Zdawało mu się, że ktoś szlocha...
Aldo przesunął się bezszelestnie i ujrzał sylwetkę kobiety.
Była wysoka i szczupła, twarz miała zasłoniętą długą woalką z krepy. Stała przed grobowcem, na którym położyła bukiet róż, i ukrywszy twarz w dłoniach, szlochała. Czy był to duch samej boleści, czy może duch księżniczki Sissi, która pewnej nocy, niedługo po śmierci syna, kazała otworzyć jego grobowiec, aby prosić Rudolfa o powrót z królestwa zmarłych?
Morosini zdał sobie sprawę, że będąc świadkiem tak wielkiej rozpaczy, działa z najwyższą niedyskrecją, zawrócił więc na palcach. Na górze, z nieprzeniknionym wyrazem twarzy, czekał na niego kapucyn, trzymając ręce ukryte w rękawach. Książę nie mógł powstrzymać się od pytania, kim jest nieznajoma, która zrobiła na nim takie wrażenie.
- A więc widział ją pan?
- Tak, ale ona mnie - nie.
- Tym lepiej. Prawda, że robi wrażenie? Nawet na mnie, a przecież widziałem ją już niejeden raz.
- Kim jest ta dama?
Morosini gotów był dorzucić grosza na posiłki dla ubogich, lecz mnich zdecydowanie odmówił.
- Nie wiem, kim jest, i musi mi pan uwierzyć. Jedynie nasz przewielebny ojciec przeor zna jej nazwisko. Wiemy tylko, że dostała od niego pozwolenie, by tu przychodzić, kiedy tylko zechce. Ale nie pojawia się zbyt często. Ja sam wpuszczałem ją tylko dwa razy.
- Może należała do rodziny cesarskiej...
Ale kapucyn nie chciał nic więcej powiedzieć, i tylko wzruszył głową, po czym, lekko się skłoniwszy oddalił się żwawym krokiem.
Aldo bił się z myślami. Z czystej ciekawości miał ochotę śledzić damę w czerni, by się dowiedzieć, gdzie mieszka. Instynkt mu podpowiadał, że tkwiła w tym jakaś tajemnica, a on przecież kochał tajemnice. Dlatego ukląkł przed ołtarzem i udając, że się modli, czekał aż do chwili, kiedy usłyszał odgłos otwieranych drzwi, przy których czuwał mnich - na progu ukazała się nieznajoma. Aldo zaczekał, aż wyjdzie, po czym pośpiesznie ruszył jej śladem, starając się nie czynić hałasu. Na jego widok kapucyn drgnął, gdyż zdążył już o księciu zapomnieć i miał właśnie zamykać kaplicę.
- A pan jeszcze tu?
- Modliłem się... Proszę mi wybaczyć...
Po krótkim pożegnaniu Aldo jednym susem wybiegł z kościoła, akurat, by spostrzec, jak dama w czerni wsiada do karety, która natychmiast ruszyła. Na szczęście na ulicach panował wieczorny tłok, więc nie jechała zbyt szybko. Dzięki temu oraz za sprawą wysportowanych nóg Morosini bez trudu mógł za nią nadążyć.
Kareta zmierzała przez Kaertnerstrasse w stronę katedry św. Szczepana, lecz po drodze skręciła w Singerstrasse, potem w Seilerstatte, a w końcu w Himmelpfortgasse. Był to dziwny i niepotrzebny objazd - kościół Kapucynów znajdował się blisko - który wycisnął z Morosiniego ostatnie poty i zepsuł mu humor. Ale kiedy książę dostrzegł, że kareta przekracza bramę pałacu Adlerstein, jego ciekawość wzrosła.
Co by to mogło znaczyć? Czyżby stara hrabina gościła przyjaciółkę lub krewną? Biorąc pod uwagę rodzinną fortunę, nie potrzebowała lokatora. Sama nie mogła też być zjawą z krypty, bowiem szczupła sylwetka należała do młodej kobiety. A więc kim była być postać, której powłóczyste suknie zdawały się pochodzić z innego stulecia? Do Wiednia nie trafiły wszak jeszcze nowoczesne zwyczaje i mody, a mimo to...
Ukrywszy się naprzeciwko pałacu w cieniu pierwszej lepszej bramy, Aldo powstrzymywał swój południowy temperament, żeby nie pociągnąć za dzwonek przy drzwiach tajemniczej siedziby. To byłoby nierozsądnym posunięciem: gdyby tajemnicza dama otworzyła, pomyślałaby, że Morosini jest wariatem lub szpiegiem. Poza tym w oknach nie świeciły się żadne światła, a dom wydawał się tak cichy i pusty, że Aldo zaczął się zastanawiać, czy nie śni. Lepiej było stąd odejść... Rzut oka na zegarek utwierdził go w przekonaniu, że należy wracać do hotelu, by zdążyć przebrać się w strój wieczorowy i zjeść co nieco przed wyjściem do opery. Wsunąwszy ręce do kieszeni, ruszył przed siebie smagany wiatrem i deszczem...
* * *
Dwie godziny później, wciśnięty w zamówiony w Londynie garnitur, który podkreślał jego muskularne ciało, książę Morosini wkroczył po wspaniałych, marmurowych schodach do Staatsoper, uważanej w Austrii za najważniejszy obiekt kultury narodowej. Ten okazały pomnik kultury, którego budowę zlecił cesarz Franciszek Józef, pozostał nietknięty zębem czasu. Włoskie marmury i złote kandelabry błyszczały w opalizującym świetle kulistych, szklanych kloszy. Jakby zatrzymał się czas... Kobiety w długich sukniach nosiły drogie futra i wspaniałe klejnoty. Nawet jeśli nie wszystkie były prawdziwe. Wiele dam emanowało tym szczególnym czarem, z którego znane były Wiedenki.
Kilka skierowało wesołe spojrzenie na przystojnego obcokrajowca, który z przyjemnością uwodzicielsko zerknął na tę czy tamtą.
Tego wieczoru miała się odbyć wielka gala: wystawiano „Kawalera srebrnej róży", stosunkowo nowe, lecz już sławne dzieło Ryszarda Straussa. Od chwili powstania w 1911 roku znalazło się ono w repertuarze opery, której Strauss był zarazem dyrektorem. Orkiestrę miał poprowadzić słynny niemiecki dyrygent Bruno Walter, w partii marszałkowej występowała Lotte Lehmann, a barona Ochsa - baryton Lauritz Melchior, dwoje najsłynniejszych śpiewaków epoki. Galę miał otworzyć sam kanclerz Seipel.
Bileterka wprowadziła Morosiniego do loży. Zajmował ją samotny mężczyzna w nieskazitelnie czarnym ubraniu, siedzący na wyścielanym aksamitem krześle. Miał twarz zwróconą w kierunku sali, skąd dochodziły szmery rozmów, a w tle słychać było odgłosy strojonych instrumentów. Al-do ujrzał jego siwe, dość długie włosy zaczesane do tyłu i profil oraz monokl. Ponieważ nigdzie nie było widać laski ze złotą rączką, pomyślał, że się pomylił, licząc na to, że spotka tu swego dziwnego znajomego. Ale już po chwili usłyszał znajomy glos: - Niech pan wchodzi, drogi książę! Nie myli się pan, to ja!
Rozdział drugi
Kawaler srebrnej róży
Morosini uścisnął wyciągniętą dłoń Szymona Arono-wa i usiadł na sąsiednim krześle.
- Nigdy bym pana nie poznał! - powiedział z podziwem. - Nie wierzę własnym oczom!
- Doprawdy?... Co u pana słychać, drogi przyjacielu?
- Zdrowie w jak najlepszym porządku, ale samopoczucie kiepskie. Prawdę mówiąc, wpadłem w szpony potwornej nudy, co mi się zdarza pierwszy raz...
- Interesy idą marnie?
- Nie, wszystko ma się dobrze, jeśli o to chodzi. Myślę, że... że to pana mi brakowało... i Adalberta! Od końca stycznia nie dostałem od niego żadnej wiadomości.
- Nie mógł wysłać do pana listu, ponieważ... siedział w więzieniu w Kairze.
- W więzieniu? - Morosini zesztywniał. - Czy to sprawa służb specjalnych?
- Ależ nie! - odparł Kulawy. - Ta historia ma związek z Tutenchamonem. Podobno nasz przyjaciel nie mógł się oprzeć urodzie pewnej statuetki wotywnej ze szczerego złota...
Aldo nie wierzył własnym uszom. Wiedział, że przyjaciel ma zwinne palce i zdolny jest do wszystkiego, lecz nie do podłej, pospolitej kradzieży!
- Ale niech się pan nie martwi! Przedmiot odnaleziono i Vidal-Pellicorne został wypuszczony wraz z przeprosinami. Myślę, że wkrótce go pan zobaczy! Od dawna jest pan w Wiedniu?