— Czy już teraz będzie zdrów? — spytał niespokojnie Rand.
— Tak, tylko musi odpocząć — powiedziała Moiraine. Kilka tygodni w łóżku i będzie zdrowy jak zwykle.
Szła chwiejnym krokiem, mimo że wspierało ją ramię Lana. Strażnik zgarnął z krzesła jej płaszcz i laskę, by miała na czym usiąść. Usadowiła się z westchnieniem. Starannie owinęła z powrotem angreal i schowała do sakiewki.
Ramiona Randa zatrzęsły się, zagryzł wargi, by powstrzymać się od śmiechu, przetarł dłonią załzawione oczy.
— Dziękuję.
— W Wieku Legend — kontynuowała Moiraine — niektóre Aes Sedai potrafiły rozpalić na nowo życie i zdrowie, nawet jeśli tliła się go tylko maleńka iskierka. Ale te czasy już minęły, być może bezpowrotnie. Tyle zostało zapomniane, nie tylko wytwarzanie angrealu. Nawet nie odważamy się marzyć o tym, co można zrobić, o ile w ogóle przychodzi nam cokolwiek jeszcze na myśl. Jest nas teraz o, wiele mniej. Niektóre talenty już całkiem zanikły, a te, które pozostały, wydają się słabsze. Teraz potrzeba do nich woli i siły fizycznej, bo inaczej nawet te najsilniejsze z nas nie zrobią nic na drodze Uzdrawiania. Całe szczęście, że twój ojciec jest silny, zarówno ciałem, jak i duchem. Na razie zużył wiele swej tężyzny w walce o życie, może jednak ją jeszcze zregenerować. To potrwa jakiś czas, ale nie ma w nim już skazy.
— Nigdy nie zdołam ci się odwdzięczyć — zapewnił ją Rand, nie odrywając wzroku od ojca — ale zrobię dla ciebie, co tylko będę mógł. Absolutnie wszystko.
Przypomniał sobie rozmowę o zapłacie i swoją obietnicę; z której teraz, gdy klęczał obok Tama, jeszcze bardziej pragnął się wywiązać. Wciąż jednak nie było mu łatwo spojrzeć w oczy Moiraine.
— Wszystko. O ile to nie przyniesie szkody wsi albo moim przyjaciołom.
Moiraine zbyła go machnięciem ręki.
— Jeśli uważasz, że to konieczne. Ale tak czy inaczej, chciałabym z tobą porozmawiać. Niewątpliwie wyjedziesz stąd w tym samym czasie, co my, i wtedy odbędziemy dłuższą rozmowę.
— Wyjadę? — wykrzyknął, zrywając się na nogi. — Czy naprawdę jest tu tak źle? Zdawało mi się, że wszyscy są gotowi odbudować wioskę. Jesteśmy mocno przywiązani do Dwu Rzek. Nikt stąd nigdy nie wyjeżdża.
— Rand...
— I gdzie mielibyśmy pojechać? Padan Fain mówił, że gdzie indziej pogoda jest równie zła. On jest... on był... handlarzem. Trolloki...
Rand przełknął ślinę, żałując, że dowiedział się od Thoma Merrilina, co jadają trolloki.
— Uważam, że najlepiej będzie, jak zostaniemy na własnej ziemi, w Dwu Rzekach, i wszystko odbudujemy. Obsialiśmy już pola i niedługo na pewno ociepli się na tyle, byśmy mogli strzyc owce. Nie wiem, kto zaczął to gadanie o wyjeździe... Założę się, że któryś z Coplinów... ale ten ktoś był...
— Pasterzu — przerwał mu Lan — zamiast słuchać, gadasz.
Chłopiec zamrugał. Uświadomił sobie, że trajkocze tak od dłuższego czasu, i że przerwał Moiraine, kiedy próbowała mu coś powiedzieć. Kiedy Aes Sedai próbowała mu coś powiedzieć. Nie wiedział, jak się teraz zachować, jak przepraszać, ale gdy się nad tym namyślał, Moiraine uśmiechnęła się.
— Wiem, co czujesz, Rand — powiedziała, a on odniósł nieprzyjemne wrażenie, że ona naprawdę wie wszystko.
— Nie myśl już o tym.
Zacisnęła usta i potrząsnęła głową.
— Teraz widzę, że źle się do tego zabrałam. Chyba powinnam była najpierw odpocząć. To ty masz wyjechać, Rand. Ty musisz wyjechać, aby uratować wieś.
— Ja?
Chrząknął i jeszcze raz zapytał:
— Ja?
Tym razem zabrzmiało to nieco lepiej.
— Czemu miałbym wyjeżdżać? Nic z tego nie rozumiem. Nie chcę nigdzie jeździć.
Moiraine spojrzała na Lana, Strażnik opuścił skrzyżowane dotąd na piersiach ręce. Popatrzył na Randa spod skórzanej przyłbicy i Rand znowu miał uczucie, że waży się go na niewidzialnych szalach.
— Czy wiesz — powiedział nagle Lan — że niektóre domy nie zostały zaatakowane?
— Połowa wsi zamieniła się w popiół — zaprotestował, ale Strażnik zlekceważył tę uwagę.
— Niektóre domy były podpalane tylko po to, by stworzyć zamieszanie. Trolloki później omijały je i tak samo ich mieszkańców, o ile ci nie znaleźli się na drodze bezpośredniego ataku. Większość ludzi, którzy mieszkają na najbardziej oddalonych farmach, nawet z daleka nie widziała nawet włosa trolloka. Większość w ogóle nie wiedziała, że coś się stało, dopóki nie zobaczyli, w jakim stanie jest wieś.
— Mówiono mi rzeczywiście coś takiego o Darlu Coplinie — powiedział wolno Rand. — Pewnie wieści nie zdążyły się roznieść I.
— Zostały zaatakowane dwie farmy — mówił dalej Lan. Wasza i jeszcze jedna. Wszyscy mieszkańcy tej drugiej przyjechali już do wsi na Bel Tine. Wielu ludzi się uratowało, ponieważ Myrddraal nie znał obyczajów panujących w Dwu Rzekach. Nie zdawał sobie sprawy, że święto i Zimowa Noc praktycznie uniemożliwią mu wykonanie zadania.
Rand spojrzał na Moiraine rozpartą na krześle. Nic nie powiedziała, przypatrywała mu się tylko z palcem przyłożonym do ust. — Nasza farma i czyja jeszcze? — zapytał w końcu.
— Farma Aybarów — odparł Lan. — Natomiast tu, w Polu Emonda uderzyli najpierw na kuźnię, dom kowala i dom pana Cauthona.
Randowi nagle zaschło w ustach.
— To niedorzeczne — udało mu się wreszcie wykrztusić, a potem podskoczył na widok prostującej się Moiraine.
— Niezupełnie, Rand — powiedziała. — Celowe. Trolloki nie przybyły do Pola Emonda przypadkiem i nie robiły tego wszystkiego dla samej przyjemności zabijania i podpalania, choć w tym się lubują. Wiedziały o co, czy raczej o kogo, im chodzi. Trolloki przybyły tu, by zabić albo pojmać pewnego młodego człowieka, w pewnym określonym wieku, który mieszka w pobliżu Pola Emonda.
— Czy on jest w moim wieku? — Randowi załamał się głos, ale nie dbał o to. — Światłości! Mat! Co z Perrinem?
— Żyją i mają się dobrze — zapewniła go Moiraine — trochę się tylko ubrudzili sadzą.
— A Ban Crawe i Lem Thane?
— Nic im nawet nie groziło — powiedział Lan. — Przynajmniej nie bardziej niż wszystkim innym.
— Ale oni też widzieli Pomora na koniu i też są moimi rówieśnikami.
— Dom pana Crawe nawet nie został zniszczony — wyjaśniła Moiraine — a młynarz i jego rodzina przespali pół nocy, zanim obudził ich hałas. Ban jest starszy od ciebie o dziesięć miesięcy, a Lem o osiem młodszy.
Uśmiechnęła się krzywo na widok jego zdziwienia.
— Powiedziałam ci, że zadawałam pytania. Powiedziałam też, że chodziło o młodych ludzi w pewnym określonym wieku. Ty i dwaj twoi przyjaciele urodziliście się w odstępie tygodni. To was trzech poszukiwał Myrddraal i nikogo innego.
Rand poruszył się niespokojnie, pragnąc, by ona zaczęła wreszcie patrzeć na niego inaczej, nie tak, jakby przewiercała wzrokiem jego mózg i czytała wszystko z jego zakamarków.
— Czego mogą od nas chcieć? Jesteśmy tylko farmerami, pasterzami.
— Na to pytanie nie znajdziesz odpowiedzi w Dwu Rzekach — powiedziała cicho Moiraine — ale ta odpowiedź jest ważna. Obecność trolloków w miejscu, w którym nie widziano ich od prawie dwóch tysięcy lat, mówi sama za siebie.
Dużo słyszałem o napadach trolloków — upierał się Rand. — Po prostu nam się dotąd udawało. Strażnicy walczą z nimi cały czas.
Lan parsknął.
— Chłopcze, walka z trollokami w okolicach Wielkiego Ugoru jest czymś zwyczajnym, ale nie tutaj, prawie sześćset lig na południe. A ten napad ostatniej nocy był równie gwałtowny, jak atak, którego spodziewałbym się w Shienar albo na którejś z Ziem Pogranicza.