Robert Sheckley
Okrutne równania
Po wylądowaniu na Piątej Regulusa członkowie Eskpedycji Jarmolińskiego rozbili obóz i uruchomili RR-22-0134, czyli robota rewirowego, zwanego w skrócie Maksem. Było to reagujące na głos dwunogie urządzenie, mające za zadanie strzeżenie obozu przed najściem nieziemców na wypadek, gdyby gdzieś kiedyś spotkano się z nieziemcami. Maks miał początkowo regulaminowy kolor szarometaliczny, ale podczas ciągnącej się w nieskończoność drogi pomalowano go na błękitno. Mierzył dokładnie 125 centymetrów. Ludzie z ekspedycji przywykli uważać go za łagodnego, rozsądnego metalowego człowieczka, takiego żelaznego krasnoluda.
Mylili się oczywiście. Ich robot wcale nie był taki, jakim go sobie wyobrażali. RR-22-0134 nie był bardziej rozsądny niż przeciętny kombajn zbożowy, nie bardziej łagodny niż zautomatyzowana walcownia. Pod względem moralnym był porównywalny z turbiną albo z radiem, ale nie z człowiekiem. Jedyną ludzką cechą RR-22-0134 była zdolność działania w nieprzewidzianych sytuacjach.
Mały Maks, niemowlęco błękitny z czerwonymi oczkami, krążył po obwodzie obozu wytężając czujniki. Kapitan Beatty i porucznik James odlecieli poduszkowcem na tygodniowy rekonesans. Zostawili porucznika Hallorana na gospodarstwie.
Holloran był niski, barczysty i miał krzywe nogi. Był także wesoły, piegowaty, twardy, prosty i zaradny. Zjadł lunch i przyjął sygnał radiowy od wyprawy. Następnie rozłożył sobie płócienne krzesło i usiadł, żeby podziwiać okolicę. Piąta Regulusa była całkiem przyjemna, jeżeli ktoś jest miłośnikiem odludzia. We wszystkich kierunkach rozciągał się rozpalony krajobraz skał, piargów i lawy. Były jakieś ptaki podobne do wróbli i jakieś zwierzęta podobne do kojotów. Nieliczne kaktusy wyraźnie ledwo zipały.
Po chwili Halloran wstał.
— Maks! Idę rozejrzeć się za granicę obozu. Zostaniesz na straży podczas mojej nieobecności.
Robot zatrzymał się.
— Tak jest, zostanę na straży.
— Nie wpuszczaj tu żadnych nieziemców, zwłaszcza tych z dwiema głowami i ze stopami skierowanymi do tyłu.
— Rozkaz. — Maks był pozbawiony poczucia humoru, kiedy chodziło o nieziemców. — Czy pamięta pan hasło, panie Halloran.
— Pamiętam. A ty, Maks.
— Tak jest, pamiętam.
— Dobra. Do zobaczenia.
Halloran przekroczył granicę obozu.
Spędziwszy godzinę na oglądaniu terenu Halloran nie znalazł nic godnego uwagi i wrócił. Z przyjemnością ujrzał RR-22-0134 patrolującego granicę obozu. Znaczyło to, że wszystko jest w porządku.
— Stać! — odezwał się robot. Hasło!
— Cześć, Maks! — zawołał. — Jakieś wiadomości ze zwiadu?
— Stać! — krzyknął robot, kiedy Halloran miał już przekroczyć granicę obozu.
— Nie wygłupiaj się, Maks. Nie jestem w nastroju do…
Halloran stanął jak wryty. Fotoelektryczne oczy Maksa rozjarzyły się i cichy podwójny trzask zdradził, że jego broń pierwszego stopnia jest gotowa do użycia. Halloran postanowił działać ostrożnie.
— Stoję. Nazywam się Halloran. Czy teraz wszystko w porządku?
— Proszę podać hasło.
— „Bławatek” — powiedział Halloran. — A teraz, jeżeli pozwolisz…
— Nie przekraczać granicy obozu — ostrzegł robot. — Hasło nieprawidłowe.
— Co ty gadasz Sam ci je dałem.
— To było poprzednie hasło.
— Poprzednie? Chyba ci się pomieszał twój półciekły mózg. „Bławatek” to jedyne hasło i nie ma innego, bo nikt ci nie mógł dać innego. Chyba że…
Robot czekał. Halloran rozważał nieprzyjemną myśl z różnych punków widzenia aż wreszcie wypowiedział ją na głos.
— Chyba że kapitan Beatty dał ci nowe hasło przed odjazdem. Czy tak było?
— Tak — odpowiedział robot.
— Że też o tym nie pomyślałem — powiedział Halloran. Uśmiechał się, ale był zaniepokojony. Takie niedopatrzenia zdarzały się już wcześniej. Tylko zawsze był ktoś w obozie, kto mógł je skorygować.
Mimo wszystko nie było powodów do zmartwienia. Właściwie sytuacja była po prostu śmieszna. I musiało być z niej wyjście przy odrobinie zdrowego rozsądku.
Halloran oczywiście zakładał, że roboty RR mają odrobinę zdrowego rozsądku.
— Maks — zaczął Halloran — już rozumiem, jak się to stało. Kapitan Beatty dał ci nowe hasło. Ale zapomniał powiedzieć o tym mnie. A ja pogłębiłem jego błąd nie sprawdzając hasła przed opuszczeniem obozu.
Robot nie skomentował tego ani słowem. Halloran ciągnął dalej.
— Na szczęście ten błąd da się łatwo naprawić.
— Mam nadzieję — zauważył robot.
— Jasna sprawa — powiedział Halloran już z mniejszym przekonaniem. Kapitan i ja trzymamy się w tej kwestii ściśle ustalonej procedury. Kiedy daje ci hasło, informuje mnie o tym ustnie. Jednak na wypadek, gdyby nie mógł tego zrobić natychmiast, tak jak tym razem, zapisuje je.
— Naprawdę? — spytał robot.
— Tak — potwierdził Halloran. Zawsze. Niezmiennie. Co obejmuje, mam nadzieję, i ten raz. Czy widzisz ten namiot za tobą?
Robot przekręcił jeden czujnik, drugim obserwując Hallorana.
— Widzę — powiedział.
— Dobrze. W tym namiocie stoi stół. Na stole leży księga.
— Zgadza się.
— Dobrze. Na pierwszej stronie tej księgi jest lista najważniejszych danych, częstotliwości radiowe w razie alarmu itd. Na tej samej stronie jest zakreślone na czerwono aktualne hasło.
Robot wysunął jeden z czujników i wciągnął go z powrotem.
— Mówisz prawdę, ale to nie ma znaczenia. Interesuje mnie znajomość hasła, a nie miejsca, gdzie się znajduje. Jeżeli wypowiesz hasło, muszę cię wpuścić. Jeżeli nie, mam cię nie wpuszczać.
— To szaleństwo! — krzyknął Halloran. — Maks, ty biurokratyczny baranie, to ja, Halloran, i dobrze o tym wiesz! Jesteśmy razem od dnia, kiedy cię uruchomiono! Przestań zgrywać Horatia na moście i wpuść mnie wreszcie.
— Twoje podobieństwo do pana Hallorana jest nieco niepokojące — przyznał robot — ale nie jestem ani wyposażony, ani upoważniony do przeprowadzania sprawdzianów identyfikacyjnych. Nie wolno mi również polegać na moich wyobrażeniach. Jedynym dowodem, jaki mogę zaakceptować, jest hasło.
Halloran stłumił wściekłość i spokojnym głosem powiedział:
— Maks, przyjacielu, czyżbyś zakładał, że jestem nieziemcem?
— Ponieważ nie znasz hasła, muszę przyjąć takie założenie.
— Maks! — krzyknął Halloran robiąc krok do przodu — jak Boga kocham!
— Nie zbliżać się do granicy obozu! — powiedział robot błyskając czujnikami. — Kimkolwiek czy czymkolwiek jesteś, cofnij się!
— Dobrze, cofam się — powiedział Halloran pośpiesznie. — Nie bądź takt nerwowy.
Cofnął się i odczekał aż czujniki robota przygasną. Potem usiadł na kamieniu. Musiał się dobrze zastanowić.
Było prawie południe tysiącgodzinnego dnia Regulusa. Na białym niebie wisiały dwa oślepiająco białe bliźniacze słońca. Przesuwały się leniwie nad granatowoczarnym krajobrazem, jak dwa powolne pojazdy boga śmierci niszczące wszystko, czego dotkną.
Co jakiś czas w ognisto suchym powietrzu zataczał leniwy krąg jakiś ptak. Jakieś małe zwierzątka przemykały się z cienia do cienia. Inne zwierzę, przypominające rosomaka, ogryzało kołek od namiotu nie niepokojone przez małego błękitnego robota. Człowiek siedział na kamieniu i przyglądał się robotowi.