W istocie, pomysł prezesowej był zarazem niewinny i doskonały. Chodziło tu po prostu, o – wyrażając się jej słowami – wymianę usług, opartą na racjonalnych i kulturalnych zasadach.
Bogaci przemysłowcy, kupcy tudzież inni globtrotterzy, przyjeżdżający do Warszawy, chętnie zabawiliby się na mieście, ale przeważnie nie mieli odpowiednich znajomości.
Co najwyżej skazani byli na fordanserki, albo inne kobiety niewyraźnych obyczajów, co przecież – tłumaczyła Róża – nie mogło być dla nich ani korzystne, ani przyjemne. O wiele przyjemniej pójść do lokalu z osobą z towarzystwa, to stwarza zupełnie inną atmosferę.
– Otóż widzisz: my im dajemy nasze towarzystwo, a oni nam dostarczają zabawy. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie pani Halimska. Prezesowa cieszy się doskonałą opinią i chroni nas od kompromitacji. Ona doprawdy jest wyjątkowo taktowna i doskonale umie zachować we wszystkim właściwą miarę. Sama widziałaś, że nic nie można jej zarzucić pod tym względem. Ma bardzo rozległe stosunki, doskonale zna się na ludziach i nie dopuści nikogo, kto nie potrafiłby się odpowiednio znaleźć.
A poza tym udało jej się skupić ekipę na prawdę bardzo przystojnych panien i młodych rozwódek z dobrych domów. Otóż ładne kobiety w większej ilości stanowią dużą siłę atrakcyjną. Masz najlepszy dowód, że nawet ten minister – co prawda były minister, ale zawsze – przysiadł się do nas. To umożliwia pani Halimskiej nawiązywanie coraz nowych znajomości w miarodajnych sferach, pośredniczenie między ludźmi, którzy siebie nawzajem potrzebują – z czego czerpie duże korzyści – oczywiście ściśle w granicach dozwolonych, gdyż to kobieta pod każdym względem bardzo przyzwoita. My jesteśmy rodzajem przynęty.
– Mówię ci – tłumaczyła Róża z przejęciem – sześć czy siedem bardzo urodziwych i dobrze wychowanych dziewczyn, to siła, której nic się nie oprze. Starzy i młodzi chcą się dostać do naszego grona. Prezesowa zorganizowała tę siłę i ma stąd duże korzyści, a za to nam pomaga i loży na konieczne wydatki. Bo przecież często bywając w lokalach musimy być eleganckie.
– To wy bierzecie od niej pieniądze?
– No, właściwie – nie. Ale czasem. Przecież jeżeli nam daje to dlatego, że to jej się opłaca. Nie ma w tym nic złego. Usługa za usługę. Gdybym nie brała od niej, byłabym całkowicie zależna od rodziców.
– Wiesz co ci poradzę: pluń na to stowarzyszenie.
– Głupia jesteś! Przede wszystkim to nie jest żadne stowarzyszenie – my to tylko tak nazywamy dla żartów między sobą. A po wtóre nie ma w tym nic złego. A zresztą nie mam zamiaru chodzić na pół czarnej do cukierni ze studentami! A wreszcie… Maja, ty się jej bardzo spodobałaś. Ona by ci wymyśliła jakąś posadę i w ogóle dopomogła. Jeżeli zerwałaś z Połyką, to nie może być dla ciebie lepszej okazji.
Spojrzała na nią bystro i z pewnym niepokojem.
– Dobrze – zgodziła się nieoczekiwanie Maja.
Róża ukryła zdziwienie. Ta Maja jest rzeczywiście przepaścista. Przed sekundą tak się krzywiła, a teraz zgadza się. Jaki diabeł w niej siedzi? Twarz Maji była nieomal martwa, bez wyrazu, tylko usta boleśnie skrzywione – i naraz ziewnęła.
– Chodźmy spać.
Nazajutrz odwiedziły prezesową w jej małym, ale pięknie urządzonym mieszkanku na Kredytowej. Oficjalnym celem wizyty było – prosić ją o wynalezienie jakiejś posady dla Maji, która niespodziewanie znalazła się w trudnej sytuacji.
– Najchętniej moje dziecko, przyjdź tylko jutro wieczorem do Europejskiej, zapoznam cię z pewnym bardzo wpływowym finansistą, a moim dobrym znajomym. On ci wiele ułatwi. Ale naturalnie, to się rozumie samo przez się, ludzie muszą sobie nawzajem dopomagać.
Pożegnały się bardzo uprzejmie.
Wieczorem Róża przyszła z miasta w doskonałym humorze.
– Zrobiłaś konkietę – rzekła. – Ona się tobą bardzo interesuje. Wyobraź sobie, że finansista, z którym masz się zobaczyć jutro, to Maliniak. Wiesz – ten z Ameryki, bogacz, który przyjechał do Polski inwestować kapitały i organizować produkcję samochodów. Byłam u niej przed godziną, żeby się dowiedzieć. Ona mówi, że ty jesteś najlepszą z nas wszystkich, bo masz wyjątkowy wdzięk i – jak to ona powiedziała? Że w tobie jest wszystko – i dziecko, i dama, i wamp, i panna j z dobrego gniazda, i nawet dziewczyna z ludu – co czyni cię szalenie interesującą. Wiesz, usłyszeć taki komplement od takiej znawczyni, to jednak nie byle co – zakończyła, obejmując Maję, ażeby ukryć odcień niezadowolenia, od którego nie umiała się powstrzymać. – Aha! I jeszcze jedno! Ubieraj się jak najskromniej. Twoja suknia także bardzo jej się podobała.
– Bardzo ci jestem wdzięczna – rzekła Maja. – Bez ciebie sama nie wiem, co bym zrobiła.
Ucałowały się. Ale obie wiedziały, że dawna ich szczera zażyłość minęła bezpowrotnie.
Wkradł się między nie – interes i co więcej, nie miały już do siebie zaufania. W gruncie rzeczy Róża dziwiła się, że Maja tak łatwo zgodziła się na pomoc prezesowej, a Maja znów podejrzewała, że Róża dalej zaszła na tej śliskiej i pochyłej drodze, niż mówiła. Obie potajemnie dziwiły się sobie i nawet z lekka gardziły sobą, ale każdej z osobna dogadzało, że druga jest taka, jaka jest.
Maja wahała się, czy iść na spotkanie z Mołowiczem – tak się nazywał jej mentor z Cafe Clubu. Po co? Czy po to, żeby mu powiedzieć, iż na serio zaangażowała się w towarzystwo, które mu się tak nie podobało? – Nie, tego nawet nie mogła powiedzieć, gdyż dała Róży słowo.
A z drugiej strony nie chciała za nic wprowadzać go w błąd i udawać przed nim inną, niż była w rzeczywistości. Jego uczciwość zniewalała ją do uczciwości.
A przy tym bała się, że on ją pokocha. Znała siłę swego wdzięku i nawet wydawało jej się, że odkąd zaczęła staczać się po równi pochyłej, siła ta jeszcze się wzmogła. Ale za skarby świata nie chciała, aby on poważnie się nią zainteresował, gdy ona nie może mu się odwzajemnić ani przyjąć go tak, jak na to zasługiwał.
W rezultacie jednak – poszła. Ach, choć godzinkę spędzić z kimś, kto nie jest podejrzany, wątpliwy.kompromitujący i skompromitowany – kto nie jest ani Leszczukiem, ani Cholawickim, ani prezesową, ani Różą, ani wreszcie nią, Mają.
– Witam panią. Myślałem, że pani już nie przyjdzie.
– Spóźniłam się trochę. Stałam z pół godziny tam, na rogu.
– A dlaczego?
– Zastanawiałam się: przyjść czy nie przyjść.
– Lepiej się stało dla pani, że pani przyszła.
– Może lepiej dla mnie, ale gorzej dla pana.
Poczuła ku niemu nagłą złość. Jego ton wydał się jej zbyt pewny siebie – jakby traktował ją z góry, z wyżyn swojej stanowczej moralności. Jakie miał prawo tak do niej przemawiać? W głębi duszy przyznawała mu to prawo i to ją jeszcze bardziej złościło.
– Dlaczego pani myśli, że to gorzej dla mnie?
– Bo nie wiem, czy ja w pańskim towarzystwie się podciągnę, a pan w moim może dużo stracić.
– A nie przypuszcza pani, że może być odwrotnie?
– Nieeee…
Roześmiała się tym lekkomyślnym, głodnym, nienasyconym śmiechem. Leszczuk brał ją znowu w posiadanie. Znów była do niego „podobna”. Czuła to z bolesną rozkoszą.
Siedzieli na werandzie. Mżył deszcz, dzień był mglisty – drzewa, jakby stulone, pokapywały wodą. Na niebie wiatr rozdzierał tu i ówdzie monotonię chmur i białe strzępy ukazywały się na tle smutnych, ołowianych niebios.
Pod tym żałosnym niebem głodny śmiech Maji poruszył go głęboko.
– Wie pani co sobie myślę?