Выбрать главу

Posuwając się na czworakach, spiskowcy podeszli do okien, upewniając się, czy mają pod ręką broń.

To, co ujrzeli, wprawiło ich w osłupienie.

Spodziewali się jakiejś dramatycznej sceny, może widoku hrabiny stawiającej czoło nieprzyjacielowi, a tymczasem obrazek był niemal sielski. Nieopodal kominka, w którym rozpalono ogień, siedziała pani von Adlerstein w długiej, aksamitnej sukni z weluru, ozdobionej kilkoma sznurami pereł. Hrabina spoglądała spokojnie na starszego mężczyznę ze szpakowatą bródką i koroną białych włosów otaczających łysinę. Jego opalona twarz i piękne, silne ręce zdradzały tryb życia na świeżym powietrzu i mniej zaawansowany wiek, niż na to wyglądał po pierwszym pobieżnym spojrzeniu. Siedząc przy małym stoliku, zaspokajał niemały apetyt dorodnym pasztetem i białym winem wypełniającym kryształowy rżnięty kieliszek.

Kobieta i mężczyzna milczeli, co obserwatorzy mogli stwierdzić przez jedno z półotwartych okien.

- Nie sądzisz, że powinniśmy stąd odejść? - szepnął Morosini, zażenowany intymnością tej sceny. - Myliliśmy się i teraz zachowujemy się jak nicponie.

- Bądź cicho! Musimy tu zostać! Nie zrobiliśmy tego na próżno. A poza tym... nigdy nic nie wiadomo!

Tymczasem w salonie starszy pan wstał i podszedł do kominka. Oparł się o jego brzeg łokciami i zapalił cygaro, pytając uprzednio o zgodę.

- Droga Walerio, dziękuję, że pamiętała pani o moim potężnym apetycie!

Posiłek był wyśmienity.

- A może filiżanka kawy? Józef zaraz przyniesie...

- Jest późno. Nie śmiałem o nią prosić.

Stara dama jednym gestem rozwiała obiekcje gościa i wezwała Józefa.

- A teraz czekam na wyjaśnienia. Pański list mnie wystraszył; cała ta tajemnica wokół wizyty, podczas gdy prościej byłoby przyjechać jawnie.

- Sam bym wolał takie rozwiązanie od jazdy z Wiednia do Ischl i powrotu w środku nocy, lecz moje zadanie wymaga zachowania tajemnicy i to w pani interesie, Walerio. Nikt nie może się dowiedzieć, że tu jestem. Czy wykonała pani dokładnie moje zalecenia?

- Oczywiście. Oddaliłam służbę, oprócz starego Józefa, i zamknęłam psy. Czyżby chodziło, na Boga, o sprawę wagi państwowej?

- To właściwe słowo, kiedy się jest wysłannikiem kanclerza. Jego wielebność Seipel chciał, żebym porozmawiał o pani protegowanej.

- O Elzie...?

Gość nie odpowiedział natychmiast, gdyż dało się słyszeć dyskretne pukanie i do salonu wszedł Józef z kawą, bitą śmietaną, mrożoną wodą i ciasteczkami. Zastawioną po brzegi tacę postawił na małym stoliku, który przysunął w stronę kominka, po czym odszedł, nisko się kłaniając.

- A widzisz, że dobrze zrobiliśmy, zostając - szepnął Adalbert. - Coś mi mówi, że usłyszymy tu wielce interesujące rzeczy.

Ponieważ taca znajdowała się na wyciągnięcie ręki, pani von Adlerstein sama nalała gościowi kawy. Delikatna porcelana dźwięczała, zdradzając niepokój starej damy.

- Czego chce nasz kanclerz? - spytała drżącym głosem.

- Obawia się, że Elza jest w niebezpieczeństwie, a sama pani wie, do jakiego stopnia ten wielki chrześcijanin przejął się kolejnymi tragediami, które dotknęły dom Habsburgów. Chciałby za wszelką cenę zakończyć tę ponurą serię.

- Bardzo mu za to dziękuję, lecz proszę powiedzieć, w jaki sposób ta nieszczęsna kobieta żyjąca w ukryciu może ściągnąć na siebie zły los?

- W ukryciu?... Niezupełnie. Zdarza się jej pokazywać w operze i to w pani loży.

- Do tej pory nikomu to nie przeszkadzało. Zresztą rzadko się pojawia. Widziano ją tam tylko trzy razy.

- O trzy za dużo! Niech pani zrozumie, Walerio, ta kobieta o dostojnej postawie i niedzisiejszej elegancji, ukrywająca z taką starannością twarz, lecz niedbająca o ukrycie klejnotów nie może nie wzbudzać ciekawości. Sam byłem w operze na ostatnim spektaklu i zauważyłem, że kilku widzów obserwuje ją z wielką uwagą. Zwłaszcza dwóch mężczyzn, którzy zajmowali lożę barona Rothschilda. Nie spuszczali z niej oczu i sądzę, że nie byli jedyni. Musimy z tym skończyć albo wpędzimy się w kłopoty!

- Zabronić jej chodzenia cło opery? Wystaw pan sobie, że myślałam już o tym, ale przyjdzie mi to z trudem. To dla niej tyle znaczy! Jest to jej jedyna nadzieja... Chociaż, muszę przyznać, stara się zachować wszelkie środki ostrożności, dlatego zawsze przychodzi po podniesieniu kurtyny, kiedy wszyscy ci melomani są już w swoistym transie. Podczas przerw nie wychodzi, chowa się w głębi loży, tak że widać tylko jej wachlarz, do którego przyczepiła srebrną różę. A wychodzi, jak tylko zabrzmią ostatnie akordy. Czyż nie prosiłam pana, by rozpuścił plotkę, że jest chora, na wypadek gdyby stawiano jakieś pytania?

- Wzbudza coraz większe zainteresowanie. Ten jej wygląd, ta postawa, która przypomina... inną kobietę, nadal obecną w pamięci wielu ludzi. Nie, moja droga, należy położyć temu kres! Chyba że przyjdzie z odsłoniętą twarzą i w innej sukni. - To niemożliwe!

- Dlaczego? Czyżby... była podobna do cesarzowej?

- Tak, i to o wiele bardziej niż przed dwunastu laty. To nawet trochę dziwne.

Hrabina sięgnęła po laskę, wstała i powoli ruszyła w stronę postumentu, na którym spoczywało popiersie Elżbiety. Kobieta, którą przedstawiało, otrzymała od życia cios, z którego nigdy się nie podniosła: śmierć dziecka. Powyżej wysokiego kołnierza sięgającego aż do uszu, jej piękna twarz pod koroną warkoczy była napięta, naznaczona boleścią, lecz dumna i wyniosła. Oblicze istoty, która nie mając już nic do stracenia, wyzywała los. Stara dama położyła dłoń na marmurowym ramieniu.

- Elza darzy ją kultem i zależy jej, jak sądzę, na podkreślaniu podobieństwa, ale jeśli ukrywa twarz, to nie tylko przez ostrożność. Ona nie wie, co to jest. Niech mnie pan nie pyta o przyczynę, gdyż tego panu nie powiem!

- Jak pani sobie życzy. A czy wie pani, że uważa się ją za córkę cesarzowej i Ludwika II Bawarskiego*?

* Cesarzową Elżbietę (zwaną Sissi) i Ludwika II, króla Bawarii - jej bliskiego kuzyna - łączyła głęboka przyjaźń poparta podobną wrażliwością i poczuciem osamotnienia. Ludwik uważany był przez sobie współczesnych za szalonego

(przyp. red.).

- To niedorzeczne! Wystarczy spojrzeć na daty. Kiedy Elza w roku 1888 przyszła na świat, nasza władczyni była już takim wieku, że nie mogłaby powić dziecka!

- Tak, wiem o tym, ale nie ulega wątpliwości, że Elza należy do rodziny. Otóż to przekonanie trwa w masowej wyobraźni, zwłaszcza wśród Węgrów, którzy nigdy nie przestali czcić pamięci tej, która była ich królową. Z drugiej strony są jednak tacy, którzy się sprzysięgli, by wymazać wszelki ślad znienawidzonej dynastii: to ci, którzy zamordowali Rudolfa w Mayerlingu, samą Elżbietę w Genewie, Franciszka Ferdynanda w Sarajewie. Oni mieli swoje powody, lecz znam również takich, którzy wątpią, czy choroba, która w zeszłym roku zabrała młodego cesarza Karola na Maderze*, naprawdę była chorobą...

* Karol I Habsburg, ostatni cesarz Austrii i król Węgier, spędził w roku 1922 na wygnaniu na Maderze ostatnie miesiące życia (przyp. red.).

- To nierozumne! - przerwała hrabina. - Bieda, zniszczone zdrowie, czyż to nie wystarczy? Przekleństwo, może, ale nie wierzę w ludzi, którzy mieliby być jego narzędziem. Tym bardziej że Karol zostawił ośmioro dzieci. Razem z ich matką, cesarzową Zitani, arcyksiężnymi Gizelą i Walerią, nie licząc córki Rudolfa, to nam daje, Bogu niech będą dzięki, całkiem sporą liczbę książąt i księżnych będących jeszcze przy życiu!