– Co?
– Że pani jest opętana.
– Jak to? Przez złego ducha?
– Niekoniecznie przez złego ducha. Można być także opętanym przez złego człowieka.
– Iii… niech pan mi głowy nie zawraca!
Żachnął się. To było prawie trywialne. Tak mogła odezwać się dziewczyna z nizin społecznych – to nie licowało z Mają. Skąd u niej te gminne, prostackie naleciałości – gdzie ona się tego nauczyła? Ale zauważył, że siedzi chmurna i rozdrażniona – postanowił więc nie mówić o niej.
Umiejętnie skierował rozmowę na ogólne tory. Zaczął mówić z przejęciem o sztuce, poezji, o polityce i sprawach społecznych, o tysiącznych zadaniach, jakie dzisiejsza epoka nasuwa młodemu pokoleniu.
W głosie jego dźwięczała szczerość i powaga, a Maja kilkakrotnie dała się porwać jego zapałowi i wtrąciła parę uwag, które świadczyły o inteligencji i wrażliwości.
Ucieszył się. Oczy mu zabłysły, spostrzegł, że go rozumie i z tym większym zapałem mówił dalej.
Maja nie tyle reagowała na treść jego wywodów, ile na sposób mówienia. Na to przyjazne pochylenie nad stołem, na niski szlachetny dźwięk głosu, na zaufanie, z jakim się do niej odnosił, a zwłaszcza na tę nieokreśloną przyzwoitość wewnętrzną prawdziwego dżentelmena. Oddychała. Coraz szerzej, coraz swobodniej oddychała.
Była mu wdzięczna, że dotyka tylko kwestii ogólnych i nie zmusza jej do kłamstw, których nie mogłaby wypowiedzieć.
Zaczął jej mówić o sobie. Był architektem, niedawno uzyskał dyplom i zamierzał poświęcić się urbanistyce. Z pasją opowiadał Maji o szalonym rozrastaniu się Warszawy, o tym cudownym świadectwie żywotności i prężności narodu.którego serce – Warszawa – z każdym dniem staje się potężniejsze.
Mówił o zagadnieniu domów robotniczych. O komunikacji. O tym, jak Warszawa na koniec znalazła sobie administratora, który potrafił ująć jej ślepe siły w zorganizowane łożysko – i co stąd za korzyści powstawały dla dobra powszechnego.
Pani nie słucha – rzekł nagle.
Ale skąd?! – odparła żywo. Nie chciała być dla niego nieuprzejma. Co jej się najbardziej w nim podobało, to iż – z nim – musiała się pilnować i uważać na siebie.
– Może się przejdziemy – zaproponował. – Deszcz przestał padać. Poszli w stronę mostu Poniatowskiego nad rzekę. Maja okazywała mu coraz więcej względów. Czuła się zobowiązana jego niezaprzeczalnie wysokim poziomem i tak pragnęła zachować go przy sobie. Zrozumiał to – i w oczach zabłysły mu niedostrzegalne iskierki głębokiego zadowolenia. Naraz stała się niespokojna, niecierpliwa.
– Muszę już iść!
– Dokąd?
– Och, czy to panu nie wszystko jedno? A zresztą – mówiła powoli, opierając się o poręcz mostu – zna mnie pan tak mało… Przecież nic pan o mnie nie wie… Skąd pan może wiedzieć co ja będę robiła za chwilę?
Utkwił w niej ostre, głębokie spojrzenie. Wziął ją za rękę.
– Proszę pani, jednego jestem pewny – że nie zrobi pani nic takiego, czego by pani musiała się wstydzić.
– A z czego wyprowadza pan takie wnioski, jeśli można zapytać?
– Z pani wyglądu. Człowiek ma swój charakter wypisany na twarzy.
W tej chwili Maja ujrzała na jego twarzy – osłupienie. Nie mogła zrozumieć, co mu się stało. Wpatrywał się w nią z otwartymi ustami.
Wskoczyła do tramwaju, który akurat ruszał i tylko z platformy wykrzyknęła:
– Pojutrze o piątej!
Pojechała do klubu. Jeszcze raz przypomniała zarządzającemu, ażeby koniecznie uzyskał adres Leszczuka. Musiała koniecznie go zobaczyć! Spotkać się z nim – skontrolować siebie – przekonać się, że nic ją z nim nie łączy, że to wszystko było złudzeniem zgoła pozbawionym podstaw! Aczkolwiek Leszczuk do klubu miał się zgłosić dopiero jutro, długo czekała na ulicy w nadziei, że a nuż nadejdzie przypadkiem i ona na pierwszy rzut oka stwierdzi, iż nie ma między nimi nic wspólnego.
Lecz Leszczuk nie nadszedł.
Wieczorem Maja udała się do kawiarni Europejskiej. Po chwili dojrzała prezesową, siedzącą z Maliniakiem tuż pod jednym z olbrzymich luster które, zda się, podłużały salę w nieskończoność. Maliniak był siwowłosy – ten szczegół zdziwił i zażenował ją – był to człowiek po sześćdziesiątce, biały, jak mleko, smukły i prosty, jak trzcina.
Prezesowa powitała ją, jakby się znały od wieków.
– Majeczka – zawołała z rosyjskim akcentem – pozwól.przedstawię ci, pan Maliniak. Co cię tu sprowadza, dziecino?
Umówiły się, że spotkanie ich będzie miało przypadkowy charakter.
Maliniak wstał z trudnością i podał jej rękę bez słowa. Służba kręciła się dokoła milionera ze specjalną uniżonością.
Nie zwracając zupełnie uwagi na Maję zamówił dwa jaja na miękko i rzodkiewki, przy czym długo upewniał się, czy jaja są aby zupełnie świeże. Zaczął jeść i czynił to z całą bezwzględnością, nie odpowiadając prawie prezesowej, która z wielką maestrią usiłowała zachować pozory towarzyskiej rozmowy. Gdy zjadł – po dobrych dziesięciu minutach – odwrócił się od pań równie nagle jak bezceremonialnie.
– No już pójdę – rzekł i odetchnął głęboko. Brakowało mu powietrza.
– Jak to?! – zawołała strapiona pani Halimska, której przerwał dłuższe opowiadanie. – Pan już chce nas opuścić?
– Pójdę. Tam siedzi moja siostrzenica.
Wskazał palcem. Przy stoliku, pod przeciwległą ścianą siedziała elegancka dama i bacznie przyglądała się Maji. Maliniak wstał. Nie patrząc podał rękę paniom i wsparty na ramieniu pikolaka przeszedł przez salę.
Nie zapłacił rachunku za prezesową. Maja nie zdążyła nic zamówić. Maître d’ hotel podszedł do nich i rzekł prezesowej z pełną szacunku poufałością – na pociechę:
– Pan Maliniak zawsze płaci tylko za siebie. A służba grosza napiwku nie widziała. Jemu się zdaje, że wszyscy mają tyle pieniędzy, co on.
Prezesowa z trudnością ukrywała irytację i rozczarowanie. Na ulicy zwróciła się chłodno do Maji.
– Ano – nie udało się. Nie wzbudziłaś w nim większego zainteresowania, moje dziecko.
Maję zaświerzbiała ręka. Jak śmie ta hochsztaplerka traktować ją w ten sposób? Przypomniał jej się twardy i czysty wzrok Mołowicza. A więc powiem jej parę słów do słuchu i odejdę. Dosyć tych brudów!
Gdy naraz zbladła i twarz jej skurczyła się, jakby to ona otrzymała policzek.
W dumie, wychodzącym z pobliskiego kina, mignęły się jej plecy, kark… zdawało się jej, że poznaje… Ten sam ruch, śmiech… Maja rzuciła się naprzód. Nie! To jakiś robociarz szedł z ordynarną dziewczyną, która wyjadała mu landrynki z kieszeni od marynarki.
Z bliska nie był wcale podobny do Leszczuka. Ale Maja drżała, jak osika. Teraz dopiero zdała sobie sprawę, jak gwałtownie pobiegła – jak rzuciła się nieprzytomna za tym ruchem i śmiechem, które jej przypomniały…
– Niechże pani tak nie leci, ja nie mam pani nóg! – prezesowa była obrażona. – I pani nie słucha mnie. Moje dziecko, jeżeli mamy żyć w zgodzie, to radzę bardziej uważać na to, co się pani mówi.
– Przepraszam – rzekła pokornie Maja.
Rozdział XI
Leszczuk uciekł z Połyki ledwie żywy. Pieniądze, które ukradł, paliły go, jak ogień. A jeszcze bardziej dopiekała mu myśl o wiewiórce – nie mógł zapomnieć konających ślepków zwierzątka i bolesnego przedśmiertnego skurczu. Ilekroć przypomniał sobie o tym, pięści zaciskały mu się Jakby gotowe znowu masakrować Maję.
Ona doprowadziła go do tego! Przez nią to wszystko! Ona chciała go zgubić! Była podła i zła – zepsuta, że aż trudno wypowiedzieć! Nie mógł tego zrozumieć, ale na wspomnienie starcia w lesie robiło mu się zimno, jakby to była jakaś sprawa diabelska. Że też on mógł tak pobić! A potem zabrał te pieniądze…