Mając na uwadze niski poziom intelektualny chłopca, nie chciał się bawić w żadne naukowe omówienia. Nazwał to najprościej.
Odpowiedziało mu milczenie.
Lecz wtedy Hińcz, ciągle trzymając go za ramię, wyraźnie i ściśle opowiedział mu wszystko, czego dowiedział się od profesora i od Maji. Mówił wolno, starając się, by słowa dochodziły do jego świadomości.
Powiedział mu o strasznej komnacie i o ołówku – i o tym, co przeszli z nim w ostatnich czasach. Przedstawił mu całość sytuacji i powoli ręka jego puściła ramię, a zaczęła gładzić włosy nieszczęśliwego.
Czy słyszał? Czy rozumiał?
Hińcz nie miał najmniejszej gwarancji, a jednak mówił z pół godziny bez przerwy.
Leszczuk odwrócił ku niemu rozszerzone przerażeniem oczy.
– To pan naprawdę to mówi? To ja znaczy się jestem…
– Tak. Ale niech pan się nie poddaje. Walczymy o pana. Niech pan nam do pomoże.
– To ja dlatego za tym chłopem leciałem?
Odzyskał już przytomność.
– Ratujcie mnie… – szepnął.
– Niech pan wykorzysta tę chwilę lepszej świadomości. Teraz pan jest zupełnie przytomny – przekonywał go Hińcz – niech pan odpowiada na moje pytania możliwie ściśle.
– Niech pan pyta.
– Co pana tak ciągnie do tego chłopa?
– Nie wiem.
– Czy pan go znał kiedy?
– Nigdy.
– Więc pan nie wie. Ale czy pan zdaje sobie sprawę z tego, co pan robi w ta kich momentach szału? Czy pan to pamięta?
– Pamiętam – szepnął. – Tylko, że nie mogę się powstrzymać. Jakbym się upił, albo co…
– A kiedy pana to po raz pierwszy napadło? Chwilę mocował się ze sobą, zanim odpowiedział.
– Wtedy… po tym zabójstwie Maliniaka.
– A dlaczego pan zabił Maliniaka?
– Kto?!
Usiadł na łóżku.
– To ona zabiła! – zawołał i twarz mu pociemniała. – Ona! Ona!
Hińcz wstrząsnął nim gwałtownie.
– Spokojnie! – krzyknął, widząc iż chłopak znowu zapada się w ciemność. – Co pan wygaduje! Niech pan się zastanowi! Do licha, niech pan się weźmie w kupę!
– Ona mu założyła stryczek na szyję i ciągnęła przez dziurę w ścianie. Widziałem przecie – wyszeptał Leszczuk i zemdlał.
Hińcz ocucił go mokrą szmatą.
– Czy pan wie, co pan powiedział przed chwilą? Niech pan mówi dalej. Niech pan nam opowie dokładnie.
– Po co? – odparł apatycznie.
– Bo to nie ona zabiła! Panu się coś przywidziało! Może już wtedy był pan szalony?
Nie! Nie był szalony! Pamięta doskonale.
– Przecież jak wszedł do pokoju, to ona właśnie go dusiła. Założyła mu stryczek na szyję, kiedy spał, przesunęła koniec sznura przez szparę w ścianie do swego pokoju i ciągnęła. Z początku nie mógł tego zrozumieć, dopiero potem domyślił się, jak to było.
Sznur musiał być przeciągnięty dołem, szparą między ścianą i podłogą. Dom był tandetnie zbudowany, nietrudno było rozluźnić deski ściany. Naprzód wkradła się do pokoju Maliniaka, założyła śpiącemu stryczek.przeciągnęła przez szparę – potem dała mu sygnał zapałką, żeby wszedł przez okno, a kiedy wszedł, zaczęła dusić Maliniaka. To wszystko sprytnie obmyśliła – żeby było na niego. Któż by ją podejrzewał o to, jeśli on wlazł przez okno.
Hińcz potarł ręką czoło.
Czyż to było możliwe? A nuż to było możliwe. Bo przecież wszystko w tych warunkach było możliwe. A jeśli Maja także dostała się w orbitę tych mocy i w przystępie szału udusiła Maliniaka?
Ale przysiągł sobie, że w żadnym razie nie da się ponieść straszliwym ekstrawagancjom wyobraźni. Skoncentrował uwagę na faktach.
Jak to – przecież Maja mówiła mu, że nie zapalała zapałki. Skądże więc Leszczuk twierdził, że dała mu sygnał zapałką?
Jeszcze raz spytał o to Leszczuka, po czym pobiegł do Maji, która na przyzbie siedziała w męce oczekiwania.
Powtórzył jej wszystko.
– Zwariował – powiedziała. – Przede wszystkim łóżko Maliniaka stało pod ścianą przeciwległą do tej, która dzieliła jego pokój od mego. A po wtóre nie zapałałam zapałki. Któż mógł zabić, jeśli nie on? Im dłużej myślę, nad tym wszystkim, tym bardziej dochodzę do wniosku, że tu najlepsze zastosowanie miałby – psychiatra.
Maję zaczęła ogarniać rezygnacja, ale Hińcz nie dopuszczał zwątpienia. Postanowił ufać. Jeżeli oni sobie nie ufali, on postanowił ufać im obojgu.
Jeżeli Maja twierdziła, że nie zapalała zapałki, a Leszczuk twierdził, że widział przez okno światło zapalonej zapałki, to oboje mieli rację.
Jeżeli oboje posądzali się wzajemnie o morderstwo to znaczy, że żadne z nich nie zamordowało.
Cóż więc się stało? Zły duch? Ale tego imienia także nie należało nadużywać, chyba – że nie byłoby żadnego innego wytłumaczenia.
Na wszelki wypadek poprosił Maję, ażeby narysowała mu plan willi i jeszcze raz dokładnie opisała przebieg tych dramatycznych momentów.
Niechętnie uczyniła zadość jego prośbie. Nie miała złudzeń. I t samą niechęć musiał przezwyciężyć w Leszczuku, zanim zgodził się jeszcze raz powtórzyć wszystko z planem w ręku.
I wówczas okazało się, że Leszczuk omylił się w rozkładzie pokojów! Pokój Maliniaka sąsiadował z jednej strony z pokojem Maji, z drugiej – z małą sionką, w której mieściły się schody na pierwsze piętro.
Czy pan widział światło w tym oknie, czy w tym? – zapytywał po raz nie wiedzieć który Hińcz, wskazując kolejno okno pokoju Maji i okno sionki. Za każdym razem Leszczuk pokazywał sionkę.
– W tym. W jej pokoju.
– A czy łóżko Maliniaka było przy tej ścianie?
– Przy tej.
– No to pan się pomylił. To nie jest wcale pokój panny Maji.
– Mnie wszystko jedno – odparł martwo i ledwie dosłyszalnie – jeżeli we mnie coś takiego siedzi… Jeśli ja jestem…
Odwrócił się do ściany i Hińcz już nic z niego nie mógł wydobyć.
Ale Maja również nie uwierzyła mu, gdy jej tłumaczył, że według jego najświętszego przekonania Leszczuk mówi szczerze – i że nie on zabił Maliniaka.
– Któż inny mógł zabić? Albo nie pamięta, albo boi się odpowiedzialności. To są dzieciństwa z tą ścianą.
– Wracajmy – rzekł na koniec Hińcz. Najgorsze było, iż nie mógł ich skonfrontować ze sobą. Obawiał się, że ani on, ani ona nie wytrzymaliby tej konfrontacji. I znowu Maja musiała wracać osobno, gdyż bryczką należało przewieźć Leszczuka.
– Ja idę na zamek – powiedział profesor. – Państwo dacie sobie radę beze mnie, a nie mogę pozostawić tak długo mego staruszka bez opieki.
– Dobrze, ale musimy zorganizować stałą łączność między sobą. Jeżeli nic nie zajdzie, niech profesor zajrzy jutro po południu do Połyki. Aha, jeszcze jedno. Gdzie Handrycz? Trzeba będzie i jego wybadać.
Zawołał chłopa.
– Przyjdźcie jutro rano do Połyki. Muszę z wami pomówić. Ale tu wmieszała się Handryczowa.
– Mój ta nie będzie nikaj chodził – rzekła stanowczo.
– A to czemu?
– Ma inszą robotę.
– Nie spieraj się! – rzekł chłop, który przeczuwał możliwość zarobku. – O której przyjść?
– A ja powiadam, że nigdzie nie pójdziesz! – krzyknęła. – Zawracanie głowy i tyle! Chałupy masz pilnować!
Hińcz przyglądał się jej uważnie. Zastanowił go ten niespodziewany opór.
– No, no – powiedział – jak nie, to nie.
Ale obiecał sobie przyjść do nich jutro i wybadać to tajemnicze małżeństwo. Wyruszyli. Byli już w lesie, gdy nagle posłyszeli tętent galopującego konia i na skrzyżowaniu linii mignęła im się ciemna sylwetka jeźdźca.