Выбрать главу

- Nie widzę powodu... A twoja wizyta tutaj to istne szaleństwo!

- Aida nie ma w domu, nic nam nie grozi.

- Niedawno wrócił do miasta i mogłaś się na niego natknąć.

- A co w tym złego? Jest moim kuzynem, prawie go wychowałam i bardzo mnie lubi.

- Wyszedł z domu nie wiedzieć gdzie, ale może wrócić lada moment!

- I cóż? Spotkaliśmy się tu przypadkiem i rozmawiamy: nic bardziej naturalnego! Romanie, proszę cię, musisz coś dla mnie zrobić! Przypomnij sobie! Kiedyś mnie kochałeś! Czy zapomniałeś o Locarno?

- To ty zapomniałaś! Kiedy posłałem ci Spiridiona, nawet nie przypuszczałem, że zostanie twoim kochankiem!

- Wiem, byłam szalona... ale zostałam srodze ukarana! Musisz mnie zrozumieć! Ma taki cudowny głos, a ja byłam pewna, że uczynię z niego wielkiego śpiewaka. Gdyby tylko mnie słuchał... gdyby należycie nad sobą pracował, lecz on nie jest zdolny narzucić sobie nawet krzty dyscypliny. Pijatyki i dziewczęta, tylko to mu w głowie, no i leniuchowanie. Oto, jaki tryb życia mu odpowiada. To potwór!

- Dlaczego? - roześmiał się Solmański. - Bo ci powiedział, że cię kocha, a ty byłaś tak głupia, że mu uwierzyłaś?

- A dlaczego miałam nie wierzyć? - obruszyła się Adriana. - Tak wspaniale potrafił mi to udowadniać...

- W łóżku, jak sądzę? A gdzież to podziewa się teraz?

- Nie wiem. Opuścił mnie w Brukseli, gdzie musiałam sprzedać perły, żeby zapłacić za hotel i zdobyć pieniądze na powrót. Pomóż mi, Romanie, błagam!

Jesteś mi to winien!

- Dostałaś zapłatę i to sowitą zapłatę!

Rozmowa trwała nadal, z jednej strony w tonie błagalnej prośby, z drugiej - nieprzejednanej odmowy.

Morosini musiał oprzeć się o najbliższy mebel, tak gwałtownego doznał szoku. A więc tajemnicze R. na jednym z listów, który znalazł u Adriany, to Solmański! Na papierze było wszystko: miejsce spotkania, związek miłosny, który uczynił z rozsądnej hrabiny Orseolo narzędzie, i jego wieczna żądza pieniędzy. Teraz pojął: chcąc ofiarować kochankowi szafir Morosinich, Adriana nie wahała się zamordować księżnej Izabeli, która ją kochała jak własną siostrę!

Tak naprawdę nie czuł się zaskoczony: czytał setki razy tajemniczy list, którego każde słowo znał już na pamięć:

Musisz zrobić to dla sprawy bardziej niż dla tego, dla którego jesteś całym życiem! Spiridion Ci pomoże...

Teraz, gdy zniknęły ostatnie wątpliwości, księcia zalała ogromna fala odrazy i rozpaczy. Był rozdarty między ochotą ucieczki a tym, by wedrzeć się do biblioteki i własnymi rękami udusić morderczynię. Czyż nie przysiągł sobie, odmawiając wezwania policji, że sam dokona aktu sprawiedliwości, jak uczyniłby każdy z jego przodków?

Słyszał, jak serce łomoce mu w piersi. Łapiąc oddech, usłyszał pogardliwe słowa Solmańskiego:

- Dość tego! Nic więcej dla ciebie nie zrobię i chciałbym, żebyś mi zeszła z drogi, gdyż przeszkadzasz w moich planach. Jeśli potrzebujesz pomocy, zwróć się do kuzyna; jest wystarczająco bogaty!

Adriana nie zdążyła odpowiedzieć, gdyż w tej chwili, gwałtownie otwierając drzwi, w progu stanął Morosini. W jego wyglądzie musiało być coś strasznego, gdyż kobieta wydała z siebie okrzyk trwogi i rzuciła się w stronę swego towarzysza z płonną nadzieją znalezienia w nim oparcia.

Lecz Aldo się nie poruszył. Stał nieruchomo, wyniosły i zimny jak przodkowie z portretów na galerii, tylko jego płonące oczy zdradzały potworne emocje, które nim w tej chwili targały. Patrzył na tych dwoje wyzywająco, konstatując z zadowoleniem, że Solmański nagle poczuł się nieswojo. Potem przeniósł swój nieprzejednany wzrok na Adrianę, która drżała jak osika.

- Wyjdź stąd! - powiedział głosem tnącym powietrze niczym ostrze gilotyny.

Adriana złączyła dłonie jak do modlitwy, lecz książę nie pozwolił jej powiedzieć ani słowa.

- Odejdź! - powtórzył. - Odejdź i nigdy więcej tu nie wracaj! Ciesz się, że darowałem ci życie!

Domyśliła się, że kuzyn musiał wszystko słyszeć. Jednak coś nie pozwalało jej poddać się bez walki.

- Aldo! Odtrącasz mnie?

- Już moja matka powinna była to uczynić! Wyjdź z tego domu i nie zmuszaj mnie do użycia siły.

Odsunął się, by ją przepuścić, i ze wstrętem odwrócił głowę. Hrabina Orseolo, zgarbiwszy się pod ciężarem oskarżenia, od którego nie było już odwołania, opuściła pałac, w którym zawsze była przyjmowana z radością. Wiedziała, że nigdy już tu nie wróci...

Kiedy umilkł odgłos jej kroków, Morosini zamknął za sobą ciężkie, dębowe drzwi zdobione okuciami z brązu, i zbliżył się do hrabiego.

- Może pan iść w jej ślady - wycedził przez zęby - co szczerze panu doradzam. Kochała pana, a pan uczynił z niej kryminalistkę! Coś się jej chyba od pana należy!

- Nic jej nie jestem winien! Wprawdzie pańskim słowom nie brak patosu, lecz czy uważa pan, że są rozsądne? Droga hrabina może i zgrała się do suchej nitki, lecz oddała pewne usługi faszystom i mogłaby szukać poparcia w Rzymie!

- Zwłaszcza z pańską pomocą, ponieważ ma pan znajomości w sferach rządowych. A teraz, proszę opuścić mój dom! Wypędziłem ją, ale do zbrodni podżegał ją pan! A więc wynoście się oboje, pan i pańska córka!

- Pan chyba oszalał! Albo postanowił zapomnieć o starych sługach? Mogą wiele wycierpieć przez pański brak skłonności do współpracy!

Morosini wyciągnął z kieszeni rewolwer i wycelował w Solmańskiego.

- Gdybym o nich zapomniał, już byś pan nie żył! A teraz chciałbym zostać dobrze zrozumiany. Za pięć dni ożenię się z lady Ferrals, ale pod pewnymi warunkami.

- Nie może pan stawiać warunków!

- A ja myślę, że tak! Z powodu tego przedmiotu - odparł Aldo, wymachując rewolwerem. - Albo się pan zgodzi, albo wpakuję panu kulkę w łeb!

- W ten sposób podpisałby pan dla siebie nakaz aresztowania, a i dla swoich służących przy okazji także.

- Nie wiadomo! Po pańskim zniknięciu może dogadam się z pańskimi protektorami? Jeśli jest się w stanie zapłacić naprawdę dużą sumę...

- Co to za warunki?

- Są trzy. Pierwszy: Cecina i Zachariasz będą obecni na ślubie, wolni. Drugi: ceremonia odbędzie się tutaj. Trzeci: już dzisiaj wyniesie się pan i zamieszka gdzie indziej. Wróci pan tylko na ślub. Zabójca nie ma prawa bezcześcić domu ofiary. Pańska córka będzie panu towarzyszyć aż do ustalonej godziny. Przyszli małżonkowie nie powinni mieszkać pod jednym dachem.

Solmański przyjął ten ostatni warunek zmarszczeniem brwi, przez co monokl spadł mu z nosa, lecz ledwo umieścił go z powrotem na miejscu, jego twarz przybrała na powrót wyraz obojętności.

- Nie zamierzam mieszkać w hotelu. Można tam spotkać kogoś niepożądanego...

- Zwłaszcza jeśli się jest poszukiwanym przez policję co najmniej dwóch krajów. Ale może pan zamieszkać u pani Moretti, u której znalazłem lokum dla pańskiej córki. To chodząca dyskrecja i wystarcz}', że do niej zadzwonię... No więc jak?

- A jeśli się nie zgodzę?

- Położę pana jednym strzałem! I proszę nie wzywać pomocy. Zian, mój gondolier, a jest z niego kawał chłopa, jest na dole i gładko sobie poradzi ze strażnikiem.

- Pan blefuje! - odparł hrabia, wzruszając ramionami.

- Proszę spróbować, to się pan przekona! I proszę sobie wbić do głowy, że my, wenecjanie, nie znosimy poddaństwa. Wolimy śmierć. Proszę się cieszyć, że udał się panu szantaż, i przyjąć moje warunki!