Выбрать главу

- Nie, dopiero od trzech dni. Chciałem odwiedzić kilka miejsc, a także zobaczyć cesarski skarb w Hofburgu. Czyż to nie pan twierdził, że opal stanowi jego część?

- Myliłem się. Opal, który wchodzi w jego skład, nie jest tym, którego szukamy.

- A ja zauważyłem, że żaden z klejnotów dwóch ostatnich cesarzy i ich rodzin nie jest eksponowany. Nie udało mi się też dowiedzieć, gdzie mogą się znajdować

- Uległy rozproszeniu i zostały sprzedane. Prywatne klejnoty rodziny cesarskiej zabrał w 1918 roku, na kilka dni przed zmianą rządu, hrabia Berchtold, który zawiózł je do Szwajcarii. Wiele z nich sprzedano i nie byłbym zdziwiony, gdyby się okazało, że pewien pana znajomy bankier kupił kilka z nich... Muszę dodać, że zbadałem klejnoty ślubne księżniczki Sissi, lecz żaden z opali nie był tym, którego szukam.

Nagle rozmowa się urwała. Wychynąwszy poza przepierzenie loży sąsiedniej loży, Aronowa pozdrowiła jakaś niezwykle wystrojona dama, nazywając go „swoim drogim baronem" i plotąc, co ślina na język przyniesie. Tymczasem Aldo zainteresował się pełną po brzegi salą przedstawiającą miły dla oka widok: kobiety całe w satynach, brokatach, aksamitach i żywych kolorach nosiły na odkrytych biustach lub we włosach diamenty, perły, rubiny, szafiry i szmaragdy. Z wielkim zadowoleniem książę stwierdził, że okropna moda dla kobiet na krótkie włosy nie dotarła jeszcze do Wiednia. Wiedeńska śmietanka z pewnością nie czytała do poduszki Chłopczycy, skandalizującej książki Victora Margueritte'a, na której punkcie od roku szalała cała Francja!

Morosini kochał piękne fryzury będące naturalną ozdobą kobiety. Cóż bardziej przyjemnego niż zanurzyć palce w miękkich splotach lub ukryć w nich twarz. Skracanie ich to zbrodnia. Nie miał natomiast nic przeciw czarującym krótkim spódnicom pozwalającym na podziwianie zgrabnych nóg, które do tej pory były zastrzeżone jedynie dla oczu męża lub kochanka.

Burza oklasków przywitała dyrygenta, po czym, kiedy ukazał się kanclerz Seipel, sala powstała, by odśpiewać hymn. Gdy wszyscy usiedli, lampy pogasły, a na sali zaległa cisza.

- Dlaczego umówił się pan ze mną właśnie tutaj? - spytał szeptem Morosini.

- Żeby panu pokazać kogoś, kto się jeszcze nie pojawił. Ale cicho sza!

Aldo zajął się oglądaniem przedstawienia. Kurtyna się uniosła, ukazując czarujące wnętrze buduaru z czasów cesarzowej Marii Teresy w pałacu marszałkowej. Ona sama, ładna kobieta, oddawała się miłosnym gierkom z młodym amantem - Oktawianem. A wszystko to przed wizytą oficjalnych konkurentów, do której zmuszała ją pozycja na dworze. Wśród nich był baron Ochs.

Morosini dał się porwać czarowi i lekkości przewrotnej sztuki interpretowanej przez wspaniałych śpiewaków, kiedy jego sąsiad położył mu dłoń na ramieniu.

- Niech pan patrzy - szepnął. - W loży naprzeciwko... Właśnie weszły tam dwie postaci w czerni: przodem mężczyzna w średnim wieku, który zdradzał fizyczną tężyznę. Nosił rodzaj welurowego surduta na jedwabnej, obszytej sutaszem podszewce na modłę węgierską. Rzuciwszy pobieżne spojrzenie na salę, ustąpił miejsca towarzyszce, którą posadził z wszelkimi oznakami wielkiego szacunku, a sam usunął się w głąb loży. Kobieta była jeszcze bardziej tajemnicza i zwróciła szczególną uwagę księcia. Wyglądała jak arcyksiężna i patrząc na nią, Morosini pomyślał o portrecie księżnej Alby pędzla Goi. Była jednocześnie ubrana i zamaskowana przez czarne koronki: z jej wysokiej fryzury opadał rodzaj mantyli. Nosiła rękawiczki z tego samego ciemnego i lekkiego materiału, który odbijał bladość nieskazitelnej skóry. Żadnych klejnotów, poza błyszczącą magicznym blaskiem broszką wśród pienistych koronek wspaniałego dekoltu.

Aronow, bez słowa, nie odwracając głowy w stronę księcia, wsunął w jego rękę lornetkę z macicy perłowej. Aldo przytknął ją do oczu i skierował najpierw na scenę, na której marszałkowa ubolewała nad upływem czasu, a następnie na lożę. Nieznajoma siedziała nieco z tyłu, jakby unikając bladych świateł rampy. Koronkowa maska nie pozwalała dostrzec rysów jej twarzy, ale po bladym odcieniu skóry, po sposobie trzymania się prosto z dumnie uniesioną głową na smukłej szyi można było się domyślić, że nie jest stara i że w jej żyłach płynie szlachetna krew.

- Niech pan się przypatrzy klejnotowi - szepnął Aronow.

Był to cesarski orzeł wykonany z diamentów, którego korpus stanowił wspaniały opal. Morosini obejrzał go przez lornetkę tak dokładnie, jak tylko to było możliwe, po czym skierował na swego towarzysza pytające spojrzenie.

- Tak, nie myli się pan - wyszeptał Kulawy. - Podejrzewam, że to on!

Morosini potwierdził skinieniem głowy, gdyż nie wypadało rozmawiać, lecz wkrótce, wśród oznak wielkiego entuzjazmu publiczności, skończył się pierwszy akt. Na sali zapłonęły światła.

Tajemnicza nieznajoma cofnęła się jeszcze bardziej w głąb loży i przesłoniła twarz wachlarzem.

- Kto to jest? - spyta! Morosini.

- Słowo honoru, nie wiem - odparł Aronow. - Kobieta o wysokiej pozycji, to pewne, lecz z pewnością niemieszkająca w Wiedniu. W żadnym hotelu jej nie znają i nigdzie jej nie widziano poza operą, i to na dodatek tylko wtedy, gdy wystawiają „Kawalera srebrnej róży". Co nie zdarza się często.

- Dziwne... Dlaczego właśnie „Kawaler..."?

- Proszę się lepiej przyjrzeć jej wachlarzowi.

Ukrywszy się za krzesłami, Morosini skierował lornetkę na wspaniały wachlarz wykonany z ciemnej macicy perłowej i koronki. Na jego rączce tkwiła srebrna róża. Morosini się uśmiechnął.

- Róża! Oto powód jej przywiązania do tej opery. Z pewnością coś jej ona przypomina, wywołuje jakieś wspomnienia...

- Zapewne, ale to tylko pogłębia tajemnicę. Jestem pewien, że klejnot, który nosi, musiał należeć do cesarzowej Elżbiety. Widziałem go na pewnym portrecie i już wtedy miałem świadomość, że środkowy kamień jest tym, którego szukamy. Dodam, że widzę tę damę pierwszy raz w życiu. Już dwa razy mi o niej mówiono, lecz nie byłem pewny, czy dzisiaj przyjdzie. Postanowiłem zaryzykować i zaprosić pana.

- Jestem wdzięczny bardziej, niż pan przypuszcza. Ale chyba nietrudno się dowiedzieć, kto wynajął tamtą lożę?

- Niestety, opera wynajmuje loże na cały rok. Nasza należy do hrabiny von Adlerstein.

Morosini nawet nie próbował ukryć zaskoczenia.

- Co za niesłychany zbieg okoliczności! Czy zna pan hrabinę?

- Osobiście nie. Wiem tylko, że jest teściową Moritza Kledermanna, znanego szwajcarskiego kolekcjonera.

- I babką mojej byłej sekretarki.

- Do diaska! Powinien mi pan o tym opowiedzieć!

- Proszę sobie wyobrazić, że to jeszcze nie wszystko! Otóż, zdaje mi się, że już raz spotkałem naszą nieznajomą, nie dalej niż dziś wieczorem w krypcie Kapucynów. Przyniosła kwiaty na grób arcyksięcia Rudolfa i to, jak się dowiedziałem, nie pierwszy raz. A na dodatek otrzymała specjalne zezwolenie, by przychodzić poza godzinami otwarcia.

- No, no! Coraz lepiej! Jeśli pan chce, potrafi być zdumiewający. Proszę opowiedzieć coś więcej.

Aldo, nie dając się dłużej namawiać, opowiedział o tajemniczym spotkaniu w krypcie: o wysokiej postaci w czerni, którą przez chwilę wziął za rozpaczającego ducha matki arcyksięcia Rudolfa i o tym, jak rzucił się w ślad powozu.

- Cale szczęście, że Wiedeń pozostał wierny konnej komunikacji! Gdyby odjechała automobilem, nie miałbym żadnej szansy.

- Bardzo dobra robota, przyjacielu! Nie ma już najmniejszej wątpliwości: tajemnicza dama musi mieszkać u hrabiny.

- Chciałem złożyć jej wizytę, lecz nie ma jej w Wiedniu. Uległa wypadkowi, przez co nie opuszcza domu na prowincji.