Cholawicki… Dudnienie kopyt i tępe odgłosy razów szpicrutą zapadły w ciszę lasu.
Jakaż furia była w tym galopie! Hińcz z niepokojem wpatrywał się w las, ale jeździec wraz z koniem już zniknęli dawno.
Cholawicki oddał na wpół żywego konia chłopakowi i wkroczył do zamku. Gdy przed chwilą pędził galopa, teraz szedł bardzo wolno przez puste komnaty, a głowa i ręce drżały mu, jak w febrze. Podsłuchał całą rozmowę Hińcza z Leszczukiem. Dowiedział się o wszystkim!
Aha, więc ta siła w starej kuchni, to jednak rzeczywiście była zła siła! Udzielała się ludziom? Dlaczego jemu dotąd się nie udzieliła? I dlaczego specjalnie upatrzyła sobie Leszczuka… Ciekawa rzecz, dlaczego?
Sekretarz był niepomiernie zdumiony. Jak to? Więc on, Skoliński, książę, którzy stale przebywali na zamku, nie zostali zaatakowani, a właśnie Leszczuk… chociaż przebywał z dala, w Warszawie…
Otworzył ciężkie, okute drzwi i stanął na progu starej kuchni. Zapalił zapałkę. Ręcznik ruszał się niezmordowanie, chociaż niedostrzegalnie. Drżał, kurczył się i pracował – pracował bez przerwy…
Cholawicki, jak już tyle razy przedtem, przyglądał się temu w milczeniu. Ohyda! Bezbrzeżny wstręt! Trwoga i dławienie w gardle… I głupota.
Więc ta płachta prześladowała Leszczuka i Maję. Ich sobie upatrzyła. Cholawicki mimowolnie zachichotał i zadrżał od tego chichotu.
Przyznać trzeba, że jeśli nawet nie jest to nic więcej, jak tylko ślepa i mechaniczna siła przyrody, ot jakaś spirytystyczno-plazmatyczna energia, to… wiedziała w kogo wycelować – pomyślał.
Dlaczego? Czy ten niespokojny.kurczowy objaw życia był przyciągany przez te tajemnicze napięcia, które się wytwarzały między Mają a Leszczukiem?
Cholawicki wolał nie wnikać w to. Wiedział tylko, iż ręcznik (aby tak to nazwać) był z nim w przymierzu.
Przypomniał sobie, jak usiłował zamknąć tutaj na noc profesora. Skoliński wymknął się stąd tej nocy.
Ale teraz fluid tej płachty uczepił się Leszczuka. Gdyby zapoznać się bliżej – gdyby zużytkować tę zagadkową zarazę – wziąć to do rąk – zostać na noc, zobaczyć… Jeżeli na Leszczuka podziałał tak fatalnie ołówek, to cóż dopiero to…
Pewnie, że było to ohydne. Ale czyż on sam nie był ohydny? Wyniszczony, zrozpaczony, pozbawiony Maji i skarbów – przegrał na obu frontach.
Już od dawna wiedział, że przegrał. Odkąd profesor zamieszkał na zamku – odkąd Maja uciekła z Leszczukiem. Ale dopiero teraz ukazała mu się możliwość zemsty.
I sekretarz znowu roześmiał się.
– Ja cię jeszcze lepiej rozruszam – mruknął.
Wstał i powoli zaczął zbliżać się do ręcznika. Podchodząc dziwił się, że to, na co nie mógł odważyć się przez tyle czasu, okazuje się tak niesłychanie łatwe. Już nie czuł zgrozy zjawiska – czuł tylko własną zgrozę i choć twarz wykrzywiła mu się strachem, był to strach nie przed ręcznikiem, a przed sobą…
Rozdział XIX
Tymczasem Hińcz nie ustawał w gorączkowej aktywności. On jeden jeszcze pośród tych ludzi nadwątlonych i wytrąconych z równowagi, reprezentował niezużytą energię psychiczną i wolę oporu. Wiedział Jaka ciąży na nim odpowiedzialność.
Dążyć do wyjaśnienia sytuacji! Badać wszystko, co nie jest dość zrozumiałe, iść za każdym śladem – oto była metoda, którą przyjął.
Napisał list do władz śledczych w Warszawie.
Z powodu niezwykle pilnych zająć nie mogą niestety osobiście skomunikować się z panem sędzią – pisał – uważam jednak za swój obowiązek podzielić się pewną intuicją, która nawiedziła mnie w związku z zabójstwem Maliniaka.
Jak wiadomo, dotychczasową tezą śledztwa jest, iż morderca wszedł przez okno. Jednakowoż pozostaje nie wyjaśnione, dlaczego użył stryczka, a również układ ciała i w szczególności położenie głowy zamordowanego nasunęły władzom wiele trudności.
Otóż radziłbym bardzo usilnie Panom poddać ścisłym oględzinom ścianą, między pokojem Maliniaka i sionką. Proszę przyjąć na chwilę hipotezę (nie zrażając się jej pozorną niedorzecznością), iż morderca założył stryczek na szyję śpiącemu Maliniakowi, przeciągnął go przez szparę w ścianie, a następnie przeszedł do sionki i stamtąd ciągnął za sznur. Następnie odciął sznur tuż przy ścianie i wepchnął go z powrotem do sypialni Maliniaka.
Wiem doskonale, iż powyższe przypuszczenie, już samo przez się dość fantastyczne, czyni zupełnie niemożliwym fakt, iż drzwi pokoju Maliniaka były zamknięte na klucz od wewnątrz, wobec czego morderca nie mógł wejść i założyć stryczka. Gdyby zaś wszedł przez okno, nie mógłby dostać się do sionki. Niemniej uważałbym za bardzo wskazane iść za tą myślą, jak gdyby ona była możliwa, gdyż jestem absolutnie przekonany, że tak musiało być. Prosiłbym również o natychmiastowe powiadomienie mnie o wynikach badań, co ułatwiłoby mi dalszą pracę. Pozostaję itd.
Hińcz rzucał na szalę cały swój autorytet.
Około piątej po południu przybył Skoliński.
– Nareszcie! – powiedział Hińcz. – Oczekiwałem pana! Niech pan zaopiekuje się naszym pacjentem, a ja pojadę do Handrycza. To jest nie najmniejsza z zagadek, jakie mamy do rozwikłania.
– Nie wiem, czy dobrze robię, wydalając się z zamku – mówił profesor. – Cholawicki nie przyszedł dziś na obiad. Kazał powiedzieć, że jest chory. Obawiam się, że on coś knuje.
– Już wkrótce zabierzemy się do tego pana bezpośrednio – odparł jasnowidz.
– A także do strachów w komnacie.
– Pan chce wypowiedzieć wojnę ręcznikowi?
– Oczywiście! Tam jest źródło zła i musimy się dostać doń. Jeżeli Cholawicki będzie nam przeszkadzał, unieszkodliwimy go siłą. Tu nie ma co się cackać! Przedtem jednak muszę zdobyć maksimum informacji i – co najważniejsze – wzmocnić psychicznie Leszczuka i Maję. Wówczas wybierzemy się na zamek i po prostu zniszczymy ręcznik.
– To może pociągnąć za sobą nieobliczalne skutki – zawołał Skoliński.
– Trudno. Zresztą zobaczymy jeszcze. Dziś wieczór dokonam pewnego eksperymentu, od którego wiele zależy.
Skoliński pozostał przy Leszczuku, który popadł znowu w otępienie i bez ruchu leżał na łóżku.
Maja nie wychodziła ze swego pokoju. Profesor krążył między nimi, ale sam był pełen złych przeczuć i z trwogą myślał o księciu oraz o nagłej chorobie Cholawickiego.
Nad wieczorem powrócił Hińcz.
– Z tym chłopem jest coś niewyraźnego – referował Skolińskiemu rezultat swojej inspekcji. – Jego baba nie dopuściła mnie do niego. Nie wiem dlaczego stała się taka oporna. Ale dowiadywałem się w sąsiedniej wsi. Otóż okazuje się, że Handrycz przybył tu z Lublina przed kilkunastu laty wraz z żoną. Ta żona jest córką tutejszego gospodarza, ale służyła w Lublinie, gdzie poznała Handrycza i wyszła za niego. Kiedy ojciec jej umarł, przyjechali aby objąć gospodarstwo. Handrycz rodziny żadnej tu nie ma i nikt nie umie nic bliższego o nim powiedzieć.
Ach, gdybyż wreszcie dało się odkryć ten znak! – jęknął historyk, zatroskany o losy księcia.
Profesorze – rzekł Hińcz – dziś wieczorem zrobimy decydującą próbę. Niech profesor zostanie na kolacji. Możliwe, iż dziś jeszcze uchyli się rąbek tajemnicy.
Żywił poważne obawy co do tego eksperymentu, który mógł zakończyć się fatalnie. Zrobić seans spirytystyczny z Leszczukiem Jako medium? Uśpić go i na tej wątpliwej drodze dążyć do urobienia sobie wyraźniejszego pojęcia o siłach, które nim owładnęły.
Była to gra w najwyższym stopniu niebezpieczna, którą chłopak mógł przypłacić zdrowiem i życiem. Nikt nie mógł przewidzieć przebiegu takiego seansu.