Выбрать главу

– Od Ziółkowskiej. Ta baba była z nim w zmowie i powiedziała mu o naszym odkryciu podczas seansu. W komnacie nic nie zobaczył, choć przesiedział całą noc. Ręcznik ruszał się coraz mocniej – a potem coraz słabiej. Nic się nie ukazało.

– Więc tu, właściwie, nic nie straszyło? – dopytywał się z rozczarowaniem Skoliński.

– Nic. Tyle tylko, że ręcznik się ruszał.

Wyszli z komnaty i znaleźli się na dziedzińcu zamkowym. Słońce przypiekało.

Jaskrawe światło południa obnażyło posępne opuszczenie starego zamku. Kępy traw, sterczące ze szczelin wśród rozluźnionych głazów podmurowania spękane tynki, rude plamy zmurszałej cegły, szare zacieki, zielone liszaje porostów.

– Za kilka lat zostanie z tego kupa gruzu – bąknął niechętnie Hińcz.

– Pytanie.

– Chce pan remontować tę ruderę?

Mój układ z księciem nie przewiduje na razie tej możliwości. Cóż, spadkobiercą będzie Handrycz, ja tylko kustoszem, jeśli to nie za szumne słowo. Mam się opiekować ruchomościami, przeprowadzić ekspertyzę, rzeczy wartościowe prze kazać do muzeów…

– Zostanie ruina – wtrącił Hińcz.

– Przyszłość pokaże. Oczywiście, gdyby nikt się nie zajął zamkiem, pójdzie w gruzy. Ale książę ma jeszcze czas pomyśleć o wszystkim.

– Sądzi pan?

– Widuję się z nim co dzień i uważam że najzupełniej wraca do życia. Ten starzec był podobny do swego zamku. Narastały w jego psychice warstwy jakieś jakby pajęczyn i kurzu. Walnie się do tego przyczynił ten zbir, Cholawicki. Dręczył starego, znęcał się nad nim, to podsycał nadzieję, to drwił, to znów terroryzował go i straszył. Umiał wykorzystać maniactwo, choć nie rozumiał powodów tego stanu. Łotr, zimny, wyrafinowany łotr.

– Ale też zaplątał się w swoim łotrostwie.

Profesor ścinał w zamyśleniu laską wielkie liście łopianów i twarde osty pieniące się pod murem.

– Tak już jest z każdym łotrostwem.

– I jakże? Wygrzebie się?

– Z czego? Z postrzału?… Zapewne. Lekarze od razu twierdzili, że to lekka rana. Doktor Darasz twierdzi, że w ten sposób strzelają się dwa typy samobójców – albo komedianci, albo tchórze. Kula w pierś?… No, cóż. Dwa żebra złamane, mięśnie potargane… Bo też i kula z takiego odwiecznego gruchota – ogromna.

– Ale wyliże się.

– Książę nic o tym nie wie?

– Nic. Jeszcze nie wrócił do przytomności kiedy wywoziliśmy Cholawickiego. Grzegorz będzie milczał, choćby przez przywiązanie do staruszka. Handrycz takie.

– Raczej Franio. A cóż Franio mówi o projektach księcia?

– Zdaje się że nic nie ma przeciw temu.

– Więc.ostatecznie wygrał pan swoją partię, profesorze. Zamek zostanie przy księciu i Franiu, a ruchomości pójdą na emeryturę do muzeów? Tak jak pan marzył?

– Mam nadzieję. Ale wolałbym żeby i zamek się nie zmarnował. Te stare mury mogą wytrzymać jeszcze wiele lat. Z zewnątrz ruina, ale rdzeń w murach jeszcze zdrów. Lity kamień. Trzeba by tylko stropy zmienić, podłogi, wzmocnić podmurówkę, dać nowe tynki, i wskrzesiłoby się tego trupa.

– Tak jak wskrzesiliśmy księcia.

– Ba, tu jeden wstrząs nie wystarczy. Trzeba długich starań i kosztów. Ale ja w tym, żeby pieniądze się znalazły. I opłacą się dobrze, boć w tych starych komnatach Bóg wie co można by pomieścić. Ochronę, szkołę, muzeum… Można by nawet nie wy wozić tych skarbów, które się tu kryją, zostawić jak są, tylko otoczyć je opieką.

Obchodzili dokoła posępne mury wzdłuż fos, potykając się po zrujnowanym bruku dziedzińca, zapadając w zarosłe chwastami dziury.

– Istna ilustracja do bajki o śpiącej królewnie – cieszył się profesor, wskazując laską basztę wysoko wzniesioną nad trędowate ściany, nad potężne szkarpy, nad pogruchotane blanki.

– Ale już się tu budzi nowe życie. Spójrz, profesorze. Grzegorz otwiera okna, Handryczowa już zdążyła przyjechać i coś pichci w kuchni. Franio już rządzi nowymi parobkami. Zaraz się wszystko odmieni.

– Zły czar stracił swoją moc. Rolę zatrutego jabłka odegrał…

– Ręcznik – dokończył Hińcz z całą powagą. – Gdzieś on tu powinien leżeć jeżeli go kto przez ten czas nie znalazł.

– To tutaj – rzekł profesor, wiodąc Hińcza wzdłuż murów – oto okno starej kuchni.

– Gdzież on jest? A, tu mamy naszego figlarza! – Hińcz wskazał ręcznik bielejący na trawie.

Leżał on tu, wyrzucony przez Leszczuka i wcale nie wydawał się groźny. Jednakże obaj panowie przypatrywali mu się nieufnie z pewnej odległości.

Profesor przełknął ślinę. Pomimo wszystko – czuł straszliwą abominację do tego kawałka materii, który, zdawało się, drży jeszcze i kurczy się, acz prawie niedostrzegalnie.

– Trzeba to spalić – rzekł ze wstrętem.

– O nie! – odparł jasnowidz. – Ten ręcznik wraz z ołówkiem – to jedyny niezbadany punkt w całej tej historii. Zabiorę go do Warszawy i zostanie poddany badaniom naukowym. Zobaczymy, co to jest! Co to za energia nim miota?

– Tylko ostrożnie! Niech pan pamięta, że z tym nie można obcować bezkarnie!

– Och! – rzekł Hińcz. – Im dłużej myślę nad tymi sprawami, tym bardziej skłonny jestem przypuszczać, że szał Leszczuka tylko w drobnej mierze zawdzięczamy, niezaprzeczalnym zresztą, fluidom ręcznika. Niewątpliwie są to zagadki. Ale właściwą przyczyną jego szału była Maja.

– Widzi pan – mówił dalej – gdy w życiu ludzkim występuje jawnie element nie zbadany i tajemniczy, skłonni jesteśmy od razu wszystko składać na karb jego działania. Jest to wielki błąd. Niewątpliwie istnieje jeszcze mnóstwo sił i zjawisk, przekraczających naszą wiedzę o świecie, ale nie należy przesądzać ich wpływu.

Człowiek sam sobie wykuwa los. Decyduje charakter, świadomość, wiara – nie ślepe i ciemne fluidy. Każde życie ludzkie, każda nasza przygoda jest trochę niejasna i tajemnicza. Obracamy się w świecie, który nie jest jeszcze całkowicie wyjaśniony. Ale tej jasności, jaka jest, wystarczy dla człowieka dobrej woli.

Zniżył głos:

W danym wypadku nie obawiam się mechanicznych wpływów tej ścierki. Z tym zawsze sobie damy radę, chociażby usta sczerniały nam na węgiel.

– A propos – dodał od niechcenia – nie wiem, czy pan zauważył, że ten ołówek Leszczuka był… atramentowy.

Profesor spojrzał na niego.

– Mniejsza z tym – rzekł Hińcz – to by i tak nic nie wyjaśniło. Powtarzam, iż na próżno usiłowaliśmy zrozumieć wszystko. Życie nasze toczy się w pół mroku. Prawdopodobnie wiele zagadek moglibyśmy jeszcze rozwiązać w sposób naturalny, ale zawsze pozostanie pewne minimum – nierozwiązalne. Tak zawsze.

Ale w każdym razie jedno wiemy na pewno – że w starej kuchni nic się nie działo. Po prostu w nocy ręcznik ruszał się bardziej – i tyle. Ludzie wariowali tam pod wpływem strachu i wyobraźni – jak zawsze od początku świata.

– W każdym razie wolę nie dotykać tego rękami – mówił profesor, ostrożnie podejmując ręcznik patykiem.

Hińcz uśmiechnął się pobłażliwie.

– Jak na naukowca jest pan za mało sceptykiem, profesorze.

– Ba, gdybym nie był świadkiem brewerii, które poczęły się z tej szmaty… Brr! Kiedy sobie przypomnę noc spędzoną z nią sam na sam!

– Okazuje się, że i w mózgu naukowca wyobraźnia potrafi górować nad zdolnością rozumowania.

– Niezawodnie. Ale pozwól pan sobie powiedzieć, że jak na człowieka bliższego niż ja, zwykły „homo sapiens „.zjawiskom nadzmysłowym, zanadto jesteś sceptykiem.

– Na przykład?

– Skoro czernienie ust Leszczuka od ołówka przypisuje pan temu, że ołówek ten był atramentowy, może pan spróbuje mi wyjaśnić dlaczego ten ręcznik się ruszał? Bo to, że ruszał się, to fakt, nie żadne złudzenie, nie żadna gra wyobraźni.