powiedziała Moiraine. — Byłoby łatwiej, gdyby znalazł się ktoś, kto by cię nauczył, można to jednak osiągnąć przy najwyższym wysiłku woli.
— Ty mnie możesz uczyć. Z pewnością, ty...
Urwał, gdy Aes Sedai potrząsnęła głową.
— Czy kot potrafi nauczyć psa, jak wspinać się na drzewa, Rand? Czy ryba nauczy ptaka pływać? Ja znam Saidara, ale nie potrafię nauczyć cię niczego w związku z Saidinem. Ci, którzy to mogli zrobić, umarli trzy tysiące lat temu. Ale być może masz w sobie dostatecznie dużo uporu. Być może twoja wola jest dostatecznie silna.
Egwene wyprostowała się, ocierając zaczerwienione oczy wierzchem dłoni. Miała taką minę, jakby chciała coś powiedzieć, ale kiedy otworzyła usta, nie padło z nich żadne słowo.
„Przynajmniej się nie wyrywa. Przynajmniej może na mnie patrzeć i nie krzyczeć.”
— Co z innymi? — spytał.
— Lan zabrał ich do groty — wyjaśniła Nynaeve. — Oko zniknęło, ale coś się pojawiło w środku zbiornika, kryształowa kolumna i prowadzące do niej stopnie. Mat i Perrin chcieli najpierw poszukać ciebie, Loial też, ale Moiraine powiedziała... — Zerknęła na Aes Sedai, zakłopotana. Moiraine spokojnie przyjęła jej spojrzenie. — Powiedziała, że mamy nie przeszkadzać, w trakcie gdy ty...
Gardło miał tak ściśnięte, że ledwie mógł oddychać. „Czy oni odwrócą twarze tak jak Egwene? Czy będą krzyczeć i uciekać, jakbym był Pomorem?”
Moiraine odezwała się, jakby nie zauważyła, że krew odpływa mu z twarzy:
— W Oku była ogromna ilość Jedynej Mocy. Nawet w Wieku Legend tylko nieliczni potrafili skorzystać z takiej ilości bez wspomagania i nie zginąć od tego. Bardzo nieliczni.
— Powiedziałaś im? — wychrypiał. — Jeśli wszyscy wiedzą...
— Tylko Lan — odparła spokojnie Moiraine. — On musi wiedzieć. i Nynaeve, i Egwene, z powodu tego, kim są i kim się staną. Pozostali jeszcze nie muszą wiedzieć, na razie.
— Czemu nie? — Zgrzytające w gardle tony jego głosu, powodowały, że nie brzmiał on zbyt mile dla ucha. Będziesz mnie chciała poskromić, prawda? Czy nie to właśnie Aes Sedai robią z mężczyznami, którzy władają Mocą? Zmieniają ich, żeby nie mogli tego robić? Sprawiają, by przestali stanowić zagrożenie? Thom mówił, że mężczyźni, których poskromiono, umierają, bo tracą ochotę do życia. Dlaczego nie mówisz, że mnie zabierzesz do Tar Valon, aby mnie tam poskromiono?
— Jesteś ta’veren — odparła Moiraine. — Być może Wzór jeszcze nie skończył z tobą.
Rand wyprostował się.
— W snach Ba’alzamon twierdził, że Tar Valon i zasiadająca na Tronie Amyrlin będą próbowały mnie wykorzystać. Wymieniał nazwiska, teraz je sobie przypominam. Raolin Darksbane i Guaire Amalasan. Yurian Stonebow. Davian. Logain.
To ostatnie było najtrudniejsze do wymówienia. Nynaeve pobladła, a Egwene krzyknęła, lecz on mówił dalej gniewnym głosem:
— Każdy z nich to fałszywy Smok. Nie próbuj zaprzeczać. Cóż, ja się nie dam wykorzystać. Nie jestem narzędziem, które możesz wyrzucić na śmietnik, kiedy już się zużyje.
— Narzędzie wykonane dla jakiegoś celu nie zaznaje upokorzenia przez to, że się je do tegoż celu wykorzystuje... — Moiraine mówiła tak samo ostrym głosem jak on upokorzony zostaje tylko człowiek, który zawierzy Ojcu Kłamstw. Mówisz, że nie dasz się wykorzystać, a potem pozwalasz, by Czarny wytyczał ci drogę, jakbyś był ogarem, którego jego pan wysyła w pogoń za królikiem.
Zacisnął pięści i odwrócił głowę. Jej słowa za bardzo przypominały mu to, o czym mówił Ba’alzamon.
— Nie jestem niczyim ogarem. Słyszysz mnie? Niczyim! W zwieńczonym łukiem otworze pojawił się Loial i pozostali, Rand stanął niezdarnie na nogach, spoglądając na Moiraine.
— Nie będą wiedzieli — powiedziała Moiraine dopóki nie sprawi tego Wzór.
W tym momencie przyjaciele zaczęli iść -w jego stronę. Prowadził ich Lan, wyglądający tak twardo jak zwykle, jednak zmęczony jak nigdy dotąd. Skronie miał owinięte jednym z bandaży Nynaeve, szedł sztywno wyprostowany. Idący za nim Loial niósł dużą, złotą szkatułę, ozdobnie wykonaną i inkrustowaną srebrem. Nikt oprócz Ogira nie mógłby jej samodzielnie udźwignąć. Perrin trzymał w objęciach wielki zwój białej tkaniny, a Mat coś, co wyglądało jak naczynie z porcelany.
— A więc jednak żyjesz — zaśmiał się Mat.
Twarz mu pociemniała, gwałtownym ruchem głowy wskazał Moiraine.
— Nie pozwoliła nam cię szukać. Powiedziała, że mamy sprawdzić, co kryło się w Oku. Ja bym i tak poszedł, ale Nynaeve i Egwene jej pomagały i prawie wrzuciły mnie do środka.
— Jesteś tu — powiedział Perrin — i wcale nie wyglądasz na mocno poturbowanego.
Oczy mu nie świeciły, ale tęczówki miał już zupełnie żółte.
— To jest ważne. Jesteś tutaj, a my zrobiliśmy wreszcie to, po co tu przyjechaliśmy, cokolwiek to było. Moiraine Sedai mówi, że udało nam się i możemy wracać. Do domu, Rand. Światłości, niech sczeznę, ale naprawdę bardzo chcę wracać do domu.