Nadjechał sędzia śledczy i ponownie przeprowadził badanie.
– Nie ulega kwestii. Ktoś wszedł przez okno – zadecydował – o, na podłodze także są ślady stóp.
Od tej chwili margrabina zamilkła. Śmierć Maliniaka była dla niej straszliwą katastrofą, wiedziała bowiem, że zmarły nic jej nie zostawił. A do tego Maja, która, zdawało się, już była pogrążona bez nadziei ratunku, znowu wypływała!
Popadła w rodzaj osłupienia i tylko uśmiechała się drwiąco od czasu do czasu, ze swoim spuchniętym okiem i w swoim wzorzystym, żółto – zielonym szlafroku.
Tymczasem sędzia przypatrywał się bacznie poduszce, na której spoczywała głowa Maliniaka i rzekł po cichu:
– Popatrz pan! To dziwne! Widzi pan, jak głowa jest wciśnięta między poduszkę a ścianę? Wygląda jakby morderca ukryty był pod łóżkiem i stamtąd ciągnął stryczek.
– Nonsens! – odparł komisarz i zaraz dodał. – W ogóle to morderstwo jest dziwne. Czy słyszał kto o czymś takim – żeby stryczkiem dusić? A może to samobójstwo?
– Nie! Jego wyraźnie uduszono.
– Spod łóżka?
Usta trupa stawały się coraz bardziej czarne. Obaj odwrócili się od tego widoku. Komisarz zajrzał pod łóżko i wydobył stamtąd chusteczkę do nosa, która spadła z łóżka na podłogę.
– A może ta chusteczka udusiła? – rzekł z ironią. – Ona tylko była pod łóżkiem!
Maje zwolniono po szczegółowym przesłuchaniu. Ale kiedy opuściła willę, nogi się pod nią uginały. Była wyczerpana do nieprzytomności.
Leszczuk? Co się stało z Leszczukiem? Jak on to mógł zrobić? – oto jedna jedyna myśl, która kołatała jej w mózgu.
Po co? Dlaczego? Jak? Ach, więc to potwór! A ona, która mu pomogła? Umożliwiła? Oni razem, razem…
Zobaczyć się z nim! To było niemożliwe! A jednak zrobił! Zrobił!
Lecz nie zastała Leszczuka w pensjonacie. Powiedziano jej, iż nie wrócił na noc.
Pojechała do Warszawy. Nie odnalazła go. Dwa dni szukała bezskutecznie i nawet dowiadywała się dyskretnie w klubie.
W sferach sportowych panowała konsternacja. Organizowano wielki oficjalny mecz z Leszczukiem, a tymczasem nowo odkryty mistrz zniknął, nie pozostawiając adresu.
Na szczęście nikomu nie przyszło do głowy, aby zniknięcie znakomitego tenisisty mogło mieć związek z zabójstwem w Konstancinie. Któż by podejrzewał młodzieńca stojącego na progu świetnej kariery o coś podobnego?
– Co się z nim stało?
Dla Maji odszukanie Leszczuka, zrozumienie, jak on to mógł zrobić, skonfrontowanie się z nim – było kwestią życia i śmierci. Zdawała się bliska obłędu. Ach, ujrzeć go, zrozumieć i przynajmniej dowiedzieć się…
Jechała dziewiątką w stanie zupełnej prostracji, gdy nagle pan siedzący naprzeciwko odezwał się do niej.
– Najmocniej przepraszam, ale czy pani zdaje sobie sprawę, co pani robi?
Zdziwiona, podniosła głowę i ujrzała poważnego szpakowatego pana już po pięćdziesiątce, o niezwykle rozumnej twarzy.
– Co ja robię?
– Jeżeli tak dalej pójdzie, to pani podrze sobie cały rękaw.
Maja spostrzegła, że rękaw był w strzępach. Mechanicznie darła go ze zdenerwowania. Starszy pan uśmiechnął się i uchylił kapelusza.
– Nazwisko moje Hińcz – powiedział.
Drgnęła. Tak nazywał się słynny w Warszawie jasnowidz, który nieraz wprawiał w zdumienie niezwykłymi swymi właściwościami. Odczytywał listy w zapieczętowanych kopertach. Odnajdywał zgubionych ludzi i przedmioty.
Niejednokrotnie zdarzało mu się przepowiadać trafnie przyszłe wydarzenia, chociaż co prawda wiele z tych przepowiedni „nie wychodziło”. Jednakże nie było w tym nic z szarlatanerii i Hińcz rzeczywiście odznaczał się jakimś tajemniczym zmysłem, niedostępnym dla reszty śmiertelników.
A poza tym był człowiekiem ogromnej wiedzy, uczonym, którego prace z zakresu telepatii zyskały wielki rozgłos za granicą.
– Tak, ja właśnie jestem tym Hińczem, o którym pani myśli – odpowiedział żartobliwie na pytające spojrzenie Maji. Ona zaś natychmiast pomyślała, że mógłby jej pomóc w odszukaniu Leszczuka. Nie wiedziała tylko, jak zacząć.
– Śmiało – rzekł Hińcz, ciągle uśmiechając się dobrodusznie.
– Widzę, że pan naprawdę zgaduje myśli.
– Och, nie, tylko długie doświadczenie pozwala mi wyczuć, kto potrzebuje mojej pomocy. Jeżeli mam być szczery, to wyznam, że zacząłem rozmowę ponieważ zdawało mi się, że pani jest w potrzebie.
– Nie myli się pan – szepnęła. – Szukam kogoś.
– Ja tu wysiadam – rzekł. – Jeżeli pani pragnie, to moglibyśmy pogadać o tej sprawie. Mam właśnie pół godziny wolnego czasu. Zobaczę, co się da zrobić.
Przyjęła z wdzięcznością propozycję. Wysiedli i zaszli do małej kawiarenki na Nowym Świecie.
Ale gdy miała zacząć mówić, ugryzła się w język. W jej sytuacji zwierzać się temu jasnowidzowi nie było bezpieczne. Z drugiej strony – tylko on mógł coś pomóc!
Zdecydowała się.
– Szukam kogoś – powtórzyła niepewnie.
– Kogo?
– Wszystko jedno.
– Dobrze – rzekł. – Niech pani nie mówi. Mnie wystarczy jakiś przedmiot, należący do tej osoby, przedmiot, z którym ona była w bliskiej styczności. Czy pani ma coś takiego?
Maja przypomniała sobie, że ma w torebce ołówek Leszczuka. Dać, czy nie dać? Jeżeli da, to on gotów jeszcze przejrzeć wszystkie ich tajemnice!
Ale Hińcz, który stał się naraz poważny i jakiś nerwowy, ujął ją za rękę.
– Ze mną może pani mówić szczerze – rzekł – i radzę, niech pani mówi.
– Dlaczego?
– Bo ja mogę się pani przydać. Ja honorariów żadnych nie biorę, a jeśli się panią zainteresowałem, to z innych względów. Pani jest pierwszorzędnym obiekttem dla mnie. Zauważyłem to już w tramwaju.
Pasja badacza wyjrzała mu z oczu.
Podała mu ołówek, który Leszczuk pożyczył jej przed paroma dniami, gdy rysowała plan willi. Obejrzał go dokładnie.
– Tu są ślady zębów – rzekł.
– A tak, jego posiadacz gryzł go często. Ma taki zwyczaj.
– Tym lepiej.
Zamknął ołówek w dłoni i opuścił powieki. Nagle ręka zaczęła mu drżeć i zaczął oddychać ciężko.
– Chodźmy stąd – rzekł gwałtownie. – Tu nie mogę się skupić. Niech pani pójdzie do mnie! Chodźmy zaraz!
Zawołał taksówkę.
– Czy pan coś… odczuł?
– To jest najdziwniejszy ołówek, z jakim kiedykolwiek miałem do czynienia! – odparł półgłosem Hińcz, przyglądając się jej uważnie.
Maji zrobiło się nieprzyjemnie. Już od dłuższego czasu tyle rzeczy dziwnych i strasznych działo się dokoła niej. A może ten Hińcz jest szarlatanem, albo, wiedząc, iż jest zamieszana w sprawę Maliniaka, pragnie w ten sposób dowiedzieć się czego.
On zaś usiadłszy na fotelu za biurkiem i trzymając ołówek w dłoni, mówił:
– Widzę go. Młody chłopak, lat może dwadzieścia, ciemny blondyn, kapelusz jasny. Idzie…
– Gdzie?
– Zaraz. Proszę nie przerywać: idzie szosą, nie widzę kierunku. Aha, słup kilometrowy. 157. Jest na sto pięćdziesiątym siódmym kilometrze. Jest zmęczony, ale…
– Co?
Hińcz skupił się.
– Nie, nie! Nie idzie, tylko pisze… Coś pisze tym ołówkiem na ścianie. Ściana biała, gruba. Zaraz, idzie szosą! Cóż to znaczy? Jemu zagraża niebezpieczeństwo.
– Niebezpieczeństwo?
– Ten człowiek jest w niebezpieczeństwie… wielkim. Trzeba go natychmiast ratować! On chce zrobić coś… I w ogóle on jest albo szalony, albo… Coś jest dokoła niego, czy też w nim. Ach! Znowu coś pisze na ścianie. Nie rozumiem tego. Już nic nie widzę.