Co robić? Położył księcia na łóżku i pobiegł do profesora.
– Żeby pana tu nie było za pięć minut!
– Ale profesor przecząco poruszył głową. Był bardzo poważny.
– Nie wyjadę!
– Jak to?! Nie wyjedzie pan?
– Pan słyszał, że zostałem zaproszony przez księcia.
– Ale to jest wariat!
– Jeżeli jest wariat, to trzeba go ubezwłasnowolnić. Na razie jestem tutaj i nie zamierzam się ruszyć! Nie ruszę, póki książę wyraźnie tego nie zażąda.
– Pan zamierza wziąć go w opiekę!
– Być może.
Decyzja profesora była nieodwołalna.
A taka sama – co gorzej – okazała się decyzja księcia. Daremnie usiłował przełamać chorobliwy upór szaleńca. Książę, ocknąwszy się z omdlenia popadł w wielkie osłabienie – heroiczna postawa, którą przyjął wobec sekretarza, by ła jednak ponad jego siły – a zarazem wrócił mu lęk przed Cholawickim i z pokorą słuchał surowych, twardych jego słów. Niemniej pozostał przy swoim i Cholawicki zrozumiał, że raczej rozstanie się z nim, niż ze Skolińskim. Stało się. Profesor wkradł się na zamek i trzeba było pogodzić się z faktem.
Ta noc dla Cholawickiego nie była bynajmniej lepsza od poprzedniej, nawet – stokrotnie gorsza. Dwie fatalne klęski, które poniósł – jedna w Połyce, druga na zamku – spędzały mu sen z oczu, mimo że od czterdziestu ośmiu godzin właściwie nie zaznał wypoczynku. Maja! Cóż to było z Mają! Dlaczego pobiegła w las, dlaczego Leszczuk ją ścigał, dlaczego zamknęła się w pokoju, nie chciała z nim mówić? Co zaszło między nią i Leszczukiem? Trzeba będzie pojechać tam zaraz rano. Lecz jeśli pojedzie, znowu straci kontrolę nad Skolińskim i nad księciem. Więc może nie jechać?
A do tych męczarni dołączyła się głucha obawa przed zagadkowymi słowami profesora – „wolałbym zamordować kogoś z dala od tego miejsca, niż popełnić tutaj coś o wiele mniej złego. Tu zło ma specjalny rezonans”. I ten ręcznik – nieustanna praca tego ręcznika tam w głębi zamku, w starej kuchni – myśl, iż bez przerwy ręczników wzdyma się, kurczy.porusza… i że Skoliński wróg, lepiej od niego jest wtajemniczony, wie coś, czego on nie wie…
Dopiero nad ranem zapadł w głęboki sen. Ale o dziesiątej obudził go Grzegorz. Posłaniec z Połyki przyniósł list od pani Ochołowskiej.
Przecierając oczy, na pół przytomny ze snu rozerwał kopertę i naraz wytrzeźwiał. Tylko kilka słów, skreślonych pospiesznie ołówkiem.
„Proszę zaraz przyjechać. Maji nie ma. Jestem bardzo niespokojna”.
Rozdział X
Maja, dojechawszy do stacji, kazała chłopakowi stajennemu poczekać parę godzin, a potem stępa wracać do Połyki. Trafiła akurat na pociąg idący do Lwowa. To było nawet lepiej, niż gdyby wprost pojechała do Warszawy.
We Lwowie zjadła śniadanie i po długim oczekiwaniu wyruszyła pośpiesznym do Warszawy.
Była pewna, że Leszczuk pojechał do Warszawy. Ukradłszy pieniądze, nie mógł wracać do Lublina, do swojego klubu. Na pewno pojechał do Warszawy Jak miał zamiar – realizować swoje plany tenisowe.
Co do niej, to gdyby ktoś zapytał, dlaczego uciekła z domu i dlaczego, jak nieprzytomna, jedzie za Leszczukiem, nie umiałaby udzielić ścisłej odpowiedzi. Wiedziała tylko, iż nie może już pozostać w Połyce.
Wszyscy już musieli domyślić się, że coś zaszło między nią, a Leszczukiem.
Maja wstydziła się – wstydziła się matki, Krysi, Żałowskiego, Cholawickiego, służby, wszystkich, wszystkich! Wstyd ją zabijał!
Nie, w Połyce nie mogła pozostać! Czasy Połyki już skończone!!
A poza tym było niemożliwe, żeby między nią a Leszczukiem tak zostało, na tym się skończyło!
Jeszcze raz go zobaczyć! Zobaczyć go innym, niż dotychczas. Jeszcze raz się przekonać, czy to możliwe, aby on był taki i aby ona była taka. Ale najważniejsze, że musiała jechać za nim. Przemoc, która ją pchała, była silniejsza od niej.
Na szczęście przedział był pusty. Rzuciła się na ławkę i zasnęła, zmorzona tyloma przeżyciami.
Wkrótce jednak ocknęła się i jak przez mgłę ujrzała na przeciwległej ławce jakiegoś pana, który obserwował ją.
Maja zamknęła oczy, usiłując zasnąć na nowo, ale po chwili zerknęła na niego spod przymkniętych powiek. Znów patrzył na nią spokojnie i surowo. To było nieznośne.
– Przepraszam – odezwał się podróżny widząc, że Maja otwiera oczy – jeżeli pani przeszkadzam, to przeniosę się do innego przedziału. Tragarz wniósł tu moje rzeczy zanim zdążyłem wybrać przedział.
Miał głos niski i bardzo przyjemny, a powierzchowność jego znamionowała dużą ogładę. W jego zachowaniu się nie było ani cienia jakichś niewłaściwych intencji. Maja od razu poczuła się damą, co jej sprawiło niewymowną rozkosz.
– Dziękuję – odpowiedziała. – Już nie będę spała.
Widać było, że nieznajomy chce coś powiedzieć, ale się wstrzymał. Zauważyła to i znów poczuła głębokie zadowolenie, a zarazem coś jak wdzięczność. Ostatnimi czasy przeszła tyle upokorzeń, że pewien komfort duchowy, jakim tchęła osoba nieznajomego towarzysza podróży, był jej niezmiernie miły. Siedziała, spoglądając na przelatujące krajobrazy.
– Pani daruje – rzekł trochę zawstydzony – ale pani się skaleczyła. Krew…
Prędko podniosła rękę do ust. Otworzyła się drobna ranka, odniesiona wczoraj w lesie – uprzytomniła sobie, że przecież siedzi przed nim posiniaczona, podrapana.
Miała usta całe we krwi. Zaczęła szukać chusteczki do nosa.
– Ach, tak, spadłam z konia.
– Pozwoli pani służyć sobie wodą kolońską. To nie jest nic poważnego, ale w podróży trzeba uważać.
Starał się nie okazywać, do jakiego stopnia zaciekawiła go ta młoda, piękna dziewczyna.
Któż to mógł być – ta zadziwiająca mieszanina dziecinnej jeszcze dziewczęcości, kobiecej wytworności i szczególnego zbrutalizowania, które objawiało się zarówno w ranach i sińcach, jak w całym zachowaniu?
Nie wiadomo dlaczego zrobiło mu się jej ogromnie żal i aby jej nie zawstydzać, rzekł pośpiesznie:
– Musiała pani porządnie się potłuc. Ja również kiedyś spadłem z konia na kamienie i poharatałem sobie całą twarz.
Maja zaczęła znów patrzyć przez okno. Jakże szybko uciekały drzewa! Dzień był smutny, deszczowy, a oślizgła szachownica pól przemykała monotonnie w takt jednostajnego kołysania wagonów. Cóż ją czekało w Warszawie! A co powie mama?
Wyjęła ołówek i pisała na kartkach wyrwanych z notesu:
Mamo!
Nie miej do mnie talu. Zabrałam pieniądze i nie wrócą tak prędko. Proszą mnie nie szukać. Zdecydowałam się.
Ale nie uciekłam z nikim, tylko sama i na to ci dają słowo honoru.
Chcę być samodzielna. Muszę zacząć żyć innym tyciem. Nie chcę, żeby ktokolwiek – a zwłaszcza Ty – przyglądał się mnie teraz i troszczył się o mnie. Muszą jakiś czas żyć zupełnie między obcymi.
Cholawickiemu powiedz, te z nim zrywam.
Innym opowiedz jakąś bajeczką na temat mego nagłego wyjazdu.
Moja mamo, ja wiem co dla Ciebie znaczy mój wyjazd, ale musiałam. Nie wiesz co mnie spotkało. Jak wrócę szczęśliwie, opowiem Ci i będziemy ze sobą inaczej żyły, nit dotychczas. To nie tylko moja wina.
Maja
Przeczytawszy to niezbyt jasne pismo zastanowiła się i dopisała jeszcze:
Muszę się przekonać, jaka naprawdę jestem. Muszę dowiedzieć się, jaką mam naturę.
A pod tym, niewyraźnie: