Выбрать главу

A jednak Hińcz zdecydował się na to, ażeby przebić mur ciemności, który ich otaczał.

A nuż eksperyment się uda! Medialny charakter zjawisk strasznej komnaty kazał wiele oczekiwać od tej metody. Tylko że – ku rozpaczy Hińcza – należało uciec się do pomocy paniuś pensjonatowych z braku innych osób, mogących wziąć udział w seansie.

Hińczowi skóra cierpła na myśl, iż te głupki będą brały udział w tak ryzykownym doświadczeniu.

Po kolacji zaproponował:

– No cóż? Zrobimy sobie seansik. To nam zapełni wieczór.

– Ach! – zawołały Wyciskówna i doktorowa.

A Wyciskówna dodała:

– Ja chętnie służę jako medium.

Nie, mam lepsze medium. Jeżeli proponuję seans, to dlatego, ponieważ mam wrażenie, iż Leszczuk jest świetnym medium. Poprosimy go o udział w seansie.

Wyciskówna z doktorową nie posiadały się ze szczęścia. Seans i do tego z Leszczukiem!

Przygotowano okrągły stół w narożnym, zacisznym gabinecie połyckim. Zapuszczono story, z boku umieszczono przyćmioną lampę – oto były skromne, a jakże emocjonujące przygotowania.

Hińcz wyjaśnił Leszczukowi, co zamierza z nim zrobić. Nie protestował.

Hińcz nie domyślał się nawet, do jakiego stopnia Leszczuk przeraził się usłyszawszy, iż jest w mocy jakichś tajemniczych wpływów.

Ta wiadomość, która mogła wstrząsnąć ludźmi bardziej wyrobionymi od niego – na tym prostym chłopcu zrobiła piorunujące wrażenie.

A więc był w mocy diabła?

Leszczuk nie wdawał się w subtelności. Dla niego taka siła mogła być tylko siłą diabelską.

Nie wierzył. Nie mógł uwierzyć. Ale wszystko przemawiało za tym.

Tak czy owak było w nim coś okropnego – czuł to.

Więc obrzydzenie i strach przed sobą samym sprawiły, iż do reszty pogrążył się w odrętwieniu.

Maja nie miała brać udziału w seansie – jej obecność była niemożliwa ze względu na Leszczuka.

– Niech pani się zaopatrzy we wszelkie środki trzeźwiące i opatrunkowe, jakie są pod ręką i czeka w sąsiednim pokoju – polecił jej Hińcz.

I opatrunkowe?

Tak. Nie wiadomo, co się może zdarzyć.

Wszyscy zasiedli dokoła stołu. Po prawej ręce Leszczuka siedział Hińcz, po lewej profesor, a dalej obie panie i młode małżeństwo. Przygotowano papier i talerzyk. Hińcz zabierał się bardzo ostrożnie do rzeczy. Na początek postanowił zrobić zwykły seans z talerzykiem.

– Oho, rusza się – szepnęła przerażona doktorowa, widząc iż talerzyk po jakimś kwadransie nerwowego oczekiwania drgnął i zaczął krążyć po papierze.

Gdy doktorowa przystępowała do tego z nabożnym przestrachem, panna Wyciskówna, przeciwnie, była przekonana w głębi ducha, że to wszystko „lipa”, „kant” i „nabieranie gości”, a przede wszystkim to manifestowała stosownymi minami i wydymaniem ust.

Atoli talerzyk zaczął krążyć po papierze coraz szybciej i ruchem coraz bardziej zdecydowanym.

Wtem – zatrzymał się, wskazując kreską, którą mu zrobił Hińcz na brzegu, literę J. Potem szybko, ze wzrastającym pośpiechem, nastąpiły litery a, m, a.

– Jama – przeczytała szeptem doktorowa.

– Niech pani nie podpowiada – skarcił ją jasnowidz.

A talerzyk powtarzał to słowo bez przerwy. Szalał. Latał po papierze, uciekając zebranym spod palców i powtarzał:

– Jamajamajamaja…

– Jak się nazywasz? – zapytał Hińcz.

Gwałtowny ruch talerzyka.

– Fraja

– Frajer – przekręciła ironicznie Wyciskówna.

– Jaframa – wystukał talerzyk.

– Powtórz! – rozkazał Hińcz, który z pełną napięcia uwagą usiłował wczuć się w sens tego bełkotu.

– Frajama – odpowiedział tym razem talerzyk i zaraz potem wskazał słowo „Nie”.

– Nie chcesz mówić?

– Nie.

– Dlaczego?

– Ołów – odstukał talerzyk i stanął.

– Uparł się – szepnęła doktorowa.

– Choćby i zaczął się ruszać, nic nam nie powie – rzekł głosem trochę ochrypłym profesor – bo kreska się zamazała.

– Jak to?

Była to prawda. Kreska zaznaczona przez Hińcza ołówkiem na talerzyku zatarła się nieco.

– Ołów – powtórzył Hińcz i powstał. – Niech państwo poczekają, przyniosę ołówek.

– Ja mam ołówek – powiedziała Wyciskówna.

On jednak, jakby nie słysząc, wyszedł i po chwili przyniósł niewielki, czarny ołówek. Nakreślił nim nową linijkę na brzegu talerzyka i znowu wszyscy pochylili się nad talerzykiem.

Jednocześnie doktorowa poczęła się bać przeraźliwie.

– Odchodzę!

Niech pani nie zrywa łańcucha – krzyknął groźnie jasnowidz. I w tej samej chwili talerzyk ruszył ponownie, jak szalony. Zaczął się ciskać i rzucać po stole, uciekał na samą krawędź, zdawało się, iż chce spaść, rozbić się. Była to furia. Wściekłość tak nieprzytomna, a zarazem oczywista, iż mieli wrażenie, że jakieś zwierzę miota się im pod palcami.

W tej chwili Skoliński powiedział:

– Śpi.

Spojrzeli na Leszczuka. Istotnie, spał z twarzą śmiertelnie bladą, z kropelkami potu na czole – spał głęboko. Usta miał zsiniałe, niemal czarne i dyszał.

– Nie przerywać łańcucha – rozkazał po cichu Hińcz.

Rozkaz ten był zbyteczny. Nikt się nie ruszał. Wszyscy, jak przykuci, oczekiwali. W pokoju nastąpiły trzaski i wyładowania. Talerzyk uniósł się do góry na wysokość pół metra i runął, rozbijając się na drobne kawałki.

– Kto ty? – zapytał jasnowidz.

To dziwne pytanie było uzasadnione. Rysy Leszczuka uległy radykalnej zmianie. Nos mu się zaostrzył, twarz zrobiła się chudsza i jakaś obca, a przepajała ją aura straszliwej nienawiści. Zęby wychyliły się z czarnych warg, a jednocześnie ciało zaczęło „pulsować”. Nie dygotać, ale właśnie „pulsować” – tak się przynajmniej wydało patrzącym w półmroku.

– Chciałbyś? – rzekł Leszczuk głosem, który nie był jego. – Dobrze. Dobrze. Już ja ci przebaczę. Zobaczysz. Zaraz zobaczysz. Naprzód sobie, a potem tobie.

Wyrwał rękę i podniósł, palcem przesunął po gardle.

– Tak ci przebaczę! Tak przebaczę sobie i tobie!

Wyrwał drugą rękę i powstał chwiejąc się. Obiema rękami zaczął wykonywać szczególne ruchy. Jakby coś pchał sobie w usta. A zaraz po tym twarz jego zrobiła się fioletowa i runął na ziemię. Rzęził.

Doktorowa dostała ataku nerwowego i spadła z krzesła na podłogę. Młodzi małżonkowie po prostu uciekli. Hińcz i profesor rzucili się na ratunek.

Ale jak ratować? Przed czym? Leszczuk dusił się niewidzialną materią – zdawało się – bez możliwości ratunku.

Hińcz pracował gorączkowo nad obudzeniem Leszczuka. I wreszcie, gdy już zdawało się, iż wszystko przepadło, zabiegi Hińcza wywarły skutek – chłopak obudził się i jednocześnie przestał się dławić. Oddychał głęboko.

– Gdzie jestem? – szepnął.

Przenieśli go na górę. Cały dom był jak wyludniony. Przerażeni goście pensjonatowi schronili się do najdalszych pokojów.

– Gdzie jest Maja? – zainteresował się nagle profesor.

Zaczęli wołać, ale nie odzywała się. Powinna była oczekiwać w małym saloniku. Nagle Hińcz zauważył ją na podłodze. Leżała tutaj bez przytomności. Docucili ją łatwo.

– Co się pani stało?

– Zemdlałam.

Nic nie wiedziała. Tyle tylko, iż siedziała tutaj, jak jej kazano. Poza tym nic nie pamiętała. Hińcz mruknął z westchnieniem ulgi, oglądając szczegółowo niewielkie obrażenia, jakie odniosła upadając.

– No, mogło się skończyć gorzej dla was obojga.

– Czy doświadczenie udało się? Czy dowiedzieliście się czego?

– Spokojnie, spokojnie. Niech pani odpocznie sobie trochę, a my zastanowimy się nad uzyskanym materiałem.