- Nie! - przerwał Fritz. - My się spotkać o piątej w kawiarnia Zauner! To tam bije serce Bad Ischl, a chcąc napisać o tym książkę, nie można jej ominąć!
Zobaczy pan, że wszystko jest tam takie, jak za czasów Franciszka Józefa.
- Niech będzie u Zaunera - zgodził się Aldo. - A zatem o piątej!
Zostawiwszy młodzieńca i Adalberta przy stole, książę udał się do pokoju po kaszkiet i płaszcz nieprzemakalny.
* * *
Włożywszy ręce do kieszeni i podniósłszy kołnierz płaszcza Burberry, wolnym krokiem udał się nad rzekę Traun. Szary i chłodny dzień nie potrafił w pełni ukazać zalet uzdrowiska, w którym większość willi miała pozamykane żaluzje. Mimo tego urok małego miasteczka uśpionego w głębi doliny tak Morosinim zawładnął, że w głębi duszy był zadowolony, iż słota przegoniła hordy kuracjuszy.
Po przejściu przez most bez trudu dotarł do ogrodzenia widzianego w nocy. Za bramą spostrzegł aleję wysadzaną wysokim żywopłotem, wiodącą do dość obszernego domu koloru ochry, ze spadzistym i wystającym dachem, który, nie licząc skomplikowanych żelaznych okuć balkonów, nadawał mu wygląd schroniska. Z drogi widać było tylko piętro, na którym, ku zaskoczeniu Aida, żaluzje były również pozamykane.
Po chwili zauważył kobietę w stroju wieśniaczek z Sałzkammergut - sukience z ciemnej wełny z bufiastymi rękawami, w kolorowym szalu i filcowym kapeluszu ozdobionym piórem - która zbliżała się w jego stronę.
- Pan czegoś szuka? - spytała grzecznie.
Była urocza, miała okrągłą, świeżą twarz, która zachęcała do uśmiechu.
- I tak, i nie - odparł Morosini, zdejmując kaszkiet. -Bardzo dawno tu nie byłem i chyba się zgubiłem. Czy ta willa należy do barona von Biedermanna? - spytał, wymyślając na poczekaniu pierwsze lepsze nazwisko.
- Och nie, myli się pan. Ta willa należała do hrabiego Auffenberga. Powiedziałam, że należała, gdyż właśnie została sprzedana, ale nie znam nazwiska nowego właściciela.
- To bez znaczenia, droga pani, skoro nie jest tą, której szukam. Dziękuję za uprzejmość!
Kobieta grzecznie dygnęła i poszła swoją drogą. Aldo również ruszył przed siebie, stwierdziwszy, że z domu nie dochodzą żadne oznaki życia. Dziwna siedziba, gdzie przyjeżdżało się na parę chwil w środku nocy, by po chwili udać się w dalszą drogę... Żeby odwiedzić ducha? A może kogoś, kto wolał pozostać w ukryciu? Rola Aleksandra stawała się coraz bardziej niejasna.
Aldo pomyślał ze smutkiem, że jego własna droga doprowadziła go w ślepy zaułek, czego nie znosił. Nie wiedział, jak z niego wybrnąć. Odwiedzić jeszcze raz hrabinę, żeby jej opisać dziwne zachowanie człowieka, którego, jak się zdaje, darzyła pełnym zaufaniem? Ale jak tu się przyznać, że razem z Adalbertem byli świadkami całej rozmowy? Można było sobie wyobrazić, z jakim oburzeniem spotkałoby się podobne wyznanie osoby, która hrabinie już wystarczająco działała na nerwy.
Myśl, że pan Zielone Jabłko mógł coś wiedzieć, nie miała sensu, tego postrzeleńca nie interesowało nic oprócz niego samego i Lizy!
Zrezygnowany, postanowił udać się do piwiarni, a następnie pojechać do Kaiser Villa. Wierzył w aurę pewnych miejsc, a zanurzenie się w atmosferze letniej rezydencji rodziny cesarskiej mogło natchnąć go do jakiegoś pomysłu.
Wielką siedzibę, której obecną właścicielką była arcyksiężna Maria Waleria, można było w pewnej części zwiedzać. Morosini nie przekroczył jednak progu budowli o jasnych murach, przypominającej nieco Schonbrunn. Słyszał bowiem, że wnętrza pełne były licznych trofeów myśliwskich, takich jak głowy jeleni, dzikich świń, a przede wszystkim kozic, których, jak powiadano, Franciszek Józef ubił ponad dwa tysiące. Wyczyny myśliwskie nigdy nie pociągały Morosiniego, a te jeszcze mniej niż inne. A poza tym, po co szukać śladu kobiety kochającej zwierzęta pośrodku mauzoleum ich zagłady? Wolał udać się do parku w poszukiwaniu pawilonu z różowego marmuru, który wybudowała cesarzowa, aby w nim pisać, marzyć, medytować, wyobrażać sobie, że jest panią na włościach, móc patrzeć nieskrępowanie na otaczające drzewa i rośliny dające schronienie, za którym nie czai się żaden strażnik.
Należąc do narodu, który przez długie lata był więźniem Austrii, książę nie czuł sympatii do rodziny cesarskiej, ale człowiek wielkiego serca nie mógł odmówić podziwu dla władczyni, której uroda była zjawiskowa, ani współczucia dla ran na jej sercu.
Z uczuciem zawodu przyglądał się budynkowi. Zdecydowanie nie spodobał się ów pawilon zbudowany z różowego marmuru, nawiązujący do francuskiego stylu troubadour*.
* Troubadour — styl, który w różnych rodzajach sztuk, też architekturze, próbował oddać wyidealizowaną atmosferę średniowiecza; odpowiedź na neoklasycyzm (przyp. red.).
Wtem tuż obok usłyszał miły głos.
- Nigdy nie lubiłem tej budowli. Widać w niej zbytnie zamiłowanie książąt bawarskich do Ryszarda Wagnera. Aż nadto przypomina, że nasza cesarzowa Elżbieta była kuzynką nieszczęsnego króla Ludwika II, którego kochała.
Owinięty peleryną, w zielonej, filcowej czapce z piórkiem, pan Lehar opierając się na lasce, patrzył na swego towarzysza podróży z przewrotnym uśmiechem.
- Zataił pan - dodał - że jest miłośnikiem Sissi?
- Nie do końca, lecz przychodząc tu, nie sposób się uwolnić od magii związanej z jej osobą. Pewna wysoko postawiona dama, należąca do mojej klienteli, darzy ją rodzajem uwielbienia; mam dla niej odszukać przedmioty należące do Sissi.
- Jestem pewien, że znajdzie ich pan wiele, lecz byłbym wielce zdziwiony, gdyby sprzedano panu choć jeden z nich.
- Nawet o tym nie marzę. Chociaż nigdy nic nie wiadomo. Ja chciałbym spotkać osoby, którym cesarzowa ufała...
- Będące mniej lub bardziej w potrzebie? To całkiem możliwe, a muszę panu powiedzieć, że wiele z nich odwiedza ten park. O, proszę spojrzeć! Właśnie nadchodzi jedna z nich - dodał kompozytor, dyskretnie wskazując damę w kostiumie z czarnego weluru wychodzącą właśnie z budynku. Kobieta, ukrywszy dłonie w mufce, zatrzymała się na kobiercu purpurowych liści zaścielających ziemię pod małą werandą oplecioną dzikim winem w kolorze głębokiej czerwieni.
- Nie wygląda na kogoś w potrzebie - zauważył Morosini, rozpoznając hrabinę von Adlerstein.
- W istocie, nie jest, a nawet pomaga innym. Mogłaby pomóc i panu. Chodźmy, przedstawię pana.
Lehar ruszył z miejsca, a Aldo, po chwili wahania, poszedł w jego siady. Był ciekaw, jak zostanie przyjęty.
Kompozytor został powitany niezwykle wylewnie. Twarz starej damy na jego widok przyoblekła się szczerym uśmiechem, który natychmiast zniknął, kiedy w jej polu widzenia znalazł się książę.
- Jest pan zbyt zapalczywy, drogi mistrzu - powiedział Morosini, zginając się przed hrabiną w ukłonie, który mógłby zadowolić królową. - Miałem już przyjemność być przedstawionym pani von Adlerstein... i nie jestem pewien, czy ponowne spotkanie ze mną będzie jej w smak.
- Dlaczego nie, pod warunkiem że nie poprosi mnie pan o niemożliwe, książę. Po pańskim odjeździe miałam pewne wyrzuty, ale, tamtego dnia, byłam bardzo zdenerwowana. A pan stał się ofiarą. Przykro mi. Bardzo tego żałuję.
- Nie należy nigdy niczego żałować. Zwłaszcza szczerego odruchu. Chce pani chronić swą przyjaciółkę, lecz, na honor, ja nie chcę uczynić jej krzywdy. Wręcz przeciwnie.
- A zatem, myliłam się - odparła hrabina, wyciągnąwszy z mufki jedwabną chusteczkę, którą musnęła nos tak lekceważącym gestem, że odebrało to jej słowom całą skruchę. -Czy zamierza pan się tu zatrzymać? - dodała natychmiast. - Myślałam, że wyjechał pan wraz ze swoim przyjacielem, archeologiem...