W ciemnym hallu w Bristolu ktoś ujął ją delikatnie za ramię. Obejrzała się. Matka.
Pani Ochołowska postarzała się o dziesięć lat. Koło jej ust i pod oczami pojawiły się sine bruzdy – takie było pierwsze wrażenie Maji.
– Mama mnie odnalazła?
Nie zdziwiła się nadmiernie. Było oczywiste, iż dłuższy jej pobyt w Warszawie nie da się ukryć. Od dawna już przygotowywała się do tej rozprawy.
Ciotka Wiktorowa napisała do mnie, że cię widziała na mieście. Informowałam się także w klubie. Z początku myślałam, że pojechałaś do Lwowa – mówiła prędko pani Ochołowska, idąc z Mają korytarzem do jej pokoju.
– Podobno jesteś sekretarką Maliniaka?
– Tak.
– Maja, czy to prawda, że…
– Co?
Pani Ochołowska ciężko i sztywno usiadła na krześle. – Moje dziecko, powiedz mi. Czyś ty się zaręczyła z nim? Czy on tu jest z tobą? Czy to prawda, co ludzie mówią?
– Mama zanadto się przejmuje.
– Zanadto? Więc ty uważasz, że wszystko w porządku?
Maja zaśmiała się.
– No, nic w tym nie ma nadzwyczajnego!
Stanęła przed matką i zaczęła mówić, swobodnie i spokojnie, jakby rzeczywiście nie było nic nadzwyczajnego. Przezwyciężyła wzruszenie, nie chciała za nic, aby matka przyjęła udział w jej męczarniach. Nie, matkę należało trzymać z dala!
I Maja swoim nieco dziecinnym tonem wyjaśniała, że właściwie jest bardzo zadowolona ze swojej ucieczki z domu i z pobytu w Warszawie. Tak, właściwie doskonale się stało! Wprawdzie przysporzyła trochę niepokoju matce, ale od czasu do czasu takie radykalne cięcia są konieczne i wychodzą na zdrowie. Przyjęła posadę u Maliniaka i zarabia na utrzymanie. To bardzo zdrowo. Poza tym poznała wielu ludzi, otarła się o świat…
– Wie mama, zdaje mi się, że ogromnie zyskałam – mówiła naiwnie. – Pogłębiłam się. Zaczynam poważniej ujmować życie. A co do Leszczuka to rzeczywiście widuję się z nim i nawet zrobiłam awanturę o niego na balu, ponieważ zarzucono mu rzezcy, których nie popełnił. Opiekuję się nim trochę i chciałabym ułatwić mu jego zamierzenia tenisowe, ale mama nie wyobraża sobie, jakie są intrygi i zawiści w tym świecie sportowym. O tych zaręczynach to głupstwo! Bajki i plotki. Ale to mi nie może zaszkodzić, bo przecież z Cholawickim zerwałam już na amen.
Pani Ochołowska nie wierzyła własnym uszom. Nie mogła przypuścić, ażeby Maja do tego stopnia umiała się maskować. Jechała tutaj z bólem w sercu, z trwogą – a tymczasem zastała ją zadowoloną i zrównoważoną. Słuchając ją miało się wrażenie, iż wszystko jest proste, samo przez się zrozumiałe, naturalne.
Nie umiała zrozumieć Maji.
– Możliwe, iż niedługo wrócę do Połyki – mówiła dalej Maja najnaturalniej w świecie. Tylko – zarumieniła się – jedna rzecz… Z tymi pieniędzmi… Wie mama, przepraszam bardzo. Rozumiem świetnie, co to znaczy taka suma w mamy położeniu. Odkładam sobie z pensji i oddam, niech mama będzie pewna!
– Dziecko drogie, ale czyż ty nie rozumiesz, że się kompromitujesz?! Że ludzie o tobie mówią?!
A Maja ze ściśniętym gardłem śledząc ślady przeżytych cierpień na jej twarzy, powtarzała sobie:
– Muszę ją uspokoić! Muszę ją uspokoić!
I tak pogodnie przedstawiła jej całą swoją egzystencję na gruncie warszawskim, że pani Ochołowska zaczęła wstydzić się łez, które niepotrzebnie wylewała. Zresztą znała o tyle Maję, aby wiedzieć, że wszelka presja nie odniosłaby żadnego skutku. Obietnica, że już wkrótce wróci do Połyki ostatecznie ją uspokoiła. Na odchodnym rzekła:
– Jest tu jeszcze ktoś, kto chce z tobą pomówić. I po chwili w pokoju Maji zjawił się Cholawicki.
Pani Ochołowska usunęła się dyskretnie – z dwoją złego wolała już Cholawickiego, niż Leszczuka. Oni zaś podali sobie ręce i stanęli naprzeciwko siebie:
– Zmieniłaś się – rzekł Cholawicki.
– Zmieniłeś się – jak echo odpowiedziała Maja.
W istocie zaraz po wyjściu matki opadła z niej maska. Cholawicki zdumiał się, ujrzawszy jej piękność, ale nie była to już owa nobliwa, pańska uroda dawnej panny Ochołowskiej. Było w niej coś dwuznacznego, niepewnego i poniżonego…
Ale Maja nie mniej zdziwiła się jego wyglądem. Cholawicki przypominał widmo. Wychudł, zżółkł, oczy mu latały, ręce drżały, zdawał się być ciężko chory nerwowo. Czuć było, iż trzyma się jeno nieustannym wysiłkiem woli, a na czole pojawiły się dwie pionowe zmarszczki, których dawniej nie było. A nawet kilka siwych włosów na skroni…
Zrobiło jej się przykro. Nic nie czuła do tego człowieka, ale on cierpiał przez nią.
– Nie widzieliśmy się trzy tygodnie – rzekł.
I naraz uprzytomniła sobie, jak niedawno była jeszcze w Połyce i ile od tego czasu się zmieniło.
Przypatrywał się jej bacznie i rzekł:
– Nie ma co gadać! Nie wrócisz do mnie. Skończone.
– Skąd wiesz?
– Widzę. Nie warto mówić.
Odetchnęła.
– Masz rację.
Usiłował się pohamować, ale nie wytrzymał.
– Trzy tygodnie żyłem tą myślą, żeby ciebie odnaleźć i pomówić. Ale nie warto! Uśmiechnął się zjadliwie. – Życzę szczęścia na łonie natury z tym pasterzem!
Czy jesteś pewny, że z nim?
– No, przecie widać! Nie wierzyłem temu, co mi opowiedziano – dziś, przed godziną. Ale teraz wierzę! Ty już nie jesteś podobna! Jesteś identyczna! Ty się nim zaraziłaś! Stałaś się gminna i pospolita, jak on. Winszuję – już nic was nie dzieli!
– Mam do ciebie prośbę. Nie dziel się tymi obserwacjami z moją matką. Ona nic nie powinna wiedzieć.
Po dłuższym milczeniu powiedział, rozglądając się nerwowo.
– Za godzinę wracam do Mysłoczy. Wpadłem tu na krótko. Muszę jechać. Tu wszystko przepadło. Ale ja także mam do ciebie prośbę. Jesteś wtajemniczona w moje sprawy – mam nadzieję, że nikomu nie powiesz i zachowasz w dyskrecji moje plany.
– Możesz być spokojny. A jak tam interesy?
– Nieźle.
Znów się rozejrzał i zdawało się Maji, że coś go zaniepokoiło.
– Jak załatwiłeś ze Skolińskim?
Jakże daleko odbiegła od tych spraw! Mówiła o nich, jak o czymś przedpotopowym.
– Skoliński? Skoliński jest jeszcze na zamku. Robi katalog. Doszedłem z nim do porozumienia.
Podniósł się z krzesła, postąpił parę kroków w róg pokoju gdzie była umywalnia i wrócił na miejsce.
– Chcesz wody? – zapytała zdziwiona.
– Nie.
– A cóż z księciem?
– Jako tako. Jeszcze się trzyma.
Znów podniósł się i zbliżył do umywalki. Na blaszanym drążku zawieszony był szalik Maji. Cholawicki przyjrzał mu się badawczo.
– Cóż on się tak rusza? – mruknął. Przecież okno zamknięte.
– Co się rusza?
– Nie widzisz? Drży cały od góry do dołu.
Dopiero gdy podeszła blisko zdołała uchwycić niedostrzegalny prawie ruch.
– Cóż w tym dziwnego? Oberluft otwarty, a tu w ścianie idzie rura z gorącą z wodą. To zaraz wytwarza prąd powietrza. Nie rozumiem o co ci chodzi.
Rzucił się do okna i zamknął oberluft. Szalik przestał drżeć, a Cholawicki przesunął ręką po czole i szepnął:
– Oszaleję!
– Co ci się stało?
– Nic, nic.
Lecz ona przypomniała sobie naraz swój sen, tę ruszającą się płachtę, która ją tak przeraziła i o której także śnił Leszczuk.
– Śniła mi się kiedyś taka płachta ruszająca się – na jakimś wieszaku – rzekła machinalnie.
Słowa jej miały efekt nieoczekiwany. Cholawicki uczynił się blady.
– Jak to? Jaka płachta? Opisz mi dokładnie.
Maja pokrótce opowiedziała mu sen. Podziemie, czy też pokój, wąskie okno, białe ściany, żelazny wieszak, a na nim wzdymająca się płachta czy też ścierka, a może zwierzę jakieś. Nie mogła dobrze rozróżnić. Coś tak wstrętnego i złego, że trudno o tym mówić. Kilka razy jej się to śniło i zawsze budziła się, wyczerpana i zlana potem.