Выбрать главу

Dziewczyna płakała. Po jej policzku ściekała wolno łza.

– Przepraszam – rzekł – ja odejdę.

– Niech pan nie odchodzi. To nic. To zaraz przejdzie – szepnęła, jakby usprawiedliwiając się.

– Woli pani, żebym siedział?

– Wolę, bo przy kimś przestanę płakać – a sama nie mogę przestać. Zaniosła się krótkim szlochem. Był zdziwiony jej prostodusznością.

– Czy ona taka naiwna, czy naciąga? – pomyślał.

– A dlaczego pani płacze? – zapytał, przysuwając się bliżej.

– Pokłóciłam się.

– Z kim?

– Z narzeczonym.

– Bardzo się pani pokłóciła?

– Na… na zawsze.

– A pani pracuje gdzie?

– Ja pracuję jako kelnerka w cukierni. A on jest monter.

– O co się pani z nim pokłóciła?

– On… z inną zaczął chodzić… A mnie rzucił. Teraz jestem sama, jak ten palec! Znowuż nikogo nie mam!

Tymczasem w dali ukazał się pan Pitulski i nadciągnął powoli, z wdziękiem kołysząc postacią. Zbliżywszy się do ławki wytarł nos, jakby przygotowując go do działania i usiadł w pewnej odległości po drugiej stronie zapłakanej kelnerki.

– A pani ze mną rozmawia – rzekł Leszczuk – skąd pani może wiedzieć, kto ja jestem?

Był mocno pijany.

Jednocześnie pan Pitulski zaczął manewrować delikatnie ramieniem i przegiął się nieco. Leszczuk oprzytomniał.

– Odstaw się pan! – krzyknął.

Dziewczyna drgnęła i złapała torebkę. Pitulski zbaraniał i prędko odsuwając się, wyjąkał:

– Coś pan z byka spadł?

– Wynoś się pan stąd!

– A, przepraszam!

Pan Pitulski wstał, obrażony.

– Widzę, że przyzwoity człowiek winien bardziej przestrzegać z kiem ma przyjemność. Widzisz go! Arogant i szczeniak!

Ostatnie słowa dochodziły już z pewnej odległości, gdyż Pitulski wsiąkał pospiesznie w spacerujący tłum, nie przestając zresztą wdzięcznie kołysać postacią.

– Widzi pani, byłby pani zabrał torebkę.

– Ale pan mnie obronił!

– No tak! – odparł niepewnie.

Był zmieszany. Nie mógł zrozumieć, co w nim się tak nagle „przekręciło”. Gotów był bronić tej kelnerki przed całym światem, nawet przed samym sobą.

Odprowadził ją do domu. Mieszkała na Podchorążych. Nazywała się Julia Nowak, niedawno przyjechała ze wsi spod Płocka, gdzie rodzice mieli kawałek gruntu.

Z zupełnym zaufaniem opowiadała Leszczukowi, jak bardzo była nieszczęśliwa w pierwszych miesiącach pobytu. Nikogo nie znała, nie miała do kogo ust otworzyć i po skończonej pracy tylko tęskniła i płakała.

– Bardzo wtenczas zmarniałam – mówiła – aż ciotka napisała do mamy, żeby mnie z powrotem wzięła.

Ale wtedy akurat poznała tego montera i jakoś jej przeszło, a nawet zakochał się w niej i ona w nim i zaręczyli się. Cóż kiedy on przedtem kochał się w jednej, która go rzuciła i z innym zaczęła chodzić.

– Ale jak tamten ją rzucił, ona znowuż powróciła do Władzia – więc Władzio przestał chodzić ze mną, a zaczął chodzić z tamtą. Gryzłam się, gryzłam, aż pokłóciłam się i zerwałam na amen – zakończyła. – Takie to moje szczęście!

– A pan pracuje gdzie? – zapytała.

Stropił się i przez chwilę nie odpowiedział.

– Na razie nie mam posady – rzekł.

– To marnie. A w jakim fachu pan pracuje?

– Jako kelner.

Nie chciał jej mówić o tenisie. Wolał wymienić drugą swoją funkcję, którą pełnił w restauracji Mieczkowskiego.

– To ja panu znajdę posadę! Mam znajomą, która pracuje w jednym barze i mówiła mi, że potrzebują pomocy dla kelnerów. Ona mnie bardzo lubi. Jeżeli jeszcze jest miejsce, to pana przyjmą.

Ucieszyła się tak serdecznie, że nie chciał psuć jej radości odmową.

– Doskonale!

– A widzi pan, jak to dobrze, żeśmy się dogadali! Będzie pan miał robotę!

Umówili się na jutro po południu, gdyż Julka pracowała jednego dnia od południa do wieczora, a drugiego od rana do południa – i pożegnał się z nią przed jej bramą tak wdzięczny, jak gdyby wyrządziła mu nie wiadomo jaką przysługę.

Ale jak tylko się rozstali, zrozumiał, że nie może się ź nią spotykać. Po co? Przecież ona nie była Mają! I czuł, że z nim jest coś nie w porządku – coraz bardziej – że znajomość z nim nie jest bezpieczna dla tej naiwnej dziewczyny.

Coś mu się przypomniało. Przystanął przed jakimś lusterkiem na wystawie i obejrzał sobie usta. Były normalne. Cóż – ostatecznie to zsinienie ust wtedy, w lesie, mogło być przypadkowe, może zjadł coś niezdrowego, albo po prostu wargi mu spierzchły – bodaj nawet nie były one wcale takie strasznie sine, jak to mu się wówczas zdawało. A jednak nie mógł o tym zapomnieć i do wszystkich trosk i niepokojów zewnętrznych dołączyła się jeszcze niepewność stanu fizycznego. Leszczuk dotąd jeszcze nie zdawał sobie w pełni sprawy, do jakiego stopnia był zakochany w Maji. Dlatego gwałtowność jego reakcji na wszystko, co było w związku z tą dziewczyną, przerażała go i zdumiewała. Nie rozumiał jej postępowania z nim – i w ogóle to wszystko między nimi było tak odległe od normalnego współżycia, że tracił się w tym beznadziejnie.

Podobieństwo, siność ust, dziwaczność i nieobliczalność ich stosunku, gra stłumionych instynktów i namiętności jaka powstawała między nimi – wszystko splatało się w łańcuch niezrozumiały i groźny.

W nocy miał ciężkie sny i pewnie rzucał się na łóżku, gdyż pościel była w nieładzie. A następnego dnia – jednakże – poszedł na spotkanie z Julka. Myśl, że ona zmartwi się nie zastawszy go na umówionym miejscu, przeważyła. Za nic nie chciał jej martwić. Miała w sobie coś takiego, że nie można było zrobić jej przykrości.

I wreszcie miał dosyć tego wszystkiego! Tak! Zerwie z tenisem, ze wspomnieniami o Maji, odeśle pieniądze – otrzyma tę robotę w barze i to go najlepiej uleczy. Po prostu zaczynał bać się tego, co się działo z nim – i chciał to przerwać, zmienić, zacząć inne życie.

W godzinę potem Leszczuk – już przyjęty w poczet pracowników baru – szedł z Julka pod rękę przez Krakowskie Przedmieście. W nagrodę zaprowadził ją na obiad, który zjedli w ogródku jakiejś pomniejszej restauracji.

Oboje działali na siebie wyśmienicie. Był wesoły. Bawił ją jak umiał i cieszyła go jej łatwa, naturalna radość. Życie wydawało się proste i zwyczajne, on sam zaś – jakże odległy był od tego Leszczuka, który bił się w lesie…

Inny był jego śmiech. Inna mowa. Inne ruchy, a co najważniejsze – inne samopoczucie. Z Julka nie czuł się kimś gorszym, nie bał się, że go wyśmieje, rozumiał ją – a przede wszystkim był dla niej dobry i wiedział, że ona dla niego też jest i będzie dobra.

Okazywał jej coraz większe zainteresowanie. Czasem przerażało go, gdy widział, że ona przyzwyczaja się do niego i przyjmuje wszystko za dobrą monetę. Nieraz myślał o tym, aby ją ostrzec że nie powinna zadawać się z nim.

Ale nie mógł. Tak mu zależało na tym, aby nie czuła się samotna i nieszczęśliwa. Gdy widział, jak dziewczyna rozpromienia się każdym objawem życzliwości, nie umiał jej ich odmówić. Ona zaś cieszyła się, że ktoś z nią chodzi, zajmuje się nią – i że nie wrócą już ciężkie dni samotności których nade wszystko się obawiała.

Rozdział XII

Cholawicki od czasu ucieczki Maji był rozdarty pomiędzy nią i skarby. Rzucał się, jak oszalały, od jednej z tych spraw palących do drugiej i zawsze miał wrażenie, że nie robi tego, co powinien.

Gdy siedział na zamku, pilnując księcia i Skolińskiego, zdawało mu się, że zaprzepaszcza Maję – że trzeba rzucić wszystko i szukać jej, wydrzeć Leszczukowi. Lecz gdy na parę dni wyjeżdżał – szukać, opadało go poczucie zupełnej beznadziejności tych gwałtownych, improwizowanych poszukiwań, a jednocześnie chciwość i niepokój o skarby nakazywały natychmiastowy powrót. Więc parę razy tak się zdarzało, że dojechawszy do Warszawy lub do Lwowa, wracał następnym pociągiem, ażeby stwierdzić, że na zamku przez ten czas nic nie zaszło.