Выбрать главу

- Wbrew jej woli? To może doprowadzić tylko do kłótni. Sądzę, że opętał ją ten demon z południa. To typowe dla kobiet w jej wieku i nic na to nie poradzimy. Trzeba jej pozwolić zabrnąć aż na dno szaleństwa, lecz trzymać się wystarczająco blisko, żeby podać pomocną dłoń, kiedy przyjdzie na to czas.

- On ją w końcu zrujnuje. Nie jest zbyt bogata.

- Sama tego chciała.

Była to mądrość w czystej postaci. Od tego dnia Aldo unikał wymawiania imienia Adriany.

Zaniepokoiła go już w dniu, gdy w tajemnej szufladzie w jej florenckim gabinecie, zaraz po kradzieży, odkrył pewną korespondencję. Jego uwagę zwrócił zwłaszcza jeden list podpisany literą R, który Morosini zachował, by przyjrzeć mu się z bliska. I chociaż nie odkrył w nim nic poza wyznaniem miłości, nie mógł się zdecydować, czy podzielić się tą tajemnicą choćby z Hieronimem. Może nie chciał spojrzeć prawdzie w oczy: w głębi serca obawiał się bowiem, że odkryje, iż ta kobieta - jego pierwsza młodzieńcza miłość -była w jakiś sposób związana ze śmiercią matki...

Aldo nie miał szczęścia do kobiet. Matka została zamordowana, kuzynka przedzierzgnęła się w kobietę łatwą, a śliczna Anielka, w której zakochał się w parku wilanowskim, stanęła przez sądem oskarżona o zamordowanie męża, sir Eryka Ferralsa, za którego wyszła zgodnie z wolą ojca, hrabiego Solmańskiego. Po procesie oboje wyjechali w pośpiechu do Stanów Zjednoczonych. Anielka nie zdobyła się nawet na podziękowanie Morosiniemu za trud, który dla niej poniósł, by ratować ją przed stryczkiem. A przecież nie tak dawno zaklinała się, że kocha tylko jego...

A piękna Dianora? Wielka miłość z przeszłości, dawna kochanka, która wyszła za bankiera Kledermanna... Ta przynajmniej nie ukrywała, że nie zawaha się pomiędzy bogactwem a uczuciem. Zabawne było to, że wychodząc za Kledermanna, stała się, aczkolwiek bez wielkiego entuzjazmu, macochą Miny alias Lizy Kledermann, idealnej sekretarki księcia. Ona również rozpłynęła się pewnego szarego i mglistego poranka, nie domyślając się nawet, że jej byłego pracodawcę ucieszyłoby nawet jedno przyjazne słowo na pożegnanie.

*   *   *

Lato minęło. Ciężkie, mgliste i burzowe. Chcąc uciec od hord turystów i orszaków ślubnych, Aldo wymykał się od czasu do czasu na jedną z wysp na lagunie w towarzystwie przyjaciela - Franca Guardiniego, aptekarza z Santa

Margarita, w którym cenił naturalną małomówność. Spędzali beztroskie chwile wśród dzikich traw, na łasze piasku lub przy chylącej się ku ruinie kapliczce, łowiąc ryby, zażywając kąpieli i odnajdując proste radości dzieciństwa. Aldo starał się zapomnieć, że listonosz przynosi same rachunki lub listy dotyczące interesów.

Jedynym wyjątkiem w tym oceanie zapomnienia był krótki liścik od pani de Sommieres, w którym zawiadamiała, że udaje się do Vichy, aby podleczyć wątrobę, która, po afrykańskiej wyprawie nie miała się najlepiej: Przyjedź do nas, jeśli się nudzisz! pisała bezceremonialnie, co źle usposobiło jej siostrzeńca. To niepodobna, że niektórzy przypominali sobie o nim dopiero, kiedy zaczynali się nudzić! Postanowił więc, że uda obrażonego.

A jednak odczuwał coraz większy niepokój z powodu braku wiadomości od Vidal-Pellicorne'a. Jeśli nawet niebezpieczeństwa, na jakie wystawiony jest archeolog, nie są zbyt wielkie, rzeczy mają się zgoła inaczej, jeśli do tego spokojnego zajęcia doda się funkcję tajnego agenta. Przecież Adalbert był zdolny wpakować się w jakąś zasadzkę! A więc żeby uspokoić sumienie, Aldo postanowi! wysłać telegram do profesora Loreta, konserwatora muzeum kairskiego, by spytać o ostatnie poczynania przyjaciela.

Wróciwszy z poczty, znalazł na swoim biurku list.

List ten nie został jednak wysłany z Egiptu, lecz z Zurychu. .. Serce Morosiniego zabiło mocniej: Szymon Aronow! To mógł być tylko on! I rzeczywiście, po otwarciu koperty ujrzał kartkę złożoną we czworo, na której napisano na maszynie:

Środa, 17 października, Opera Wiedeńska, „Kawaler srebrnej róży". Niech Pan się stawi w loży barona Ludwika de Rothschilda.

Morosini poczuł, że odżywa. Ach ten upajający zapach przygody.

Pośpiesznie podjął odpowiednie kroki. Dzięki Bogu, Hieronimowi i Angelo Pisaniemu, jego sklep z antykami mógł się obyć bez niego.

Zmiana nastroju księcia zlikwidowała odrętwienie, w którym od dłuższego czasu pogrążony był pałac Morosinich. Jedynie Cecina, jego kucharka i najstarsza przyjaciółka, zmarszczyła brwi z dezaprobatą, kiedy oznajmił, że wyjeżdża.

Przerwała śpiewaną pod nosem piosenkę i burknęła:

- Tak ci spieszno nas opuścić? To miłe z twojej strony, nie ma co!

- Nie opowiadaj głupstw, Cecino! Jestem zadowolony, gdyż czeka mnie pasjonująca sprawa, wyzwolenie z codziennej rutyny.

- Z codziennej rutyny? Gdybyś choć trochę mnie słuchał, nie cierpiałbyś z tego powodu! Czy nie radziłam ci wiele razy, żebyś się wybrał w podróż? Już nie mogę patrzeć na twoją przygnębioną minę!

- No to powinnaś być zadowolona! Przecież wybieram się w podróż!

- Tak, ale nie byle gdzie! Ja bym wolała, żebyś pojechał do... na przykład do Wiednia!

Morosini spojrzał na Cecinę ze szczerym zdziwieniem.

- Dlaczego do Wiednia? Tam jest zbyt duszno w lecie. Cecina jęła bawić się wstążkami czepka.

- W lecie wszędzie jest duszno, ale ja przecież powiedziałam tylko tak sobie; równie dobrze mogłam powiedzieć: Paryż, Rzym, Vichy lub...

- Cecino, nie wysilaj się, bo przypadkowo jadę właśnie do Wiednia. Zadowolona?

Nie odpowiedziawszy, pokaźnej tuszy kobieta oddaliła się do kuchni, starając się ukryć rozpromienioną twarz, co bardzo dziwiło Morosiniego. Lecz wiedząc, że będzie milczała jak zaklęta, nie spytał, co ją tak cieszy, i udał się, by dopilnować pakowania.

Nie mając pojęcia, czy będzie mógł zostać w Wiedniu po wyznaczonym spotkaniu, wyjechał trzy dni wcześniej, aby mieć czas na wałęsanie się po mieście, które cenił za elegancję i lekką atmosferę utkaną z dźwięków walca, dobiegających z niejednego zaułka.

Kiedy pociąg wjechał w dolinę Dunaju i zbliżał się do stolicy, Morosini pomimo ponurej pogody poczuł euforię. Na zdrowy rozum ten błogi nastrój trudno byłoby wytłumaczyć. Wspomnienia wojenne, podobnie jak dwie podróże w interesach, które odbył do stolicy Austrii po zakończeniu wojny, gdy doczekał się uwolnienia ze starej, tyrolskiej fortecy, nie były przyjemne. Tym jednak razem Wiedeń stanowił dla niego coś więcej niż punkt wyjścia do poszukiwań zaginionego klejnotu. Czyż nie słyszał czasami w głębi pamięci pewnego radosnego głosu, który mówił: „Spędzę Boże Narodzenie w Wiedniu u mojej babci"?

Zważywszy liczbę babć mieszkających w stolicy Austrii, ta krótka informacja byłaby niewystarczająca, lecz Morosini miał niezawodną pamięć. Pamiętał pewne nazwisko, które w holu hotelu Ritz w Londynie wymówił Moritz Kledermann, ojciec Lizy: hrabina von Adlerstein.

Odszukanie jej adresu nie powinno nastręczać trudności; Aldo zdecydował się złożyć jej wizytę. Choćby po to, aby zasięgnąć języka na temat pewnej cennej pracownicy, która nagle zniknęła mu z oczu? Oczywiście nie udałby się w podróż tylko po to, ale skoro nadarzała się okazja, byłoby głupotą z niej nie skorzystać: przypadek Miny-Lizy był prawie tak samo intrygujący jak przygody związane z historią pektorału.

Kiedy Morosini wysiadł z pociągu na Kaiserin Elisabeth Westbahnhof, z nieba wylewały się potoki deszczu. Nie przeszkodziło mu to w pogwizdywaniu jakiejś kompozycji Mozarta, kiedy wsiadał do taksówki, każąc się zawieźć do hotelu Sacher.

Ta imponująca pamiątka po cesarstwie austro-węgierskim nosząca miano od nazwiska swego fundatora, dawnego kucharza księcia Metternicha, wznosiła się tuż za gmachem opery potężną bryłą utrzymaną w najczystszym stylu biedermeierowskim. To tu, od roku 1878, spotykali się najwybitniejsi przedstawiciele sztuki, polityki, armii i gastronomii w cesarstwie, a także wiele znakomitości zagranicznych. Tutaj miały miejsce wykwintne kolacje z udziałem arcyksięcia Rudolfa, tragicznego bohatera z Mayerlingu, jego przyjaciół i pięknych przyjaciółek. Hotel wsławił się poza tym wspaniałym smakołykiem - tortem Sachera - czekoladowym, przekładanym konfiturą i podawanym z bitą śmietaną, którego sława obiegła kulę ziemską. Anna Sacher, ostatnia z rodu, prowadziła hotel żelazną ręką w aksamitnej rękawiczce, paliła kubańskie cygara, trzymała niezbyt zabawne mopsy i pomimo wieku oraz pokaźnego obwodu w talii potrafiła jak nikt inny wykonać reweransa* przed niejedną królewską lub cesarską mością.