Выбрать главу

To było niesłychane! Już w powozie kiedy jechali ze stacji zauważyła w nim coś tak pokrewnego sobie, że to ją aż przestraszyło… A potem na placu, kiedy walczyli ze sobą oboje z tą samą zawziętością…

I przeraziło ją, że dla innych ludzi również to było jawne. Ona, Maja Ochołowska, podobna w sposób rzucający się w oczy do trenera!

Znała doskonale najdrobniejsze szczegóły swej powierzchowności. Wiedziała, że to podobieństwo nie wynikało ze wspólności rysów. Inne mieli usta, oczy, włosy, inny koloryt.

Była to wspólność głębsza, w typie fizycznym, w samym wyrazie twarzy, w spojrzeniu, w śmiechu i jeszcze w czymś głębszymi bardziej nieuchwytnym.

Nie wiadomo na czym to polegało, a przecież zdawała sobie sprawę, że wszyscy ich łączą, że wzrok gości pensjonatowych nieustannie przenosi się z niej na niego i z niego na nią, szukając przyczyn tego podobieństwa…

Ach, to było nie do zniesienia. Maja nie miała przesądów, zniosłaby łatwo fakt przypadkowej zbieżności w wyglądzie… Ale taka wspólność z chłopakiem, który nic ją nie obchodził, który był dla niej niczym, wspólność z trenerem – to było śmieszne!

To ośmieszało ją! To narażało ją na głupie sceny, zmuszało do idiotycznych rumieńców, uzależniało ją od niego wbrew jej woli!

To nonsens! – żeby takie złudzenie optyczne mogło do tego stopnia narzucić się ludziom i jej samej!

Stanęła przed lustrem. Znowu krew uderzyła jej na policzki. Najbardziej męczyło ją to, że się tak wstydzi! Ona, która nie czerwieniła się nigdy, teraz ciągle zdradzała się rumieńcem.

– Czyż gdybym nie była podobna, śmiałby mi powiedzieć, że jestem ordynarna! – wyszeptała.

Cholawicki ugodził w jej słabą stronę. Wiedział, że jej typ urody jest bardzo wykwintny, miała drobne ręce i nogi, była zakochana w swojej elegancji i to było może główną przyczyną, dla której musiała wyjść za Cholawickiego – on jeden mógł ją ubrać odpowiednio.

Nigdy nie umiała dość się nacieszyć zręcznością i wytwornością swoich ruchów! A tu tymczasem wszystko to było podobne – i do kogo?!

Ten Walczak ją ośmieszał! Kompromitował ją! Urodę jej czynił śmieszną i trywialną! Z przerażeniem patrzyła w lustro.

Wtem ściągnęła brwi. Doszedł ją odgłos kroków narzeczonego na schodach! Wracał!

Podbiegła do drzwi, żeby się zamknąć na klucz. Za żadną cenę nie chciała z nim się widzieć, był jej wstrętny!

Ale przypomniawszy sobie, że klucza od dawna nie ma w zamku, cofnęła się gwałtownie.

I wtedy stało się z nią dosłownie to samo, co przed pół godziną stało się z Walczakiem. Rozejrzała się panicznie, szukając schronienia, uczyniła parę kroków w kierunku sąsiedniego pokoju, cofnęła się w ostatniej chwili, gwałtownie otworzyła szafę i zanim Walczak zdołał począć cokolwiek, Maja znalazła się w szafie tuż przy nim i zatrzasnęła drzwiczki.

Jednocześnie Cholawicki po bezskutecznym parokrotnym stukaniu wszedł do pokoju.

– Maja! – zawołał. Odpowiedziało milczenie.

Przekonany, że wyszła na chwilę i zaraz wróci, usiadł na krześle i niecierpliwie zaczął bębnić palcami po stole. Musiał koniecznie z nią się rozmówić jeszcze przed swoim powrotem do zamku, dojść do ładu z tą dziewczyną, która tym bardziej mu się podobała, im większych przyczyniała kłopotów.

Postanowił czekać.

Maja dopiero po jakiejś minucie zdołała przyjąć do wiadomości to niesłychane, nieprawdopodobne wrażenie, że nie jest sama w szafie. Było tu zupełnie ciemno.

Stała tak blisko Walczaka, że dotykała wierzchem dłoni jego ręki. Odruchowo sięgnęła i dotknęła czyichś palców.

Kto to był?!

Odchyliła się w drugą stronę, skurczyła się cała. Nie była pewna, czy nie oszalała. Oboje zamarli w bezruchu, zatrzymali oddech.

Walczak był przekonany, że zaraz zacznie krzyczeć, a wtedy Cholawicki dopadnie szafy i zrobi się skandal na cały dom.

Ale panna Ochołowska tak bardzo bała się śmieszności, że to ją otrzeźwiło. Teraz ona lękała się przede wszystkim, żeby ów tajemniczy gość nie zaczął krzyczeć i nie wyskoczył z szafy – ze strachu przed nią. Kto to mógł być?

Złodziej?

A może nikogo nie było. Może jej się zdawało?

Bala się dotknąć go powtórnie. Ale czuła ciepło i nieomal usłyszała gwałtowne bicie serca, tuż obok. Zresztą jej własne serce biło tak mocno, iż zdawało się że rozsadzi szafę. I znowu zaczęła gorączkowo myśleć – kto by to mógł być. Ciemność panowała absolutna.

Przypomniała sobie o pieniądzach w szufladzie. Ach tak! Więc złodziej!

Cholawicki wziął jakąś gazetę ze stolika i przeglądał. Potem, widząc, że nieobecność Maji się przedłuża i parokrotnie spojrzawszy na zegarek.postanowił napisać do niej list. Wyciągnął z kieszeni wieczne pióro i pisał nerwowo, zaciągając się mocno papierosem.

Droga Majo!

Nie biorą pod uwagą Twych ostatnich słów. Kładą je na karb rozdrażnienia, wywołanego mymi uwagami. Przyznają zresztą, te i ja się uniosłem. Być może nawet moje podejrzenia były niesłuszne i krzywdzące. Jeżeli tak, to przepraszam. Jestem ostatnio bardzo zdenerwowany.

Widzę, że zupełnie nie doceniasz trudności obecnej mojej sytuacji - pisał dalej. Gdyby śmiała więcej zrozumienia dla mnie, nie wyczerpywałabyś mojej odporności podobnie niedorzecznymi scenami. (Co prawda to ja jej zrobiłem scenę – przyszło mu na myśl – ale wszystko jedno.) Powinnabyś we własnym interesie zrozumieć, te teraz, gdy sytuacja - wiesz jaka - dojrzewa jut do rozwiązania i będzie wymagała całego mojego wysiłku, nie mogą być pochłonięty nieporozumieniem z Tobą, bo to się może odbić na interesach! Zapewne jest błędem z mojej strony, że przywiązują nadmierne znaczenie do Twoich wybryków, ale skoro już mam tą słabość, powinnaś ją uszanować! Zapewniam, że ja pracują takie dla Twojej przyszłości.

Oczywiście ani na chwilą nie wierzą, byś mogła mnie porzucić. Zanadto Ci zalety na mnie i zanadto nadajemy się do siebie. Stosunek Twój do mnie jest całkowicie egoistyczny ale potrzebujesz mnie i ja potrzebują Ciebiei nawet wolą, te nasz stosunek oparty jest na wzajemnym zapotrzebowaniu a nie na sentymentach. To jest solidna baza. Ale nie o to idzie. Pomimo iż wiem, te żałujesz swego postępku, obawiam się, abym nie był zmuszony za dużo myśleć o nim jutro i dni następnych,

Wiesz o tym, że nie mogą teraz wydalać się z zamku. Książa robi się coraz trudniejszy w miarą ubytku sił, a ta jazda do Warszawy do reszty go wykończyła. Muszą być ciągle przy nim. Nie będę mógł przyjechać do Połyki w najbliższym czasie. Otóż nie chcąi mam prawo do tego!nie chcą się denerwować tym nieporozumieniem między nami. Mam inne kłopoty na głowie. Proszą Cię więc koniecznie (to było podkreślone) przyjdź do mnie jutro na zamek. Rzecz jasna nie przez główną bramą, ale podziemnym przejściem. Będę czekał punkt o 9-tej. To jest trochę nieprzyjemne…

Zatrzymał się, rozmyślając, iż lepiej byłoby nie narażać dziewczyny na wędrówkę przez ten ciemny korytarz. Trudno! Znowu nachylił się nad papierem.

A tymczasem Maja, która zastygła nieruchomo w szafie zyskiwała po ciemku coraz większą pewność, że to Walczak.

Staliprzy sobie tak blisko, iż musiała całym wysiłkiem mięśni kurczyć się i kulić, aby nie dopuścić do zetknięcia się z obcym, nieznajomym ciałem.

A jednocześnie myśl pracowała bez przerwy, gorączkowo – czy to on, czy nie, Leszczuk *, czy nie Leszczuk… Jeżeli on… to co? To co? Przecież to okropne, co robić?…

вернуться

* Wobec tego, ze jak się okazało, istnieje w rzeczywistości trener tenisowy p. Walczak, zmienimy za zgodą autora nazwisko to na Leszczuk. Zaiste, dziwny zbieg okoliczności!