Выбрать главу

– Będę musiała powiedzieć memu narzeczonemu, żeby na noc zgodził stróża. Zamek zupełnie nie jest pilnowany. Najlepszy dowód, że pan zaszedł aż do księcia i nikt panu nie przeszkodził. Ale książę nie znosi żadnych stróżów. To jest właśnie położenie bez wyjścia.

Leszczuk nie odpowiedział. Co to znaczy? Czy ona namawia go, żeby jeszcze raz poszedł do zamku? Spojrzał na nią z ukosa. Uśmiechnęła się jakoś dziwnie…

Stosunki ich układały się tak burzliwie i niejasno, że trudno było cośkolwiek wyrozumieć. Zaczynał ją podejrzewać o jakieś nieokreślone zamiary.

Czasem zdawało mu się, że ona kpi z niego.

A czasem, że nie – nawet przeciwnie…

Pomimo całego „podobieństwa”, rozmowa z nią krępowała go okropnie. Kiedy grał z nią w tenisa, albo kiedy szli obok siebie w milczeniu, wtedy wszystko było idealnie i oboje zgadzali się świetnie; ale kiedy przychodziło do rozmowy, natychmiast powstawały trudności i niedomówienia.

– Ja sama nieraz przyłapuję się na takiej chętce… żeby co zabrać stamtąd – rzekła naraz półgłosem z szaloną niecierpliwością. – Miałabym pieniądze. Wzięłabym i koniec. Byłabym niezależna. Wystarczyłoby na całe życie!

– Ja bym chciał prowadzić uczciwe życie – rzekł nagle, jakby broniąc się. Przyjęła to uśmiechem.

Nie mógł jej wytłumaczyć, że między nimi wytworzyło się nieporozumienie, że ona niesłusznie ma go za złodzieja, że jeśli wtedy chciał zabrać pieniądze z szafy, to nie dla zysku, ale żeby zemścić się na niej – nie, nic jej nie mógł wytłumaczyć!

– Ja nie jestem taki, jak pani się zdaje – powiedział.

– Ja wiem, jaki pan jest!

– A skąd pani wie?

– Pan zapomina, że… jesteśmy do siebie bardzo podobni. Wszyscy to mówią. Ja wiem, jaki pan jest… bo wiem, jaka ja jestem.

Spojrzał na jej ciemną twarz i małe ucho. A może tak było? Może miała rację. Czyż ta elegancka panna z wyższej sfery mogła być zdolna do jakichś niewyraźnych kombinacji? A gdyby tak? Przecież była podobna do niego. A przy tym zachowywała się dziwnie – nie, na pewno nie była to jedna z tych normalnych panien z wyższym wykształceniem. Dobrze, ale cóż z tego, że była podobna do niego – przecież on nie był kryminalistą. No tak, ale on znowu był podobny do niej. Więc jeśli ona jest podejrzana, to i on jest podejrzany. A jeśli on jest podejrzany, to i ona jest… Leszczuk tracił zupełnie głowę.

A przy tym ciągle podejrzewał, że ona albo kpi, albo też chce go naciągnąć i czasem myślał, że ona bardziej nienawidzi go, niż lubi. Były w niej takie błyski oczu – dumne, nienawistne – i ta sama zawziętość dzika przeciw niemu, której już zaznał podczas gry w tenis.

Tymczasem Maja, śledząc go spod oka, myślała:

– Tak, jego nietrudno byłoby namówić – do wszystkiego.

Chciała wreszcie dowiedzieć się Jaki on jest. Nie był z nią swobodny i szczery. Taił przed nią swoją prawdziwą naturę. Więc, aby go ośmielić i jednocześnie wypróbować, pierwsza zaczęła go namawiać.

Ale kusząc i namawiając jego, również kusiła i namawiała siebie. Jej awanturniczą wyobraźnię pociągała myśl okradzenia zamku, choć oczywiście nigdy by tego nie zrobiła. Ale coś w tym było przyjemnego… Patrzyła z ukosa na jego twarz.

Wtem drgnęła.

Leszczuk wyglądał jakoś inaczej, niż zwykle.

Coś mu się zmieniło w twarzy. Na pierwszy rzut oka nie mogła zdać sobie sprawy, na czym ta zmiana polega. Dopiero po chwili uprzytomniła sobie, że ma sine usta. Prawie czarne. Nie, nie było to złudzenie. I nie były to usta spieczone, jak w gorączce, ale obrzydliwie sine – nigdy dotąd czegoś podobnego nie widziała. Jak wymalowane.

– Czy pan chory? – rzekła.

– Dlaczego?

– Niech pan się przejrzy.

Wyjęła lusterko. Przyglądał się z zaciekawieniem i z odrazą. Maja także doznała uczucia przmożnego wstrętu. Było to dzikie. Brutalne. Jaskrawe.

– Już drugi raz mi się to robi – powiedział.

– Jak to drugi?

– Wczoraj rano także mi się to zdarzyło, jakem się golił. To musi być jakaś choroba.

– Źle się pan czuje?

– Nieee… Dobrze… Bo ja wiem z czego to może być. Lubię gryźć rozmaite rzeczy, jak idę. Może z tego.

Był zawstydzony… Opanował ich jakiś niepokój i przyśpieszyli kroku. Maja z ulgą spostrzegła, że sina barwa ustępuje i Leszczuk wraca do normalnego wyglądu. Co to było?

Dochodzili już do parku. Naraz w bramie ukazał się radca Szymczyk, a za nim obie damy, doktorowa i urzędniczka, oraz pani Ochołowska. Ta ostatnia z wielce nieszczęśliwą miną zmuszona wysłuchiwać nieustannie mniej lub więcej przejrzystych aluzji i uwag. „Dziedziczka” najchętniej nie brałaby udziału w tych spacerach, ale to na pewno byłoby poczytane za objaw pogardy i lekceważenia. Więc pani Ochołowska, pomimo licznych zajęć i równie licznych trosk, musiała co dzień odbywać popołudniowy spacer z pensjonatowym towarzystwem.

Towarzystwo nudziło się piekielnie. Wszystkie te osoby, oderwane od swojej codziennej pracy, skazane na bezczynność, przygodnie skupione w jednym dworze, nie wiedziały co robić ze sobą. Nie umiały się bawić, a nie miały okazji do roboty. Stąd rodziły się kwasy, dąsy, zadrażnienia.

Doktorowa była zdania, że urzędniczka jest za chuda i dała jej to do zrozumienia ze zwykłą swoją wylewną szczerością.

– Ach, pani kochana, pani powinna więcej jadać, a toż pani chuda, chuda, jak ta szczapa.

Urzędniczka poczuła się dotknięta nie tyle stwierdzeniem jej chudości, ile porównaniem do szczapy. Uznała, że doktorowa jest niedelikatna i dała jej to do zrozumienia, mówiąc:

– Nie chciałabym zanadto utyć, gdyż osoby tłuste stają się czasem zbyt… ciężkie.

– A toż ja z dobrego serca! – wykrzyknęła oburzona doktorowa. – Ja do pani z całą szczerością, a pani do mnie jadowicie! Słusznie mówią, że chudość po woduje kwasy. Dziwię się pani!

– A ja się pani nie dziwię! – odparła urzędniczka, nie bez ironii spoglądając na zbyt daleko posunięte okrągłości doktorowej. – Wcale się pani nie dziwię. Trudno panować nad sobą, gdy człowiek rozlewa się na wszystkie strony. Nie prawdaż? – zwróciła się do pani Ochołowskiej.

Przepraszam, nie słyszałam, o czym panie mówiły – odpowiedziała zażenowana właścicielka, nie chcąc się mieszać do sporu.

Pani zawsze buja myślami daleko od swoich gości – rzekła urzędniczka, tym razem bardzo słodko.

Bójże się pani Boga! A toż pani Ochołowska potąd już chyba ma naszego towarzystwa – zawołała ze zwykłą szczerością i bezpośredniością doktorowa. – Czy to można wymagać?! Czy to myśmy krewni jacy, albo goście przyjemnościowi?!

– Panie nie umieją obcować ze sobą – wtrącił surowo radca Szymczyk. Pod wpływem tego przekonywającego orzeczenia towarzystwo zamilkło. Jednakże obie panie miały żal do pani Ochołowskiej, że nie stanęła w ich obronie. Poza tym doktorowa, rozżalona do głębi, snuła plany zemsty. Od dawna już zauważyła, że urzędniczka ma fatalne wyrzuty na plecach, które widać przez lekką, przejrzystą bluzeczkę i kilka razy chciała jej to powiedzieć „w jej własnym interesie” – ale dotąd wstrzymywała się. Obecnie postanowiła nie hamować dłużej swej spontanicznej szczerości.

A u pani kochanej widać kro… – zaczęła śpiewnie, gdy wtem ujrzeli na ścieżce Maję i Leszczuka. Obie spojrzały po sobie znacząco. To już zakrawało na skandal. Biedna Ochołowska! Czyż ona niczego nie widzi.

Państwo znowu byli na spacerze? – zaakcentowała wyraźnie urzędniczka, zerkając na panią Ochołowska.

Maja podchodziła zwolna, bawiąc się scyzorykiem. Leszczuk przystanął w pewnej odległości.

– A pani znowu mówi, że my znowu byliśmy na spacerze? – powiedziała arogancko przez zaciśnięte zęby. W jej głosie było tyle wielkopańskiego lekceważenia, tak oczywista pewność, że ona, Maja, nie potrzebuje się liczyć ze zdaniem tej pani – że twarz urzędniczki uczyniła się blada w czerwone plamy.