– Pan Cholawicki długo tu bawił?
Niedługo. Rozmawiał z panienką w ogrodzie, a potem panienka pojechała z nim linijką. Przyjechała też starsza pani z Warszawy.
Jakoż pani Ochołowska ukazała się we drzwiach zgnębiona, z podkrążonymi oczami.
– Czy pan mógłby mi wyjaśnić, co się tu dzieje? – rzekła.
Dopiero w tej chwili Hińcz spostrzegł, że w domu panował rejwach. Służba zewsząd znosiła walizki. Wyciskówna, doktorowa i Szymczyk w strojach podróżnych przemknęli się w głębi. Pani Ochołowska była zupełnie bezradna.
Przed kwadransem przyjechałam z Warszawy – mówiła – dokąd wybrałam się w związku z tą okropną historią z Maliniakiem. Nie zastałam Maji i wróciłam. Podobno pan ją przywiózł. Ale co to jest? Wszyscy chcą wyjechać i to za raz, nocnym pociągiem! A dokąd pojechała Maja? Niechże państwo – zwróciła się do urzędniczki, doktorowej i radcy, którzy właśnie podeszli – poczekają przy najmniej do jutra.
– Niemożliwe! – rzekła Wyciskówna. – Otrzymałam pilną wiadomość. Muszę jechać!
– A ja dotrzymam pani towarzystwa! – zawołała doktorowa.
– A ja zaopiekuję się paniami – rzekł radca.
Młode małżeństwo również wybierało się w drogę. Nikt nie chciał zostać na noc w Połyce.
– Panika – pomyślał Hińcz, szukając zarazem jakiegoś wytłumaczenia dla pani Ochołowskiej.
– Obawiam się, że to ja zawiniłem – rzekł wreszcie. – Niestety, moje pewne właściwości, o których na pewno pani słyszała, wystraszają ludzi. A przy tym popełniłem tę nieostrożność, że po kolacji zorganizowałem mały seansik. Zdaje się, że to wywołało ten masowy exodus.
– Gdzie Maja? – zapytała, jakby nie słysząc, pani Ochołowska. To samo pytanie świdrowało w głowie Hińcza.
Rozdział XX
Jeżeli Maja dotychczas nieufnie odnosiła się do przypuszczeń Hińcza, które wydawały się jej nieprawdopodobne, a nawet niedorzeczne – to teraz, po seansie, uwierzyła.
W głębi duszy była dotąd przekonana, że Leszczuk albo po prostu oszalał, albo udawał szaleństwo ze strachu przed odpowiedzialnością.
Teraz jednak naprawdę zaczynała wierzyć, że był opętany, nawiedzony jakąś obcą mocą. Wszystko co robił, musiało być w związku z ową komnatą. Był zarażony jakimś niezbadanym fluidem.
Lecz wobec tego wszystko stawało się możliwe!
Więc on z natury swojej nie był taki, jak ona sobie wyobrażała – więc to morderstwo i tamte, poprzednie czyny, to wszystko wynikało z owej zewnętrznej siły?
A może on w ogóle nie zabił Malimaka? Może zabiła go ta właśnie siła?
Ale w takim razie on nie kłamał, posądzając ją o to morderstwo?
A jeśli on ją posądzał… to może właśnie ta myśl doprowadziła go do tego, że uciekł z Warszawy, wpadł w szał, stał się podatny wpływom komnaty? A to by znaczyło, że on ją kocha. Jednak…
Maja chodziła po pokoju z kąta w kąt i walczyła z sobą.
Iść czy nie iść do niego?
To ją najbardziej dręczyło, że on nie znosił jej obecności, że oboje byli osobno.
Iść czy nie iść? A jeśli mu to zaszkodzi i znowu dostanie ataku?
Ale czuła, że to jest konieczne.
Była pewna, że tylko ona może go wyleczyć.
Jeżeli ją kocha…
Gdyby ją kochał – gdyby naprawdę tylko z jej przyczyny popadł w to wszystko. – Ach, to w jej rękach jest jego wybawienie, ona jest dla niego lekarstwem!
Nacisnęła klamkę.
Leżał w łóżku i, nawet nie drgnął, gdy weszła. Oboje patrzyli na siebie bez słowa. Maji zrobiło się dziwnie.
Być w mocy cudzej! Podlegać jakimś atakom, mieć w sobie jakiegoś gościa, który w każdej chwili może opanować duszę? Za nic nie być w pełni odpowiedzialnym? Cóż to za okropność i śmieszność!
– Czy pan naprawdę myśli, że to ja zabiłam Maliniaka?
Milczał, ale wzrok jego był nadal tępy i przerażony. Jak go przekonać? Co mu powiedzieć?
Zdawało się, iż Leszczuk zupełnie przestał na nią reagować.
– Może i nie pani – powiedział wreszcie – ale mnie wszystko jedno. O, te przerażone, osłupiałe oczy!
– Jak to? – wyszeptała.
– No pewnie. Ja już jestem stracony, zgubiony na amen.
– Ja nie jestem winna…
Uniósł się na łóżku.
– Pani nie winna? A kto winien? To pani mnie nie kusiła na wszystkie sposoby? Ja już to pani nie raz wypominałem! Ja się tym złym duchem zaraziłem nie od ołówka, a od pani. W pani on siedział od początku! Jak pani kradła pugilares Szulkowi. Jak pani mnie namawiała. Przez panią ja zrobiłem świństwo z tym meczem i nic dziwnego, że Bóg mnie skarał.
Nie widziała, co odpowiedzieć. Miał rację. Jego wzrok był okropny! Gdybyż mogła mieć czyste sumienie! Ale ona, zamiast podnosić go miłością do swego poziomu, pogardziła nim, nie ufała mu – i spychała go coraz niżej.
Jakże on to naiwnie ujmował. Diabeł – mówił. Po prostu. I może to było najsłuszniejsze.
Ale zaskoczyło ją to, co powiedział o pugilaresie Szulka.
– Ja okradłam Szulka?
Maja bliska była uwierzenia, że to ona. Już nic nie rozumiała. Więc i o to ją posądzał?
Ale jego obojętność była dla niej nie do zniesienia! Ta apatia! To zwierzęce przerażenie!
– Niech pan nie mówi tak! – krzyknęła! – To nieprawda! A zresztą ja pana kocham. Kocham pana! Pan także mnie kochają to wiem!
Za wszelką cenę chciała go wyrwać z tego stanu. Czyżby straciła na niego wpływ?
– Niech pani odejdzie ode mnie – rzekł powoli – nie pora na romanse. We mnie to jest – co może i w pani też siedzi. Jeżeli we mnie, to i w pani. Skąd ja mogę wiedzieć, czy to pani do mnie teraz mówi, czy… Ja nie wiem… czy to na pewno… pani jest… Wie pani co? Jedyna rzecz – niech pani księdza sprowadzi, chcę się wyspowiadać.
Wyszła.
I przez chwilę nie mogła zdać sobie sprawy z tego, co zaszło.
Posądzał ją, ni mniej ni więcej, tylko o to, że i w niej jest to „złe”. Zły duch. Tak on to sobie wyobrażał. Podejrzewał ją. Bał się jej. A ona jego się bała. Nie mogła się oprzeć trwodze na jego widok. Bali się siebie.
Maja czuła, iż on to ujmuje zbyt naiwnie i dosłownie. A jednak tyle dziwów i anomalii powstało ostatnio wokół niej, że już niczego nie była pewna.
Bali się siebie i ten strach, czarny, przesądny, zabijał wszelką możliwość ratunku!
Chciał się wyspowiadać… A nuż to właśnie było najmądrzejsze i jedyne w ich położeniu? Wezwać księdza. Maja nie wierzyła samej sobie, że ta myśl mogła być realna.
Upadła na kolana w korytarzu i po raz pierwszy od wielu lat pogrążyła się w gorącej modlitwie.
Nie umiałaby powiedzieć do kogo i o co się modli. Wzywała rozpaczliwie czyjejś pomocy, błagała o czyjąś litość nad sobą i Leszczukiem.
Energia Maji była złamana zupełnie. Bezradna myśl uczepiła się jednego tylko pragnienia, żeby się to wszystko już raz skończyło. Wszystko jedno jak, już dosyć tej męki!
Klęczała w mrocznym kącie, z twarzą w dłoniach. Nie czuła że przez palce ciekną jej ciepłe łzy. Niepostrzeżenie przyszło na nią wyczerpanie i apatia tak głęboka, że prawie podobna do spokoju.
Dom zdawał się spać w ciszy. Lampa w korytarzu przygasła.
Czy to był sen, czy majak na jawie?… Ni stąd ni z owad, wydało się Maji, że ktoś ją dźwiga na nogi i prowadzi gdzieś przez mrok i ciszę.
W pustce przed nią otwierały się bezgłośnie jakieś drzwi i wnet zamykały się za nią. Poznawała to tylko po coraz głębszej ciemności. Za bliskimi ścianami wstawał coraz wyraźniejszy szum. Ni to wołanie gałęzi w wichrze, ni to rzęsiste fale deszczu bijące o szyby.
Wszystko to było nierzeczywiste, a jednak prawdziwe. Gdyby wyciągnęła ręce, dotknęłaby mokrych murów. Wiedziała to z jakąś niezbitą pewnością. I szła w głąb tajemniczych krużganków bez wahania, ufając temu kto ja prowadził.kimkolwiek by był.