Выбрать главу

Do stajni wślizgnęła się Egwene, w ramionach trzymała owinięte szalem zawiniątko. Rand omal się nie przewrócił na jej widok.

Lan wysunął miecz do połowy, lecz kiedy zobaczył, kto przyszedł, schował ostrze z powrotem, a jego wzrok nagle zobojętniał. Perrin i Mat zaczęli bełkotliwie przekonywać Moiraine, że nie mówili Egwene o wyjeździe. Aes Sedai zignorowała ich, patrzyła zwyczajnie na Egwene, w zamyśleniu dotykając palcem ust.

Egwene nasunęła kaptur ciemnobrązowej peleryny na głowę, ale nie mogła ukryć wyzywającego spojrzenia.

— Mam tu wszystko, co mi potrzebne, łącznie z jedzeniem. Nie uda wam się odjechać beze mnie. Prawdopodobnie nigdy nie będę miała szansy zobaczyć świata poza granicami Dwu Rzek.

— To nie jest wyprawa na piknik w Waterfood, Egwene ofuknął ją Mat. Cofnął się o krok, kiedy spojrzała na niego Spod nachmurzonych brwi.

— Dziękuję ci Mat za to wyjaśnienie. Czy myślicie, że wy trzej jesteście jedynymi, którzy chcą zobaczyć, jak jest gdzie indziej? Marzyłam o tym równie długo jak wy i nie mam zamiaru zmarnować szansy.

— Skąd się dowiedziałaś, że wyjeżdżamy? — dopytywał się Rand. — Zresztą i tak nie możesz jechać z nami. Nie jedziemy dla zabawy. Nas ścigają trolloki.

Zaczerwienił się i znieruchomiał z oburzenia, gdy obdarzyła go wyrozumiałym spojrzeniem.

— Najpierw — wyjaśniała mu cierpliwie — zauważyłam skradającego się Mata, który bardzo się starał, aby go nie zauważono. Potem zauważyłam Perrina, który usiłował ukryć ten absurdalnie wielki topór pod swoim płaszczem. Wiedziałam, że Lan kupił konia i nagle zaczęłam się zastanawiać, po co mu drugi. A skoro kupił jednego, to mógł jeszcze kupować inne. Gdy to połączyłam z widokiem Mata i Perrina przekradających się jak cielęta, które udają lisy... cóż, nie mogło być innego wyjaśnienia. Nie wiem, czy dziwi mnie twój widok tutaj, Rand, po tym, co opowiadałeś o swoich marzeniach. Skoro jest w to zamieszany Mat i Perrin, to chyba powinnam się była domyślić, że ty się też dołączysz do tej wyprawy.

— Ja muszę jechać, Egwene — powiedział Rand. Wszyscy musimy, bo inaczej trolloki wrócą.

— Trolloki! — Egwene zaśmiała się z niedowierzaniem. — Rand, to mądre i chwalebne, jeśli postanowiłeś. zobaczyć trochę świata, ale oszczędź mi tych bzdur.

— To prawda — zawołali Perrin i Mat jednocześnie trolloki...

— Dosyć — powiedziała cicho Moiraine, urywając im słowa ostro jak nożem. — Czy jeszcze ktoś to wszystko zauważył?

Mówiła spokojnym głosem, ale Egwene przełknęła ślinę i zastanowiła się chwilę nad odpowiedzią.

— Po ostatniej nocy wszyscy myślą tylko o odbudowie wsi i o tym, co zrobić, jeśli coś takiego znowu się przydarzy. Nie widzą niczego, chyba że im to podetkać pod nos. A ja nikomu nie opowiedziałam o moich podejrzeniach. Nikomu.

— Bardzo dobrze — stwierdziła po chwili Moiraine. Możesz jechać z nami.

Po twarzy Lana przemknął wyraz zdziwienia, który natychmiast niemal zniknął, pozostawiając zwykły spokój. Zaprotestował jednak gniewnie:

— Nie, Moiraine!

— To już część Wzoru, Lan.

— To niedorzeczne! — odparował. — Nie mamy powodu, by brać ją z nami, i ona też nie ma powodu, by z nami jechać.

— Jest jeden powód — powiedziała spokojnie Moiraine. — Część Wzoru, Lan.

Twarz Strażnika nie wyrażała niczego, ale powoli skinął głową.

— Ależ Egwene — wtrącił się Rand — będą nas ścigać trolloki. Nie będziemy bezpieczni, dopóki nie dotrzemy do Tar Valon.

— Nie próbuj mnie odstraszyć — powiedziała. — Jadę z wami.

Rand znał ten ton głosu. Nie słyszał go od czasów, kiedy twierdziła, że tylko dzieci wspinają się na najwyższe drzewa, ale dobrze go sobie zapamiętał.

— Jeśli myślisz, że uciekanie przed trollokami jest zabawne — zaczął, ale przerwała mu Moiraine:

— Szkoda czasu. Do rana musimy przebyć tyle drogi, ile się da. Jeżeli ją zostawimy, Rand, to zanim ujedziemy milę, ona postawi na nogi wieś, a to z pewnością ostrzeże Myrddraala.

— Nie zrobiłabym czegoś takiego — zaprotestowała Egwene.

— Może jechać na koniu barda — powiedział Strażnik. Zostawię mu pieniądze, by mógł sobie kupić drugiego.

— To nie będzie możliwe.

Od strony stryszku na siano rozbrzmiał dźwięczny głos Thoma Merrilina. Tym razem Lan wyciągnął cały miecz z pochwy i nie schował go, wpatrując się w barda.

Thom cisnął w dół zwinięty koc, a potem zsunął z pleców futerały z fletem i harfą, a z ramion pękate sakwy podróżne.

— Ta wieś już mnie nie potrzebuje, a poza tym nigdy nie dawałem przedstawień w Tar Valon. I chociaż zazwyczaj podróżuję samotnie, po ostatniej nocy nie będzie mi przeszkadzało czyjeś towarzystwo.

Strażnik popatrzył surowo na Perrina, który poruszył się z zażenowaniem.

— Nie pomyślałem, by zajrzeć na strych — wymamrotał.

Gdy długonogi bard schodził po drabinie ze stryszku, Lan zapytał beznamiętnym, uprzejmym głosem:

— Czy to też część Wzoru, Moiraine Sedai?

— Wszystko jest częścią Wzoru, mój stary przyjacielu odparła łagodnie Moiraine. — Nie możemy przebierać i wybrzydzać. Będziemy natomiast obserwować.

Thom postawił nogę na podłodze stajni i zszedł z drabiny, otrząsając siano ze swego pstrokatego płaszcza.

— Tak po prawdzie — powiedział bardziej normalnym tonem — to moglibyście rzec, że uparłem się, by podróżować w towarzystwie. Spędziłem wiele godzin nad wieloma kuflami piwa dumając o tym, jak dokonam swego żywota i w żadnej z mych myśli nie było miejsca na garnek trolloków.

Spojrzał krzywo na miecz Strażnika.

— To niepotrzebne. Nie jestem serem, który trzeba pociąć na plastry.

— Panie Merrilin — powiedziała Moiraine — musimy szybko wyjechać i prawie na pewno grozi nam wielkie niebezpieczeństwo. Trolloki są nadal w okolicy, więc będziemy jechać nocą. Czy jest pan pewien, że chce podróżować z nami?

Thom przypatrywał się całej ich gromadce z zagadkowym uśmiechem.

— Jeśli to nie jest zbyt niebezpieczne dla dziewczyny, to nie będzie też i dla mnie. A poza tym, jaki to bard nie chciałby stawić czoła niewielkim niebezpieczeństwom, aby móc dać przedstawienia w Tar Valon?

Moiraine pokiwała głową, a Lan schował miecz do pochwy. Rand zaczął się nagle zastanawiać, co by się stało, gdyby Thom zmienił zamiar, albo Moiraine nie skinęła głową. Bard siodłał swego konia, jakby podobne myśli ani razu nie przyszły mu do głowy, ale Rand zauważył, że kilkakrotnie spoglądał ukradkiem na miecz Lana.

— A co z koniem dla Egwene? — spytała Moiraine.

— Konie domokrążcy są równie złe jak dhurrany — odparł szorstko Strażnik. — Silne, ale powolne, nadają się tylko do pracy na polu.

— Bela — przypomniał sobie Rand żałując, że się w ogóle odezwał, gdy pochwycił spojrzenie Lana. Wiedział jednak, że nie odwiedzie Egwene od jej zamiaru, więc nie pozostawało nic innego, jak jej pomóc. — Bela nie jest może tak szybka jak pozostałe konie, ale za to silna. Czasami na niej jeździłem. Jest w stanie wytrzymać taką jazdę.

Lan zajrzał do przegrody Beli, mrucząc coś do siebie. — Może będzie lepsza niż inne — powiedział wreszcie chyba i tak nie mamy innego wyboru.

— No to będzie musiała wystarczyć — stwierdziła Moiraine. — Rand, znajdź siodło dla Beli. Tylko się pośpiesz! Już za długo zwlekamy!

Rand pośpiesznie wyszukał siodło i koc, po czym wyprowadził Belę. Kiedy ją siodłał, klacz obejrzała się na niego z sennym zdziwieniem. Dotychczas jeździł na niej na oklep i nie była przyzwyczajona do siodła. Zaciągał rzemienie popręgów, uspokajając ją swym głosem i w końcu zaakceptowała to dziwactwo, kilkakrotnie tylko potrząsnąwszy grzywą.