Выбрать главу

Boję się, że jestem o wiele gorsza nit myślałam. Ale w każdym razie całują Cię po tysiąc razy, i wiedz, że więcej było we mnie miłości dla Ciebie, niż myślisz. Tylko, że nie umiałam tego okazać.

Wsadziła list w kopertę.

Tak więc brała na siebie kradzież popełnioną przez Leszczuka. Ale czyż nie we dwoje ukradli? Czyż ona go nie namawiała do kradzieży?

Dojeżdżali już do Warszawy. Młodzieniec długo jeszcze spoglądał na Maję swoim spokojnym i surowym wzrokiem, gdy szła w tłumie po schodach dworca – póki nie znikła mu z oczu. Gwizdnął przez zęby. Nieznośny smutek uciskał mu serce.

***

Maja postanowiła zamieszkać na razie u swojej koleżanki Róży Włockiej. W hotelu nie mogła się zatrzymać, gdyż miała zaledwie sto kilkadziesiąt złotych, licząc już razem ze stówką zgubioną przez Leszczuka. Spodziewała się, że Róża wynajdzie dla niej jakąś pracę, która by pozwoliła zdobyć środki utrzymania.

Z Różą żyły dość blisko na pensji, chociaż była ona o trzy lata prawie starsza. Maja od roku mniej więcej straciła z nią bezpośredni kontakt, ale pisywały do siebie – dość rzadko co prawda.

Z listów tych wiedziała, że Róża studiuje w Warszawie na uniwersytecie i zajmuje mały pokoik przy ulicy Kruczej. Z początku Róża skarżyła się na samotność i nudę i chciała koniecznie wracać do rodziców, którzy w okolicach Tamowa posiadali młyn wodny i tartak, ale potem listy jej stały się bardziej ożywione.

Pisała, że przeniosła się na Czerniakowską i nawiązała bardzo przyjemne stosunki. O tych stosunkach było wiele dość tajemniczych wzmianek w jej korespondencji, opatrzonych równie mglistymi komentarzami, że „w życiu trzeba umieć sobie radzić”, że „nie warto się przejmować” etc. etc.

Maja, znając skromne zasoby materialne Róży, przekonana była, że ów pokoik na Czerniakowskiej nie odznacza się ani rozmiarem, ani luksusem, toteż obawiała się, że narazi koleżankę na poważne niewygody.

Ale Róża przyjęła ją z otwartymi rękami. Pokój był wspaniały. Było to właściwie osobne mieszkanko z maleńkim przedpokojem i łazienką w jednym z nowych domów w tej dzielnicy. Obfitość słońca i powietrza oraz ogromny balkon z rozległym widokiem.

– Pomieścimy się świetnie! – zawołała Róża. – Tylko bez ceregieli! Możesz mieszkać u mnie choćby sto lat! Ale co cię sprowadza do Warszawy?

– Uciekłam.

– Uciekłaś z domu? A to dopiero historia!

– Pokłóciłam się z matką i zerwałam z Henrykiem.

– Zwariowałaś! Dlaczego? Maja! Czy to on cię tak urządził? Przecież ty jesteś cała posiniaczona!

– Scena zazdrości.

– Aha! No, nie dziwię ci się, że z nim zerwałaś. Jesteś zajęta kim innym?

– Tak, ale to człowiek żonaty – kłamała Maja – i musi dopiero się rozwieść. To potrwa dłużej. Muszę przez ten czas utrzymywać się sama, rozumiesz? Nie mogę brać pieniędzy ani z domu, ani od niego.

– Phi! Zrobi się!

Obie panny obejrzały się dokładnie.

– Zmieniłaś się – rzekła Róża.

– Zmieniłaś się – odpowiedziała jak echo Maja.

Rzeczywiście Włocka wydala jej się zupełnie odmieniona. Maja znała ją jako nieśmiałą, ładną, ale niezbyt efektowną pannę, a teraz stała przed nią czarująca osóbka, świetnie ubrana i woniejąca kosmetykami, swobodna i pewna siebie.

Śmiała się, oczy jej błyszczały, mówiła dużo i prędko.

Ale rzecz dziwna, była ta wesołość – dość smutna. Zdawało się, iż w każdej chwili może przełamać się w gorzki płacz.

Możliwe, iż Włocka przyjrzawszy się Maji, również doszła do jakichś wniosków, gdyż obie straciły humor i coś niedomówionego zawisło w powietrzu. Jeszcze długo i dużo ze sobą rozmawiały, ale była to rozmowa na marginesie tych spraw, które przed sobą taiły. Raczej wybadywały się wzajemnie, czy i o ile mogą ze sobą być szczere.

Następnego dnia koło południa, Maja wyszła na ulicę i długi czas błądziła ulicami prawie bezmyślnie. Sińce zbladły w ciągu nocy i wyglądała już możliwie.

Skierowała się wreszcie w stronę klubu tenisowego. Przywitano ją owacyjnie. Pozycja w świecie sportowym młodej mistrzyni była bardzo mocna.

– Kogo widzę! – zawołał mistrz Wróbel, przybiegając do niej z kortu. – Jak Bozię kocham! Majusia nadjechała! Na mecz, co?

– Jaki mecz?

– Nie wiesz?! Szykujemy się na Holendrów. Puchar Davisa. O zakład, że wlepimy im 3:2, zobaczysz! Ale na jakim świecie ty żyjesz, że nic nie wiesz?! Dziewucho!

Musiał odejść, gdyż zaczęli wołać na niego z kortu: – Szczygieł, nie zawracaj głowy! Grajmy!

Maja przywitała się z zarządzającym, panem Brzdącem, który dozorował chłopców polewających place. Od niego dowiedziała się, iż rzeczywiście Le – szczuk zgłosił się wczoraj wieczorem do klubu i chciał mówić z gospodarzem, panem Rytwińskim. Ponieważ jednak pana Rytwińskiego nie było, kazano mu przyjść za dwa dni. Czy adresu nie zostawił? Nie, nie zostawił.

– Niech pan mu nic nie mówi, że ja się pytałam o niego – rzekła od niechcenia. – On chce się zapisać. Prosił mnie o protekcję, ale nie bardzo mogłabym go polecić! A czy jest Klonowicz?

– O, właśnie wychodzi z szatni.

Klonowicz był kandydatem na czwartą rakietę w meczu z Holendrami, ale do tej chwili sprawa jego udziału nie została rozstrzygnięta.

– Niech pani sobie wyobrazi, dotąd jeszcze nic nie wiem! Między nami mówiąc, tu jest prawdziwe gniazdo intryg. Jeden drugiego wygryza, aż miło! Czy pani uwierzy, że powiedziano mi jakoby Dymczyk usposabiał niekorzystnie Wróbla do mego smecza. A wiadomo, że ze zdaniem Wróbla wszyscy się liczą.

– To nic, tak się dzieje wszędzie, nie ma czym się przejmować! Za to przy bywają nowe siły.

– Nowe siły? – rzekł kwaśno Klonowicz. – Nie słyszałem. Jest Wróbel, Gawlik, ja i Lipski, a poza tym nikogo nie ma, bo Wodziński jest stanowczo przeceniony.

– W czwartek ma się zgłosić nowa siła. Nazywa się Leszczuk i ma wielkie aspiracje. Podobno pierwszorzędny talent, chociaż nie oszlifowany. Tak mi mówił Brzdąc przed chwilką. Kto wie, czy nie przyda się na Holendrów.

– Co pani mówi? To niemożliwe! Skąd?! W czwartek? O której godzinie?

– O szóstej.

Klonowicz pożegnał się z miną nader niewyraźną. Była pewna, że odpowiednio „zajmie się” Leszczukiem i zrobi wszystko, aby uniemożliwić mu dostęp do klubu. A o to jej chodziło!

Gdyby się dostał do klubu i zrobił karierę sportową, zyskałby pozory inne – byłby może jednym z tych kulturalnych, dobrze ubranych młodzieńców, z którymi się widywała. A wtedy ona może nie umiałaby się oprzeć „podobieństwu”, które pchało ją ku niemu.

– Nie, nie, lepiej – nie.

W mieszkaniu zastała młodą blondynkę, leżącą na tapczanie z nogami założonymi na stół, którą Róża przedstawiła jako pannę Izabellę Krzyską, koleżankę z uniwersytetu. Maja od razu stwierdziła, że panna Krzyska jest uderzającą pięknością. Miała olbrzymie niebieskie oczy i olśniewającą cerę – zęby, uszy, ręce i nogi dopełniały świetnej całości.

– Mówmy sobie po imieniu – zaproponowała z miejsca panna Krzyska – nie znoszę tych ceregieli.

Tymczasem Róża wydobyła z szafy butelkę likieru i częstowała przyjaciółki. Maję, która już poprzednio poznała dwie znajome Róży, zdziwiło, że wszystkie te przyjaciółki są takie ładne, ale nie powiedziała ani słowa.

Od pewnego czasu miała się przed Różą na baczności. Zdawało jej się, że ona i wciąż krąży dokoła jakiegoś tematu, którego nie chce wprost poruszyć. Obcowanie ich ze sobą stawało się przez to nader ostrożne, gdyż Maja również miała swoje tajemnice.