— Czy ktoś tu mówił o podpalaniu mojej karczmy? Spytał spokojnie.
Obydwaj Coplinowie cofnęli się o krok, Cenn Buie wymknął się chyłkiem, natomiast Bili Congar wtopił się w tłum. — To nie tak — zapewnił go szybko Darl. — Niczego takiego nie mówiliśmy, Branie... burmistrzu. Bran skinął głową.
— To może groziliście, że zrobicie coś mym gościom? — To Aes Sedai — zaczął gniewnie Hari, ale przerwał mu Haral Luhhan.
Kowal wyprostował się tylko, napiął swe potężne ramiona i zacisnął ogromne pięści z taką siłą, że wszyscy usłyszeli trzask w kłykciach. Hari patrzył na krępego mężczyznę w taki sposób, jakby jedną z tych pięści potrząśnięto mu pod samym nosem.
— Przepraszam, Hari. Nie chciałem ci przerywać. Co takiego mówiłeś?
Hari, który kulił się teraz, jakby pragnął skurczyć się i zniknąć, wydawał się jednak nie mieć już nic do dodania.
— Dziwię się wam, ludzie — zagrzmiał Bran. — AI’Car, twój chłopiec złamał wczoraj nogę, ale widziałem go, jak normalnie dzisiaj chodził i to właśnie dzięki niej. Edwardzie Candwin, leżałeś z rozpłatanym grzbietem, jak ryba czekająca na oskrobanie, dopóki ona nie położyła na tobie dłoni. Teraz wydaje się, że tę ranę zadano ci przed miesiącem i pewnie zostanie ci po niej tylko mała blizna. A ty, Cenn...
Strzecharz zaczął wtapiać się w tłum, ale pod wpływem wzroku Brana zatrzymał się, do cna już zakłopotany.
— Szokuje mnie widok wszystkich tych ludzi gromadzących się tutaj, ale twój przede wszystkim, Cenn. Gdyby nie ona, twoje ramię nadal by wisiało bezużytecznie u boku, pełne oparzelin i zadrapań. Czy ty nie czujesz żadnej wdzięczności, żadnego wstydu?
Cenn uniósł prawą rękę, a potem ze złością odwrócił od niej wzrok.
— Nie mogę zaprzeczać temu, co zrobiła — wymruczał z wyraźnym wstydem. — Pomogła mnie i innym — ciągnął przepraszającym tonem — ale to przecież Aes Sedai, Branie, Jeśli trolloki nie przyszły tu z jej powodu, to z jakiego innego Nie chcemy Aes Sedai w Dwu Rzekach. Niech one trzymają swoje kłopoty z dala od nas.
Kilku mężczyzn, ukrytych bezpiecznie w tłumie, podniosło krzyk:
— Nie chcemy Aes Sedai i ich kłopotów! Odesłać ją! Przegonić! Jeśli nie z jej powodu nas zaatakowano, to z jakiego? W oczach Brana pojawił się gniew, ale zanim zdążył coś powiedzieć, Moiraine nagle uniosła do góry swą rzeźbioną laskę i zakręciła ją obiema rękami. Rand jęknął głośno tak samo jak reszta wieśniaków, na każdym końca laski zabłysnął bowiem syczący biały płomień, pomimo obrotów wystający nieruchomo jak ostrze włóczni. Cofnęli się nawet Bran i Haral. Po chwili wyprostowała ręce przed sobą, tak że laska zawisła równolegle do ziemi, ale białe płomienie nadal z niej tryskały, jaśniejsze niż pochodnie. Ludzie rozstępowali się na bok i przykładali dłonie do oczu, obolałych od jasności.
— Czy to tak się zmieniła krew Aemona? — Głos Aes Sedai nie brzmiał donośnie, ale zagłuszał wszystkie inne dźwięki. — Mały ludek, bełkoczący coś o swym prawie do chowania się przed wszystkim jak króliki? Zapomnieliście, kim jesteście, zapomnieliście, czym jesteście, ale żywiłam nadzieję, że coś w was jeszcze zostało, jakieś wspomnienie krwi i kości. Jakieś strzępy zbroi na nadchodzącą, długą noc.
Nikt się nie odezwał. Obydwaj Coplinowie wyglądali tak, jakby już nigdy nie chcieli otwierać ust.
W końcu przemówił Bran:
— Zapomnieliśmy, kim jesteśmy? Jesteśmy tymi, co zawsze. Uczciwymi farmerami, pasterzami i rzemieślnikami. Ludźmi z Dwu Rzek.
— Na południe stąd — powiedziała Moiraine — płynie rzeka, którą wy nazywacie Białą, ale na wschodzie żyją ludzie, którzy nazywają ją wciąż jej właściwym imieniem. Manetherendrelle. W Dawnej Mowie oznacza to Wody Górskiego Domu. Roziskrzone wody, które niegdyś płynęły przez kraj pełen odwagi i piękna. Dwa tysiące lat temu Manetherendrelle opływała mury miasta wybudowanego na górze, które było tak piękne, że nawet kamieniarze Ogirów przybywali tam, aby się w nie wpatrywać z podziwem. Pełno było w tej okolicy farm i wsi, również tam, gdzie rośnie teraz Las Cieni, jak go nazywacie, a także i dalej za nim. Ale wszyscy ci ludzie uważali siebie za mieszkańców Górskiego Domu, za lud Manetheren.
— Panował nad nimi król Aemon al Caar al Thorin, Aemon syn Caara syna Thorina, a ich królową była Eldrene ay Ellan ay Carlan. Aemon był człowiekiem tak nieustraszonym, że największym dla kogoś komplementem, nawet ze strony wroga, było usłyszeć, że ma serce Aemona. Eldrene zaś była podobno tak piękna, że kwiaty kwitły, aby przywołać uśmiech na jej oblicze. Odwaga, piękno, mądrość i miłość, której nawet śmierć nie mogła rozłączyć. Płaczcie, jeśli macie serca, po ich utracie, nawet po utracie ich pamięci. Płaczcie po utracie ich krwi.
Zamilkła, lecz nikt się nie odzywał. Rand podobnie jak inni uległ czarowi, który na nich rzuciła. Kiedy przemówiła ponownie, zatopił się w jej słowach, podobnie jak reszta słuchaczy.
— Przez blisko dwa stulecia, wszędzie, jak cały świat długi i szeroki, szalały Wojny z Trollokami i tam gdzie toczyły się bitwy, na przednich liniach frontu, zawsze powiewał sztandar Manetheren z wizerunkiem Czerwonego Orła. Ludzie z Manetheren byli cierniem w stopie samego Czarnego, kolcem w jego dłoni. Śpiewajcie na chwałę Manetheren, które nigdy nie klękało przed Cieniem. Śpiewajcie na chwałę Manetheren o mieczu, którego nigdy nie złamano.
— Razu pewnego ludzie z Manetheren przebywali daleko od domu, na Polu Bekkar, zwanym Polem Krwi, kiedy dowiedzieli się, że armia trolloków ruszyła na ich ojczyznę. Zbyt daleko, by zrobić coś więcej niż tylko czekać na wieść o śmierci ich kraju, albowiem siły Czarnego postanowiły go zniszczyć.
Zabić potężny dąb przez podcięcie jego korzeni. Byli za daleko, by mogli uczynić coś więcej niż tylko pogrążyć się w żałobie. Byli jednak mieszkańcami Górskiego Domu.
— Bez wahania, nie myśląc o odległości, jaką muszą przebyć, wymaszerowali z pola zwycięskiej dla nich bitwy, wciąż okryci pyłem, potem i krwią. Maszerowali dzień i noc, widzieli bowiem potworności, jakie zostawiała za sobą armia trolloków i nikt z nich nie mógł zasnąć, dopóki takie niebezpieczeństwo wisiało nad Manetheren. Parli naprzód, jakby mieli skrzydła u stóp, maszerowali szybciej, niż ich przyjaciele mogli sobie tego życzyć, a wrogowie obawiać. W każdym innym czasie sam taki marsz mógł być natchnieniem do pieśni. I kiedy armie Czarnego sfruwały na ziemie Manetheren, ludzie z Górskiego Domu już przed nim stali, tyłem do Tarendrelle.
Jakiś wieśniak cicho zawiwatował, ale Moiraine mówiła dalej, jakby tego nie słyszała.
— Horda, z jaką zetknęli się ludzie Manetheren, była tak wielka, że na jej widok mogło podupaść najmężniejsze serce. Całe niebo pociemniało od kruków, ziemia zaś poczerniała od trolloków i ich ludzkich sojuszników. Dziesiątki dziesiątek tysięcy trolloków i Sprzymierzeńców Ciemności, a wszystkimi dowodzili Władcy Strachu. Nocą ich ogniska przewyższały swą liczbą gwiazdy, a o brzasku nad ich głowami załopotał sztandar Ba’alzemona. Ba’alzemona, Serca Ciemności. Takie jest starożytne imię Ojca Kłamstw. Czarny nie mógł się uwolnić ze swego więzienia w Shayol Ghul, gdyby tak się bowiem stało, nawet wszystkie siły ludzkości, zebrane pospołu, nie dałyby mu rady się oprzeć, ale i tak była to wielka potęga. Władcy Strachu i zło, które wykonało ten niszczący Światłość sztandar, wydawały się wystarczać i przepełniały chłodem dusze ludzi, którzy na niego spojrzeli.