- Jak pani sobie życzy - westchnął ciężko Aleksander. -Zrobiło się późno, muszę wracać...
- My również - szepnął Adalbert.
Dwaj nieco skostniali i zesztywniali przyjaciele opuścili loggię i wrócili bezpiecznie do auta. Ale, ku zdziwieniu Aida, Adalbert długo nie włączał silnika.
- Nie masz ochoty wracać?
- Właśnie... Mam wrażenie, że ta komedia jeszcze się nie skończyła. Coś mnie tu niepokoi.
- Co takiego?
- Gdybym to ja wiedział... To tylko ulotne wrażenie, ale kiedy mi się to zdarza, muszę się tego słuchać.
- Trudno - odparł z rezygnacją Morosini. - W takim razie daj mi papierosa.
- Za dużo palisz! - odparł archeolog, spełniając prośbę przyjaciela.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Zerwał się wiatr, przeganiając chmury; sklepienie niebieskie, które ukazało się między czubkami sosen, pojaśniało. Przez otwarte szyby auta wpadło świeże powietrze przesycone zapachem lasu i mokrej ziemi. W połączeniu z wonią tytoniu i upojnym zapachem przygody wszystkie te aromaty były dla Aida synonimem szczęścia i przyjemności. Wdychał je pełną piersią, kiedy nagle dał się słyszeć odgłos nadjeżdżającego samochodu i po chwili podwójne snopy reflektorów wydobyły z ciemności drogę. Adalbert, wydając z siebie okrzyk zwycięstwa, włączył silnik, ale nie zapalił świateł.
- Zobaczmy, przyjacielu, dokąd nas zaprowadzi!
- To auto, które stało pod pałacem. Dlaczego chcesz za nim jechać, przecież słyszałeś, że Aleksander wraca do Wiednia?
- Nie znasz tej okolicy, prawda?
- Prawda. W Austrii znam tylko Tyrol i Wiedeń.
- No to posłuchaj mnie uważnie - odparł Adalbert, pokazując wnętrze dłoni. - Jeśli to auto jedzie do Wiednia, to tutaj mi kaktus wyrośnie! Droga na Wiedeń znajduje się akurat z drugiej strony i właśnie to mi się nie zgadzało. Wydało mi się dziwne, że człowiek, którego znamy jako Aleksandra, utrzymuje, że przyjechał ze stolicy. Przypomnij sobie! Jechaliśmy za nim: on jechał z Ischl. A teraz, zamiast kierować się w stronę Traunsee i Gmun-den ku dolinie Dunaju, zmierza w odwrotnym kierunku! Jestem wielce ciekaw, co się za tym kryje! Mam nadzieję, że ty również?
- No to ruszajmy za nim!
Auto archeologa ze zgaszonymi światłami wjechało na drogę w ślad za limuzyną, ale w bezpiecznej odległości, tak żeby pozostać niezauważonym. Z niedowierzaniem przyjaciele dostrzegli, że wóz przed nimi zmierza prosto na południe, przejeżdża przez Ischl, przekracza obie rzeki ze zgaszonymi światłami, aż dotarł do otwartego na oścież ogrodzenia, za którym zniknął. Kierowca musiał znać drogę na pamięć, gdyż wokół panowały egipskie ciemności i nic nie wskazywało na to, że w tym miejscu znajdują się jakieś zabudowania.
- Coraz bardziej pasjonujące - rzekł Adalbert, który zatrzymał się trochę dalej. - Jeśli wrócił do domu, nie pozostaje nam nic innego, jak pójść spać.
- Jeszcze nie! Nie zamknięto bramy. Może nasza zwierzyna jest tu tylko przejazdem?
- A po co by tu przyjeżdżał w środku nocy?
- Ile stąd kilometrów do Wiednia?
- Około dwustu sześćdziesięciu...
Adalbert miał zamiar zaprzeczyć, ale zamilkł i zamienił się w słuch. Po chwili usłyszał, jak limuzyna z powrotem rusza w drogę. I rzeczywiście, wkrótce wyjechała z posiadłości, skręciła w lewo, potem przejechała most i oddaliła się, nie wywołując żadnej reakcji śledzących. Nie ulegało wątpliwości, że zmierzała do pierwotnego celu.
- Tym razem myślę, że możemy wracać - rzekł Adalbert.
Ruszył z miejsca, szukając miejsca, by zawrócić. Kiedy przyjaciele ponownie przejeżdżali przed bramą, stwierdzili, że została zamknięta.
- Przyjęcie skończone - rzucił Aldo spokojnie. - Jutro musimy się dowiedzieć, kto je wydal.
- Powinno się nam to udać bez trudu. To jedna z tych obszernych willi należących do wielkich rodzin, które wchodziły w skład dworu i które tu przyjeżdżały, by wypełniać obowiązki, jednocześnie dbając o podreperowanie zdrowia.
Zegar na wieży kościelnej wybijał pierwszą, kiedy przyjaciele wrócili do hotelu. Wieczór obfitował w wydarzenia, zdziwili się więc, słysząc ów dźwięk; mieli wrażenie, że jest o wiele później.
Pomimo zmęczenia Morosini tak był podekscytowany ostatnimi wypadkami, że nie mógł zasnąć. Dlatego obudził się dopiero o wpół do dziesiątej i było za późno na śniadanie w pokoju. Po szybkiej toalecie zszedł do jadalni na Gabelfrühstück - śniadanie złożone z zimnych mięs.
Siedział przy stoliku niecałe pięć minut, kiedy ujrzał Adalberta z podkrążonymi oczami i włosami w nieładzie.
- Przez całą noc biłem się z Habsburgami, dawnymi i obecnymi - westchnął archeolog, tłumiąc ziewnięcie -i nie doszedłem do żadnego rozsądnego wniosku. Kim, do diaska, może być Elza? Skłaniałbym się ku twierdzeniu, że to nieślubne dziecko. Ale czyje? Franciszka Józefa? Jego żony? Jego syna?... Kawy! Proszę podać dużo mocnej kawy - zakrzyknął na widok kelnera, który przyjął od niego zamówienie.
- Nie dwojga pierwszych, w każdym razie - odparł Aldo. - Podobna jest do Sissi, a zatem cesarz nie ma tu nic do rzeczy. Co zaś do pięknej cesarzowej, słyszałeś: to niemożliwe! Natomiast ja jestem zdania, że to arcyksiążę Rudolf jest jej ojcem, ponieważ, przypominam ci, że widziałem, jak Elza zanosi kwiaty na jego grób w krypcie kapucynów.
- Zgoda! To najbardziej logiczne. Arcyksiążę miał wiele kochanek, ale nie rozumiem tajemnicy, która otacza tę kobietę, kurateli sprawowanej nad nią przez tak wielką damę jak hrabina von Adlerstein, a w końcu sprawy klejnotów, które posiada.
- Ja doszedłem do tego samego wniosku: ojcem, bez dwóch zdań, jest Rudolf, ale matką nie mogła być pierwsza lepsza cygańska pieśniarka. A zatem kto?
- Na to pytanie nie znam odpowiedzi... przynajmniej na razie - bąknął Adalbert. - Ale jeśli chcesz znać moje zdanie, nasza sprawa zaczyna się gmatwać. Jeszcze wczoraj myśleliśmy, że nikt nam nie pomoże zbliżyć się do właścicielki opalu...
- .. .a dzisiaj już wiemy, że próbując się z nią skontaktować, możemy sprowadzić jej na głowę osoby o co najmniej podejrzanych zamiarach. Nie lubię narażać kobiet na niebezpieczeństwo. A więc, co robimy?
- Ja uważam, że nie powinniśmy rezygnować.
- Słusznie, musimy dalej prowadzić poszukiwania, starając się ograniczyć szkody. Kto wie, czy kiedy znajdziemy kryjówkę Elzy, nie będziemy mieli okazji przydać się jej na coś. Może nawet broniąc lub pomagając?
- Ten pomysł ma ręce i nogi! Na dodatek rola naszego przyjaciela Aleksandra nie jest zbyt jasna. A więc, na początek, zasięgniemy języka na temat willi, w której zatrzymał się wczoraj wieczorem. Pojedziemy tam i wypytamy miejscowych.
Co powiedziawszy, Adalbert zaatakował Nockerln* z serem, których solidną porcję nałożył sobie na talerz. Aldo spojrzał na niego z nieukrywanym obrzydzeniem i zapalił papierosa. Tego ranka naprawdę nie był głodny: dwie kiełbaski i trochę liptauera** zaspokoiły wystarczająco jego głód. Nagle, w kłębach niebieskiego dymu, ujrzał Friedricha von Apfelgrüne'a, który, jak zwykle elegancki, wszedł do jadalni.
* Nockerln - rodzaj kopytek typowych dla regionu Salzburga (przyp. red.).
** Liptauera - biały ser z dodatkiem ziół, papryki, pasty sardelowej, kminku i kaparów (przyp. red.).
- Spójrz - szepnął Aldo - oto i nasz przyjaciel, Zielone Jabłuszko. Zdaje się, że przyszedł do siebie. Co za pewne spojrzenie, jaka tęga mina! O, Boże, zdaje się, że wali prosto na nas! Lepiej przestałbyś się opychać! Bóg jeden wie, jakie ma względem nas zamiary!
Ale zbliżywszy się na cztery kroki od ich stołu, młody Austriak strzelił obcasikami, ukłonił się niezwykle przepisowo.