Prezesowa ucałowała ją z rozczuleniem.
– Kochana! Niech pani wybaczy moje zdenerwowanie przedwczoraj. Ten Maliniak świętego wyprowadziłby z nerwów! Cóż to za typ szczególny! Wie pani?! Okazuje się, że się pomyliłam, że obie zupełnie fałszywie zrozumiałyśmy… Wszystko na najlepszej drodze! Niech pani czyta!
Pokazała jej bilet wizytowy Maliniaka, na którym ledwie czytelnym pismem było napisane:
„Sz. Pani. Jeżeli ta pani poszukuje zajęcia, to może być sekretarka u mnie. Zgłosić się 4-6 do hotelu, środa, do sekretarza”.
– Dziecinko – rzekła prezesowa. – Jestem szczęśliwa… Winszuję! Wygrałaś los na loterii! Będziesz sekretarką Maliniaka! To jest triumf! Triumf życiowy! To otwiera przed tobą wszelkie możliwości! A ja przypuszczałam, że on się tobą wcale nie zainteresował! Dziecko, jak mam cię przepraszać?!
Maji ten nieoczekiwany sukces również sprawił przyjemność. Jej ambicja kobieca była zaspokojona, zwłaszcza wobec Róży i jej koleżanek, które początkowe niepowodzenie przyjęły z utajoną satysfakcją.
Ale ta posada usposabiała ją nieufnie. Po cóż jemu sekretarka, jeżeli ma już sekretarza?
Jednakże pani Halimska przyjęła śmiechem jej opór.
– Zwariowałaś, dziecinko złota! Przecież to człowiek stary, sama widziałaś! Bądź pewna, że gdyby w tym był cień chociażby niewłaściwości, ja bym ci tego nie proponowała. Przecież zastępuję ci matkę!
– Niech pani da pokój mojej matce.
– Jaka śliczna jesteś z tym swoim przywiązaniem do matki! Ach, ty, ty! Ale wierz mi, że jeśli u kogo możesz być sekretarką, to właśnie u Maliniaka. Schorowany, na pół żywy starzec milioner – nic właściwszego nie można sobie wymarzyć dla młodej osoby! Wierz memu życiowemu doświadczeniu. Nikt nie może mieć nic przeciwko temu!
Dobrze, ale w takim razie niech sobie weźmie jakąś rutynowaną sekretarkę, a nie mnie.
Nie rozumiesz tego! Taki stary milioner stojący nad grobem ma również swoje upodobania. Lubi mieć koło siebie świeżość i młodość – ze względów estetycznych. Ty mu jesteś tak potrzebna, jak kwiaty. Byłoby nawet egoistyczne odmówić mu tej ostatniej może przyjemności, jaką będzie miał w życiu. To jest nawet twój obowiązek! Zastanów się, jaki on smutny, bezsilny, samotny, opuszczony. Będzie patrzył na ciebie, słuchał twojego głosu, opiekował się tobą i to mu da może ostatnią, czystą i cichą radość życia!
Sekretarz osobisty Maliniaka, pan Tocki, pół Polak, pół Amerykanin, z którym Maja zobaczyła się w hotelu Bristol, oświadczył jej przede wszystkim, że nie ma zupełnie czasu. Było to prawdą, gdyż czekało na niego co najmniej piętnaście osób i nieustannie napastował go telefon. Następnie powiedział jej, że na razie otrzymywać będzie pięćset złotych miesięcznie, żeby zjawiła się o dziesiątej w hallu, gdyż będzie towarzyszyła panu Maliniakowi przy kolacji…
Gdy Maja zapytała, jakie będą jej obowiązki, stał się naraz bardzo uprzejmy i spojrzał jej błagalnie w oczy.
– Proszę pani – zawołał z pośpiechem – pierwszym i jedynym pani obowiązkiem jest – nie zabierać mi czasu. Niech pani nigdy z niczym się do mnie nie zgłasza!
I zanim zdążyła się zorientować, wypchnął ją za drzwi, ściskając bardzo kordialnie dłoń.
Punktualnie o dziewiątej Maja w stroju wieczorowym ujrzała wychodzących z windy Maliniaka i tę panią, która wówczas czekała na niego w kawiarni, a która była podobno jego siostrzenicą.
Przedstawiła się Maji chłodno i z naciskiem wymieniła tytuł.
– Margrabina di Mildi.
– Chodź no tu – rzekł do Maji Maliniak i wsparłszy się ciężko na obu kobietach, wkroczył do restauracji. Usiadł w głębi, zamówił u sześciu nadbiegających kelnerów – dwa jaja na miękko, ale świeże, i bułeczkę. Margrabina obstalowała perliczkę
– Po co? – mruknął. – Dużo lepiej omlet z groszkiem. I niech dadzą grzankę.
Margrabina przygryzła wargi.
– A pani czym można służyć? – zapytał kelner, widząc iż Maja została całkowicie pominięta.
– Ja? Ja może także omlet…
– Zaraz, zaraz! – ożywił się Maliniak. Dajcie mi kartę!
I obstalował dla niej wykwintną i obfitą kolację z kilku potraw.
Maja nie śmiała protestować. Musiała zjeść wszystko, co jej przyniesiono, choć apetyt pod zawistnym wzrokiem głodnej margrabiny nie dopisywał jej. Maliniak nie spuszczał oka z jej talerza.
– Jeszcze to – pokazywał palcem smaczniejsze kąski. – Dobre? Co? A teraz kieliszek wina.
– Już nie mogę! – jęknęła nad jakąś przedziwną kombinacją ananasa i masy owocowo – czekoladowej, podlanej palącym płynem.
– Co to znaczy nie mogę? – To dobre! Niech pani zjada! Zuza, nałóż pani jeszcze kremu!
– Kiedy naprawdę dziękuję bardzo. Nie mogę.
Maja wypowiedziała to tak stanowczym, a nawet trochę pańskim tonem, że milioner wstrzymał się w swoich zapędach.
– A co, może pani tu przyszła już najedzona? – rzekł.
– Istotnie, zjadłam dosyć obfity podwieczorek.
– To niedobrze. Na przyszłość musi pani siadać do obiadu i kolacji bardzo głodna. Ja sam nie mogę jeść, bo jestem chory. Ale za to lubię patrzeć jak ktoś je.
Zamyślił się i z pół godziny jeszcze siedział w milczeniu. Nikt nie podtrzymywał rozmowy. Margrabina, przyzwyczajona widać do takich sjest nie odzywała się wcale.
Była to ognista brunetka, może trzydziestoletnia, o twarzy namiętnej i skrytej. Nie zdobyła się na żaden wysiłek, aby ułatwić dziewczynie trudną bądź co bądź sytuację.
No, dosyć – rzekł nieoczekiwanie Maliniak. – Już idę. Jutro niech pani przyjdzie o… no dajmy na to o czwartej. Tylko, żeby pani była głodna! Niech pani lepiej nie je obiadu.
– A na czym będą polegały moje funkcje? – ośmieliła się zapytać Maja.
– Funkcje? Hm… Przede wszystkim na czekaniu. Musi pani czekać, póki panią nie wezwę. No, a druga funkcja, to jedzenie. Ja i moja siostrzenica markiza lubimy jak się dobrze je. A co do innych funkcyj, to jeszcze zobaczymy. No, do widzenia. Niech pani dzisiaj jeszcze sprowadzi się do hotelu.
Maja zacisnęła zęby.
– Nie sprowadzę się.
Już odchodził, wspierając się na ramieniu kelnera, ale przystanął.
– Co? A dlaczego?
– Bo nie zamierzam być głodna, ani czekać, ani w ogóle przebywać razem z panem. Rezygnuję z posady.
– No to niech pani Tocki doda dwieście złotych.
– A ja nie zostanę nawet za dwieście tysięcy, bo pan jest źle wychowany!
Maliniak otworzył usta. Tego się nie spodziewał. Jego martwa twarz rozpromieniła się głębokim zadowoleniem.
– Brawo! Doskonale! Pani mi się podoba.
Wstała.
– Proszę pana – rzekła – wydaje mi się, że dalsze dyskusje są zbyteczne.
Powiedziałam, że nie zostanę i nie zostanę.
– Pani rzuca posadę – u mnie?
Wzruszyła ramionami i spojrzała na niego w ten sposób, że Maliniak poczuł się zerem, nicością, byłym emigrantem. Spąsowiał i zdawało się, że powie Maji jakąś grubą przykrość, gdy wtem spostrzegł niekłamane zadowolenie malujące się na obliczu siostrzenicy.
– Te, markiza! – huknął. – Nie ciesz się zanadto! A właśnie, że ona zostanie!
Wziął Maję za rękę.
– No, nie gniewajmy się! Widzi pani, ja jestem stary dziwak i cham… ale już niewiele mam życia przed sobą. Miesiąc, dwa… a widzę, że z panią trzeba inaczej! Niech pani wybaczy staremu. No już! Takiej, jak pani, łatwo nie znajdę.
Prosił ją tak serdecznie, że poczuła litość.
– Zgoda – powiedziała.
Zaczął gwałtownie kaszleć. Służba raczej wyniosła go, niż wyprowadziła z sali. Margrabina podała Maji na pożegnanie końce palców.