Выбрать главу

– Winszuję panience! Znalazła pani najlepszą drogę do mego wuja. Tylko tak dalej, a na swojej bezinteresowności zrobi panienka doskonały interes.

– Do mnie nie mówi się panienka, tylko pani.

– Och, mój Boże, pani jest takie młode stworzenie. Nie chciałam pani urazić. Mój wuj bardzo lubi takie młode stworzonka, które może podburzać przeciwko mnie. Bo nie wiem, czy pani zdaje sobie sprawę – mówiła z naciskiem – że pani została zaangażowana specjalnie po to, żeby mnie drażnić. Ale mnie nie tak łatwo rozdrażnić i to mu przejdzie w ciągu tygodnia.

Margrabina odwróciła się plecami zanim Maja zdobyła się na odpowiedź.

W ten sposób rozpoczęło się urzędowanie Maji, jako sekretarki osobistej Maliniaka. Przeniosła się do Bristolu.

Po kilku dniach opanowała swoje funkcje. Rzeczywiście najwięcej czasu pochłaniało jej czekanie. Nigdy nie było wiadomo kiedy Maliniak wezwie ją do siebie. Ponieważ nie chciała przebywać w hallu na dole, godziny upływały jej w pokoju hotelowym – na niczym. Nie mogła się niczym zająć i to ją najbardziej męczyło. Myślała o Leszczuku. Wreszcie zgłaszał się boy, że „pan Maliniak prosi” – i Maja szła do niego, nigdy nie mając pewności, jak zostanie przyjęta i co strzeli do głowy zdziwaczałemu bogaczowi.

Przekonała się już następnego dnia, że markiza miała słuszność. Rzeczywiście zdawało się, iż Maliniak zaangażował ją, aby doprowadzić siostrzenicę do wściekłości.

Jak tylko Maja zjawiła się u niego, poddał ją skrupulatnym oględzinom i objawił, że jego zdaniem nie jest dość elegancko ubrana. On, Maliniak, lubi wykwint! Pozwoli sobie uzupełnić jej toalety, niech przynajmniej ostatnie miesiące życia upłyną mu w towarzystwie osób wykwintnie ubranych!

Dziwak pojechał z Mają do magazynów, a markizie kazał, żeby im towarzyszyła. Zaczął od głowy. Wkrótce Maja znalazła się w posiadaniu kilku prześlicznych kapelusików. Właścicielka magazynu widząc urodę Maji i znając zasoby Maliniaka wydobyła, co miała najpiękniejszego.

– Tobie też należy się kapelusz – powiedział do markizy, która asystowała przy tym w roli osoby „dodającej gustu”. – Ja sam ci wybiorę.

I wybrał jej potworność. Ohydny, pretensjonalny i przeładowany kapelusz, w którym nieszczęsna margrabina di Mildi wyglądała jak straszydło i który postarzał ją o dziesięć lat.

– Tego nie włożę – rzekła, blada jak trup.

– Co? Nie włożysz? To prezent ode mnie!

Biedna di Mildi, tając wściekłość, musiała ustroić się w tę ohydę. To samo powtórzyło się i w innych sklepach. Maja wyszła z nich dwakroć piękniejsza – a pani Mildi dziesięć razy brzydsza. Maliniak z wyrafinowaną złośliwością podkreślił i uwypuklił jej zbliżającą się starość.

Takich rzeczy kobieta kobiecie nigdy nie przebaczy. Maja wiedziała, że zyskała w osobie namiętnej markizy śmiertelnego wroga.

Maliniak był w stosunku do tej międzynarodowej starzejącej się lwicy rzeczywiście bez litości. Czy mścił się na niej, podejrzewając, iż wyczekuje jego śmierci i pragnie zagarnąć spadek? Czy może kochał się w niej i za to się mścił? Czy wreszcie chciał po prostu ostatnie miesiące życia wypełnić namiętnością i dlatego judził na siebie te dwie kobiety, z których jedna rozpoczynała się, a druga kończyła? Nie dość, że pod pozorem troski skazywał siostrzenicę na dietę, prawie – głodził, wydzielając jej skąpe sumy zaledwie na konieczne wydatki, ale bez ustanku wymyślał tysiączne, wyrafinowane złośliwości.

Margrabina tłumiąc furię poddawała się kaprysom wuja. Były to straszne przeżycia dla dumnej, demonicznej awanturnicy, sleeping’owo – salonowej, przywykłej królować. Wiedziała, że w Maji znalazł Maliniak cudowną zabawkę przeciwko niej, ale oczekiwała, że to mu przejdzie. Byle przetrwać!

Nie mogła zwłaszcza znieść tego, że Maliniak przy całej swojej ekstrawagancji odnosił się do Maji rzeczywiście z pewnym poszanowaniem. Maja sama nie umiała pojąć dlaczego milioner jest czasem wobec niej pokorny i uniżony, jak chłop. Te nagłe zmiany w nim były niczym nie umotywowane. Ale kiedyś zagadka się wyjaśniła.

– Pani to musi być z ziemiaństwa – rzekł Maliniak – ze dworu, co?

– Zgadł pan.

– Rodzice zbankrutowali?

– Właśnie.

– Szkoda – rzekł. – Bogaci byli?

– Mieliśmy ze sto włók.

– Phi! To ci fortuna!

Uśmiechnęła się, słysząc z jakim podziwem wymówił to człowiek, którego majątek szacowano na wiele milionów. Maliniak podchwycił jej uśmiech.

Pani się śmieje ze mnie… Ale to co ja mam, to nie żaden majątek. Majątek to dwór z parkiem, konie cugowe, las, pola… To zupełnie co innego. Wiem, bo sam w młodości byłem na wsi, ja jestem chłopski syn, a ojciec służył u jednych państwa – u hrabiego Osteckiego z Plewa.

– To mój krewny.

Odtąd Maliniak traktował ją z jeszcze większym szacunkiem – a zarazem jeszcze bardziej tyranizował. Maja zdawała sobie sprawę, że jej rola tutaj jest straszna i okropnie upokarzająca.

Być zabawką w rękach Maliniaka. Służyć do rozjątrzania markizy, pozwalać na to, aby jej piękność i młodość były wykorzystywane w ten sposób. Przyjmować prezenty. Czasem przypominał jej się Mołowicz i chciała uciekać. Ale częściej przypominał jej się Leszczuk – i wówczas godziła się na wszystko, wszystko przyjmowała bez protestu.

A markizę, choć przecież nie z jednego pieca chleb jadła, zdumiewał cynizm tej dziewczyny. Maji zaś wszystkie wolne chwile schodziły na bezcelowych spacerach po mieście – i wypatrywaniu, czy gdzie nie mignie znajoma głowa, kark, sylwetka, czy ten tam chłopak, który właśnie skręca, nie jest przypadkiem…

Wiedziała już, że Leszczuka nie przyjęto do klubu. Ale nie znała jego adresu. Dowiadywała się w biurze adresowym. Nic. Zresztą było do przewidzenia, że będzie się ukrywał.

A może już go nie było w Warszawie?

Stawała się coraz bardziej niespokojna. Miała ciężkie sny, podczas których widziała nie tylko jego, ale i siebie z nim.

Jedyne, co ją uspokajało i podnosiło na duchu – to były codzienne prawie spotkania z Mołowiczem.

Młody inżynier z coraz większą niecierpliwością wybierał się na to spotkanie. Maja udzielała mu o sobie tylko bardzo skąpych informacyj. Wiedział, że była sekretarką Maliniaka, ale poza tym, jej życie osobiste było dla niego tajemnicą.

Nie chciał się dowiadywać – był pewny, że nadejdzie moment, kiedy sama mu o wszystkim powie.

Ale straszliwy niepokój dziewczyny nie mógł ujść jego uwadze. Zachowanie jej było bardzo dziwne. Szukała czegoś… nieustannie szukała czegoś oczami.

W kawiarni zawsze wybierała miejsce przy oknie i podczas najbardziej ożywionej rozmowy wzrok jej badał przechodniów. Idąc, często oglądała się za siebie. Ba! – była w stanie szepnąć ni stąd ni zowąd:

– Niech pan poczeka. Zaraz wrócę.

I znikała w tłumie, ażeby po chwili wrócić.

– Już jestem – mówiła.

Mołowicz domyślał się, że jest zakochana. To napełniało go bólem. Kiedyś nie wytrzymał i wprost zapytał ją – czy szuka kogoś’?

Nie odpowiedziała.

Co najbardziej go zastanawiało, to iż Maja była obojętna w stosunku do mężczyzn eleganckich i dobrze ubranych. Natomiast młodzież proletariacka ściągała momentalnie jej uwagę. I to łączyło się dziwnie z tymi gminnymi naleciałościami, które już w niej zaobserwował, z tym jej „nieee” przeciągłym, z pewnym odcieniem jej śmiechu, z niespodziewanymi, a zaskakującymi u tak wytwornej panny, wulgarnościami zachowania.

A te jej ponure zamyślenia. Okrucieństwo i złość w jej oczach.

Wreszcie postanowił zaryzykować! Nie mógł czekać dłużej – i męczyć się.

– Panno Majo, niech pani nie dusi w sobie swojej przeszłości. Niech pani mi powie. Pani jest zbyt młoda – ja pani pomogę, wyprowadzę panią z tego.