– Chodźmy – powiedziała głucho.
Zaczęli torować sobie drogę między ludźmi. I on i ona czub’ na sobie natrętne spojrzenia i dziwny wstyd ich ogarniał.
Pan Pitulski przemknął koło nich ze swym romansowym nosem, wiodąc za sobą nie mniej, niż sześć rozbawionych dam, którym fundował wódkę i kanapki – i romansowy swój nos skierował w ich stronę.
– Fiu! Fiu! – zawołał arogancko.
– Fiu! Fiu! – powtórzyły damy.
Natychmiast po ukończeniu tańca zbudziła się w dumie niechęć przeciwko tej parze. Ci, którzy ulegali jej przemożnemu czarowi, teraz stali się złośliwi i kpiący. Padły jakieś grube dowcipy, a ktoś nawet podstawił Leszczukowi nogę. Drażniło ich cudze szczęście i prowokowała uroda Maji.
Lecz Maja i Leszczuk poruszali się w tłumie z tą jedyną myślą, aby zejść im z oczu i uciec przed nimi. Przyspieszyli kroku.
Ktoś gwizdnął tuż koło nich.
– Jeżeli pani się wstydzi iść ze mną, to ja mogę odejść – rzekł Leszczuk.
– Dlaczego miałabym się wstydzić?
– Ja nie jestem dla pani.
Przystanęła i oparta o ścianę zatopiła w nim głębokie.poważne spojrzenie. Objęła nim całą jego postać – surowo, badawczo.
– A mnie się zdaje – rzekła – że my właśnie jesteśmy dla siebie.
Stropił się i nic nie odpowiedział.
– Co to za Julka była z panem? Niech pan pójdzie do niej, bo czeka! – rzuciła szyderczo.
Ale on odparł z uporem:
– Nie odejdę.
I dodał z odcieniem fatalizmu w głosie:
– Pani mi się często śniła, a zawsze tak samo.
– Jak?
– W takiej białej izbie. A na kołku w kącie coś, nie wiem dobrze co. Ruszające się.
Wzdrygnął się. Jej zaś natychmiast przypomniał się sen, który ją trapił tak często.
Oboje poczuli niepokój i nie wypytywali się więcej.
– Cóż z tenisem?
Zaczerwienił się.
– Nic.
– Nie przyjęli pana do klubu?
– Nie. A skąd pani wie?
– To ja się o to postarałam.
– Jak to?
– Byłam tam i rozmówiłam się z Klonowiczem.
– Aha…
I naraz złapał ją za rękę i zgniótł tak mocno, że omal nie krzyknęła. Nachylił się nad nią zupełnie jak wtedy, w lesie połyckim. Twarz mu pociemniała, a zęby, te zęby, które być może najbardziej były „podobne”, równe i ostre zęby błysnęły mu w wykrzywionych wargach.
– Dlaczego pani to wszystko robi ze mną? Co pani zależy na tym, że bym ja się zgubił w życiu? Pani mnie chce wszystko popsuć. Pani się mnie uczepiła.
Odepchnęła go.
– Niech no pan sobie za dużo nie pozwala! – wykrzyknęła.
Lecz on nie zważał na to.
– Dlaczego pani zawzięła się na mnie!
W głosie jego była szczerość. Patrzyła na niego – wyglądał uczciwie. Przypomniała sobie taniec, tę wiedzę o nim, którą zdobyła w tańcu. Musiał być subtelny, wrażliwy, inteligentny.
A jednak…
Podniosła głowę. Stali u szczytu schodów, wiodących do wyjścia. Przed chwilą było tu dość pusto. A teraz kilkadziesiąt osób spacerowało tuż przed nimi tam i z powrotem – damy z balonikami, panowie we frakach i w marynarkach, w miękkich i sztywnych kołnierzykach. Wszystko to przechadzało się i – podglądało.
Naraz ktoś ukłonił się przed nią nisko.
Był to Szułk, a za nim stały Róża i Krzyska, trzymając się pod ręce, z filuternymi minami.
Daruje pani, że przeszkadzam – wyrzekł uroczyście Szulk, kłaniając się Leszczukowi – ale prezesowa prosi panią.
– Zaraz idę.
– Pozwoli pan się przedstawić: Szulk.
Jednocześnie zbliżyły się obie panny.
– Co to za flirty na boku! Stęskniłyśmy się za tobą! – wołały ze śmiechem.
Szulk natychmiast przedstawił im Leszczuka.
– Bardzo nam przyjemnie!
– Już idę – rzekła nerwowo Maja.
Ale oni otoczyli Leszczuka.
– Prosimy pana również.
– Chodźmy wszyscy!
– Prosimy do naszego stolika!
Orkiestra rozpoczęła fokstrota. Powódź skocznych lekkich i urywanych dźwięków uderzyła w tłum, który znowu jął łączyć się w pary.
Maja zawahała się. Nie chciała, żeby Leszczuk szedł z nimi. Ale nie było rady – poprowadzili ich do prezesowej. Tu Szulk swoim nosowym uroczystym głosem ponownie jął przedstawiać Leszczuka każdemu z osobna.
– Pan Leszczuk!
Maja zaczerwieniła się. Leszczuk kłaniał się niezgrabnie i ściskał podane dłonie, a prezesowa wycedziła:
– Jakże mi miło! Proszę, niech pan siada!
Przyglądali mu się z zaledwie maskowaną ciekawością. Był to pomysł Szulka – żeby przyprowadzić ich tutaj i „zobaczyć co to takiego jest”. Wszyscy byli szalenie zaintrygowani.
Kto to był? Skąd ta zwariowana Maja wydobyła tego chłopaka? Co to miało znaczyć? Co jest między nimi! Bo, że coś musi być, to na pewno!
Zwłaszcza Szulk był w głębi duszy obrażony i wściekły, że Maja zdradziła ich towarzystwo. Postanowił ukarać ją i ośmieszyć, umyślnie dążył do podkreślenia wszystkich drastycznych momentów sytuacji. Oni wszyscy ledwie panowali nad sobą!
Szulk zwracał się do Leszczuka z nadmierną grzecznością. Nalał mu wina, ale chłopcu zadrżała ręka, płyn rozlał się, częściowo na suknię Róży.
– Przepraszam.
– Państwo dawno się znają? – zapytał Szulk Maji, nadrabiając przy tym uprzejmością tonu niewłaściwość tego pytania.
Maja podniosła brwi.
– Och, Marian jest dużo dawniejszym moim znajomym… od pana!
Szulk zakrztusił się winem. Jakim tonem to było powiedziane! W ten sposób on nie zwracał się do kelnerów! Co ona sobie myśli, ta smarkata?! I to oni są ze sobą po imieniu!
Ale w oczach Maji pojawiły się niebezpieczne ogniki. Wiedziała już, że będą chcieli go ośmieszyć. Ta banda! Ten zespół wielkomiejskiej hołoty!
– Ja pana już miałem przyjemność gdzieś o-glą-dać – rzekł Szulk. Czy pan również ma to wrażenie?
– Może w barze Europejskim – powiedziała Maja – on tam jest pomocnikiem kelnera.
Był to nowy cios dla Szulka! Kelner! Nawet nie kelner, a pikolak! Sięgnął do papierośnicy i zapalił papierosa, ażeby ukryć wzrastające zdenerwowanie. Przyjaciółkom Maji oczy wychodziły z głowy. No, no, ta Maja! Prezesowa popijała w milczeniu kawę. Młody Krzewuski kręcił się na krześle, zażenowany.
Szulk podsunął Leszczukowi salaterkę z sałatką pomarańczową.
– Może tych cias-te-czek!
– Dziękuję.
– A czym można sza-now-nemu panu słu-żyć? Może jakie dan-ko?
– Kiedy naprawdę dziękuję.
Obsługiwał go ostentacyjnie. Nałożył mu sałatki i podsunął talerz, parodiując zawodowego kelnera.
Mogło to od biedy uchodzić za chęć ośmielenia intruza, który musiał się czuć obco i egzotycznie w ich towarzystwie. A Leszczuk rzeczywiście czuł się fatalnie, gdyż wiedział, że oni go obserwują i oceniają, że spodziewają się po nim okazji do śmiechu. Ażeby nie być niegrzecznym przyjął sałatkę, ale – nie wiadomo skąd mu się to wzięło – zaczął jeść głośno, gminnie.
Połapał się zaraz. Co to go napadło, przecież w Połyce nigdy tak nie jadł! Czy dlatego, że w Połyce nikt nie oczekiwał po nim takiego jedzenia? Niemniej Szulk powiedział złośliwie:
– Widzę, że panu smakuje!
Leszczuk poczuł się niezgrabny i nieszczęśliwy. Zaczął się pocić! On, który na korcie nie pocił się w największe upały. Kropelki potu pokazały mu się na czole.
Męczył się.
A Maja męczyła się również. Ten pot, to chlipanie, te niezgrabne ruchy! Znowu przekonywała się, jak bardzo był z innego świata! Raził ją. I znowu wydał jej się dziki! Nieokrzesany! Nieobliczalny! Oczy zebranych przelatywały z niej na niego i z niego na nią – ciekawie, natrętnie.