Pod ścianami stały ciężkie, renesansowe szafy i rzeźbione skrzynie, również pokryte kurzem, jak gdyby nie dotykane ręką ludzką od stu lat. Kilka niewielkich obrazów starej szkoły dopełniało całości, która zresztą nie wywierała wrażenia żadnego luksusu, raczej – przejmującej melancholii zbiorowiska rzeczy opuszczonych.
– Cóż z tego? – spytała, spoglądając na rzeźbione herby nad kominkiemj
– To z tego – odparł – że jeżeli morduję się tutaj już dwa lata, to tylko c tych przeklętych gratów! Nie mówiłem ci dotąd o tym, bo i po co. Dobra mysłockie rzeczywiście są zrujnowane. Sam diabeł z nich nic nie wydusi. Ale, albo się mylę grubo, albo w tych ruchomościach tkwią miliony – miliony, powiadam c,
– To miałoby być warte miliony? – wydęła wargi. – Czy aby na pewno?
– Otóż to, że nie jestem pewny! – wybuchnął. – Nic się na tym nie zna a trzeba być wytrawnym znawcą, ażeby ocenić choćby w przybliżeniu wartość takiego, na przykład, obrazka. To są na pewno autentyczne antyki, te meble stoją tg ze dwieście lat. Ale czy są warte kilkadziesiąt tysięcy, czy kilkanaście milionów, nie umiałbym powiedzieć.
– Kilkanaście milionów?!
– Tak! Przynajmniej tak można wnosić z pewnych poszlak. Taka legenda krąży po zamku. Kiedyś Grzegorz, ten kamerdyner, pamiętający jeszcze ojca dzisiejszego księcia, powiedział mi coś w tym rodzaju. Powiedział, że książę, zanim zwariował, chciał wywieźć za granicę kilka obrazów, aby oczyścić hipotekę z długowi Znalazłem też o tym wzmiankę w listach, pozostawionych przez księcia – wzmiankę dość mętną, ale zawsze wzmiankę… I wreszcie mój staruszek także odnosi się do tych sprzętów dziwnie – powiedziałbym, filuternie, jakby taił przede mną ich wartość. To jest taka złośliwość wariata. Mówię ci, że mam poważne podstawy do mniemania, że wszystkie folwarki mysłockie razem wzięte nie starczyłyby na kupno tej sali. A takich sal jest osiem.
– Dlaczego nie sprowadzisz jakiego znawcy? – spytała oszołomiona dziewczyna.
– Nie głupim! Sprowadzać handlarza po to, żeby wypaplał. Na drugi dzień cała prasa w Polsce głosiłaby, że na zamku mysłockim odkryto skarby. Rzuciliby się wierzyciele, dalsza rodzina, słowem wszyscy, którzy teraz dają mi spokój. Ba! Ja prowadzę za delikatną grę, aby sobie pozwolić na taką sensację. Nieraz już myślałem, żeby zawieźć jeden z tych obrazów do Warszawy i dać do oceny. Ale gdy bym przypadkiem trafił na obraz za dobry, na dzieło jakiego słynnego mistrza, znów byłaby sensacja i nie mógłbym być pewny niczyjej dyskrecji. A sam rozeznać się w tych obrazach zupełnie nie potrafię! Nie mogę zdawać się na łaskę i nie łaskę handlarzy i specjalistów, zbyt dobrze wiem, że oni nie liczą się z niczym Jeśli uda się im zwęszyć towar i to jaki towar! Wolę być ostrożny! Wolę zabrać się do oszacowania tych rzeczy dopiero, gdy będę ich panem i właścicielem!
Głos mu drżał. Pojęła, jaki gwałt musiał sobie zadawać, obcując codziennie z tymi przedmiotami i przez tyle czasu powstrzymując się przez ostrożność od wyjaśnień tych wątpliwości. Dotknął końcami palców jednego z płócien.
– Nie, nie, to musi być cenne – szepnął – musi być! Ile? Jak myślisz? Może akurat ten obrazek – dwieście, trzysta tysięcy? A ten dywan?
Pomyślała, że gdyby dowiedział się nagle, iż to bezwartościowe kopie, zwariowałby niechybnie. Ze zgrozą dostrzegła jego bladość.
Coraz bardziej zaczynała bać się narzeczonego. Jakże inaczej wyglądał w Połyce i tu, na zamku. Przestraszyła się tego, co mówił. Cała ta sprawa również wyglądała zupełnie inaczej, niż dotąd myślała. Nie chodziło o folwarki, ale o meble
– Dlaczego mi o tym nic nie mówiłeś nigdy? – zapytała.
Nie chciałem cię wtajemniczać. Im mniej osób wie, tym lepiej! Jeżeli teraz ci mówię, to ponieważ na tobie jednej mogę polegać, a czuję, że sam nie dam rady! Czy zdajesz sobie sprawę, co oznacza dla mnie nocna wizyta tego chłopaka! – wybuchnął, – Zwłaszcza, gdy ten profesor siedzi u was!
– Profesor?!
Właśnie! Przecież to znawca, historyk sztuki. Czy przypuszczasz, że on przyjechał do was ot tak sobie – na willegiaturę? Nie, prawdopodobnie coś zwęszył. On już zgłaszał się do mnie, że chciałby obejrzeć zamek.
Zamknął starannie drzwi. Spojrzała przez okno i przystanęła: dziedziniec zamkowy, okolony pajęczyną krużganków w połowie zrujnowanych, w świetle księżyca wydawał się snem. Zaczynała wierzyć w skarby.
Ale Cholawicki szarpnął ją gwałtownie.
– Chodźmy! – syknął. Wrócili do jego pokoju.
– Musisz mi pomóc! Pamiętaj, że to nie tylko moja sprawa! To jest sprawa naszej przyszłości!
– O co ci chodzi?
– Musisz się dowiedzieć, czy Skoliński domyśla się czegoś? Czy to na pewno był Leszczuk? Jeżeli on, to w jakich zamiarach przyszedł, a przede wszystkim czy nie działał z inspiracji Skolińskiego. To najważniejsze! Rób jak chcesz, bylebyś się dowiedziała! Ten chłopak ci powie!
– Dlaczego miałby mi powiedzieć?
– Tobie łatwiej będzie porozumieć się z nim, niż mnie – mruknął, a spojrzenie które na nią rzucił dopowiadało istotny sens jego słów. Ach tak, przecież była podobna!
Zapytała drwiąco:
– Nie jesteś już zazdrosny?
– To są głupstwa! – wybuchnął. – Przestań się droczyć! Nie jestem do tego usposobiony. Nikt inny prócz ciebie, tego nie zrobi. Musisz wyciągnąć z niego wszystko, co się da…
– Nie chcę!
– Co? Co? Nie chcesz? Dlaczego? Nawet tego drobiazgu nie chcesz mi załatwić?! Ja mam wszystko sam robić. Dlaczego nie chcesz?!
– Nie chcę!
Odwróciła się, żeby nie mógł widzieć jej twarzy. Myśl o tym, że ona byłaby zmuszona zbliżyć się do Leszczuka i naciągać go na zwierzenia, była jej w najwyższym stopniu wstrętna. Wdawać się z nim w jakieś konszachty?
– Nie wymagaj tego ode mnie! – powiedziała cicho.
– Dlaczego?
– Chyba rozumiesz, że po tym coś mi powiedział wczoraj nie chce rozmawiać z nim, zwłaszcza w tych sprawach i w taki sposób!
– Czyś oszalała! Ty liczysz się z takim Leszczukiem! Dla ciebie to powinno być zero, powietrze! Gdyby on naprawdę był dla ciebie niczym, to byś się nie wstydziła, choćby cały świat ci mówił, że jesteś’ do niego podobna! Co cię to obchodzi!
– Dobrze. Pomówię.
– Tylko sprytnie!
– Postaram się – sprytnie.
– I ostrożnie, żeby mu niczego nie podsunąć.
– Postaram się ostrożnie…
– Przyjdź tutaj jutro o tej samej porze. Jak będziemy wiedzieli coś konkretnego, zastanowimy się, co dalej robić.
– Nie wiem, czy do jutra dowiem się czego.
– W każdym razie przyjdź! To okropna rzecz, że ja jestem tutaj jak w więzieniu.
Rozdział IV
Leszczuk doszedł do przekonania, że najlepiej będzie, jeśli nie powie profesorowi o swojej wczorajszej bytności na zamku. Jeszcze teraz ciarki go przechodziły na wspomnienie szaleńczych okrzyków starego księcia i panicznej ucieczki przez labirynt schodów i komnat.
Całe szczęście, że nagle zbudzony z drzemki książę najwidoczniej wziął go za kogo innego, skoro krzyczał „Franio”. Chłopak miał nadzieję, że uda mu się wybrnąć cało z awantury, pod warunkiem, że nikomu nie piśnie ani słówka.
Właściwie nie miał wcale zamiaru tam chodzić. Ale kiedy wczoraj po kłótni z Mają poszedł w las i nie wiadomo kiedy znalazł się w pobliżu zamku, przypomniało mu się co mówił profesor, że od strony zachodniej mury są nadwątlone.