– Mnie nic nie jest!
– Nieprawda! Panią coś męczy! Jeżeli pani naprawdę ma do mnie zaufanie, niech pani powie.
– Zbladła.
– Nie, nie powiem. I zresztą to lepiej dla pana. Gdyby pan wiedział wszystko – to by pan się rozczarował do mnie.
– Pani straciła wiarę w siebie – mówił Mołowicz z właściwą sobie energią. – Panią musiało spotkać jakieś okropne upokorzenie. Pani jest na złej drodze.
Nie wiem co pani robi u tego Maliniaka, ale to wszystko jest niewyraźne. Dlaczego pani nie chce oprzeć się na mnie, przecież pani wie, że ja…
Maja spuściła oczy. Stało się. Wiedziała, że zakochał się w niej i że za chwilę jej to powie. Nie chciała przynajmniej narażać go na odmowę.
– Jestem zajęta kimś – rzekła prędko, przerywając mu w pół słowa.
Teraz on zrobił się szary.
– Aaa… – rzekł – tak przypuszczałem. Wiedziałem o tym od początku.
Szli Nowym Światem. Odprowadzał ją do Bristolu. Rojne tłumy coraz ich rozdzielały.
Wtem ujął ją mocno pod rękę.
– Chodźmy tędy – rzekł, skręcając w ulicę Traugutta – tu niepodobna rozmawiać!
– Czyż my mamy jeszcze coś do powiedzenia?
– Panno Majo – rzekł Mołowicz – niech pani mi wybaczy, ale mnie to nie wystarcza. Niech pani się zastanowi. Jeżeli nawet pani kocha kogoś, to na pewno nie jest to miłość ani zdrowa, ani szczęśliwa. Mnie się zdaje, że pani zaplątała się w jakieś uczucie, z którego pani sama chciałaby się wydobyć – ale o własnych siłach tego pani nie zrobi. Maja! Niech pani mi pozwoli sobie pomóc. Wspólnymi siłami może zdołamy wyprowadzić panią z tego.
Wiedziała, że miał rację. Opuściła powieki. Na moment ujrzała się jego żoną.
Czyż on rzeczywiście mógłby uleczyć ją z Leszczuka?
Ale jak mu wyznać? Jak mu to wszystko opowiedzieć? To nie dawało się opowiedzieć. Wyznać, że jest podobna do Leszczuka? To było śmieszne i bezsensowne. A przy tym lękała się jego poziomu. Za nic nie chciała stać się w jego oczach śmieszna i trywialna, raczej opowiedziałaby to komuś obcemu, nie jemu. Cała ta historia mogła wywołać w nim odruch wstrętu.
– Zajdźmy do baru – rzekła. – Niech pan mi da trochę wódki.
Zmarszczył się.
– Wódki?
– Pan nie rozumie! To jest środek odurzający przy bolesnej operacji.
– Aha!
Jeszcze się wahała. Zatrzymała się, jak gdyby zamierzała uciec. On jednak ujął ją za rękę.
– Chodźmy. Ale pani wszystko mi powie!
– Wszystko!
Usiedli przy stoliku. Sala była jeszcze dosyć pusta. Mołowicz zanurzył w Maji swoje mocne i spokojne oczy.
– Niech pani powie bez wódki – rzekł.
Był przeświadczony, że już zwyciężył. Czuł to. Radość zalała mu serce. Maja była już pod jego wpływem. Jeżeli raz mu zdradzi swoją tajemnicę już nie oderwie się od niego.
Nachylił się nad kartą.
– Nie będę nic jadła – rzekła. Weźmy piwo.
– Dobrze.
Mołowicz podniósł na nią wzrok znad karty i osłupiał.
Twarz dziewczyny w ciągu tej jednej sekundy zmieniła się w sposób tajemniczy i straszny. Naprzeciw niego ciągle siedziała Maja, ale była to Maja zgoła inna, nieprawdopodobna. Była to Maja czerwona, z opuszczonymi oczami, z rozchylonymi w bolesnym grymasie ustami, z rękami opuszczonymi niezręcznie wzdłuż boków, ze wzrokiem zamglonym i mętnym. I pochylała się coraz bardziej nad stolikiem, jakby miała położyć się na blacie.
– Czy pani słabo? – zawołał.
Kiwnął na kelnera.
– Proszę wody. Prędko. Zimnej wody.
– Słucham.
– Ale Maja już przyszła do siebie.
– Chodźmy stąd – szepnęła.
– Czy pani zrobiło się niedobrze?
– Muszę wrócić do domu.
– Kiedy się zobaczymy?
Mołowicz z przerażeniem zyskuje pewność, iż dziewczyna ucieka mu – ucieka – że ją traci i nic nie będzie z ich rozmowy. Dlatego kurczowo żąda ustalenia terminu.
Lecz Maja zamiast odpowiedzi uśmiecha się. Wargi jej się rozchylają – ukazują się zęby ostre i równe – uśmiech ten jest gorący, zawzięty, szczęśliwy i zły zarazem, a jednocześnie jest w nim coś porozumiewawczego. Mołowicza przeraża, iż uśmiech ten – nie jest do niego skierowany.
Nie chce się oglądać. W każdym razie wie już, że Maja – z tym uśmiechem i z tym wyrazem twarzy – jest stracona.
– Odprowadzę panią.
– Dobrze.
Wychodzą. Mołowicz idzie obok niej w milczeniu i wie, że coś się odbywa w Maji. Jakieś okropne zmiany. Nie patrzy na nią, ale domyśla się. Kiedy doszli do Bristolu ponawia pytanie.
– Czy zobaczymy się?
Ona podaje mu rękę i mówi jakoś na ukos, w bok.
– Nie warto.
I odchodzi…
Rozdział XIV
Wiedziała, że wkrótce nastąpi dzienna zmiana kelnerów – poszła na plac, stanęła w bramie jednego z domów i czekała. Stąd mogła zobaczyć Leszczuka, gdyby wychodził.
Czekała długo. Więcej niż godzinę. Ale nie czuła zmęczenia. Tylko wzrastające zdumienie.
– Ach, więc ja tu przyleciałam Jak głupia i czekam na niego! Ach, więc z Mołowiczem już koniec! Jak to się stało?!
Dotąd nie umiała się pogodzić ze swoją nieobliczalnością w stosunku do tego chłopaka. Gdy on wchodził w jej orbitę, od razu zaczynała postępować inaczej, niż J chciała, stawała się jak pijana – i dotąd nie mogła zrozumieć: jak to, ten Leszczuk I tak opanował ją, Maję Ochołowską?
Wpatrywała się w bar gorączkowo, ukryta za węgłem bramy – a Leszczuk się nie ukazywał. Ale przed barem pojawił się ktoś’ inny – młoda dziewczyna, skromnie ubrana, w granatowym żakiecie, stanęła na rogu i najwidoczniej także czekała na kogoś.
Maja z początku nie zwracała na nią uwagi, ale po pewnym czasie coś ją tknęło – czyżby to było możliwe? Tego nie wzięła pod uwagę. A gdyby tak ona czekała na Leszczuka?
Wtem Leszczuk wyszedł, zbliżył się do nieznajomej, wzięli się pod ręce i odeszli przez plac w stronę Królewskiej.
To on – śmiał?! To tak?!
Nagle straszne upokorzenie wstrząsnęło nią jak iskra elektryczna. Tego nie przewidziała. Miał inną! To nigdy nie przyszło jej na myśl. Zdawało jej się niemożliwością, aby mógł zająć się inną kobietą. Zaczęła iść za nimi w dużej odległości. Leszczuk kilka razy obejrzał się za siebie, jak gdyby lękał się, że ktoś go śledzi.
Na Nowym Świecie, gdzie więcej było ludzi, zbliżyła się do nich – i wówczas zaczęła się dla niej tortura, o jakiej dotąd nie miała pojęcia.
Leszczuk w jasnej marynarce, w kapeluszu wyglądał jak ktoś z jej sfery – tak, jak mógł wyglądać kuzyn albo ktoś z ziemiaństwa – i Maja parząc nań z tyłu domyśliła się, nie, raczej wiedziała na pewno, że także są podobni – że jeśli mówi, albo śmieje się, albo nachyla głowę, to wszystkie te ruchy są jej, Maji, są jej pokrewne, z nią związane, dla niej właściwie przeznaczone!
A jednocześnie były one zabierane przez tamtą – były przyjmowane przez tamtą, która szła z nim razem, u jego ramienia. I Maja widziała z ukosa oczy tamtej – gdy zwracała głowę – duże, roześmiane i jej łagodny profil. Panna Ochołowską zaglądała w te oczy ze zdumieniem i przerażeniem.
Czyż w ten sposób można było patrzeć na Leszczuka? Takim pogodnym, jasnym wzrokiem – tak pewnie, szczerze, przyjaźnie? Ona, Maja, nie umiała tak patrzeć na niego – jej wzrok, gdy spoczywał na nim, był zawsze skażony wstydem, niejako – zdyszany, gwałtowny, niespokojny i pełen tłumionej, niebezpiecznej namiętności, pogardliwy.
Tymczasem Leszczuk i jego towarzyszka skręcili w stronę mostu Poniatowskiego. Maja musiała oddalić się od nich, gdyż było tu puściej. Zauważyła jednak, że nie tylko ona oddaje się takim manewrom za tą parą.