Musiał znaleźć jakiś punkt zaczepienia.
O ile go pamięć nie myliła, całodzienne wycieczki autokarowe wyruszały tylko z dwóch głównych miast: Zurychu i Genewy. Robert wysunął szufladę biurka i wyciągnął opasłą Telefonbuch. Powinienem poszukać pod C, jak cud - pomyślał. W książce wymienionych było kilka biur podróży. SUNSHINE TOURS, SWISSTOUR, TOUR SERVICE, TOURALPINO, TOURISMA REISEN… Będzie musiał sprawdzić w każdym z nich. Spisał adresy wszystkich biur i podjechał do najbliższego: do Tour Service.
Obsługą turystów zajmowało się dwóch urzędników siedzących za kontuarem. Gdy tylko jeden z nich był wolny, Robert zwrócił się do niego:
– Przepraszam bardzo, moja żona w ostatnią niedzielę uczestniczyła w jednej z organizowanych przez państwa wycieczek i zostawiła w autobusie portmonetkę. Chyba przez to całe podniecenie związane z oglądaniem katastrofy balonu sondy koło Uetendorfu. Urzędnik zmarszczył brwi.
– Es tut mir viel leid. Musiała zajść jakaś pomyłka. Nasze autokary nie przejeżdżają przez Uetendorf.
– Och, przepraszam. Pudlo.
Następna wizyta zapowiadała się bardziej owocnie.
– Czy państwa wycieczki docierają do Uetendorfu?
– Oh, ja - uśmiechnęła się urzędniczka. – Nasze autokary docierają do każdego zakątka Szwajcarii, do najbardziej malowniczych miejsc. Mamy w programie wycieczkę do Zermatt, zatytułowaną „Śladami Wilhelma Telia”. Oferujemy również „Spotkania z lodowcem”. Impreza „Szwajcaria wzdłuż i wszerz” rozpoczyna się za piętnaście…
– A czy to państwo organizowali w niedzielę wycieczkę, w czasie której autokar zatrzymał się, by uczestnicy mogli obejrzeć katastrofę balonu sondy? Moja żona spóźniła się do hotelu i…
Siedząca za kontuarem urzędniczka przerwała mu z oburzeniem:
– Słyniemy z tego, że nasze autokary trzymają się ściśle rozkładu jazdy. Nie robimy żadnych nie zaplanowanych postojów.
– Czyli że to nie państwa autobus zatrzymał się, by pasażerowie mogli sobie popatrzeć na ten balon sondę?
– Z pewnością nie nasz.
– Dziękuję pani. Znowu pudło.
Trzecie biuro, które odwiedził Robert, znajdowało się na Bahnhofplatz, a napis na zewnątrz głosił SUNSHINE TOURS. Robert podszedł do kontuaru.
– Dzień dobry. Chciałem uzyskać nieco informacji na temat jednej z państwa imprez autokarowych. Słyszałem, że w pobliżu Uetendorfu rozbił się balon sonda i że państwa kierowca zatrzymał się na pół godziny, aby pasażerowie mogli się przyjrzeć wrakowi.
– Nie, nie. Zatrzymał się tylko na piętnaście minut. Mamy bardzo napięty program.
Udało się!
– A czemu się pan tym interesuje?
Robert wyciągnął jeden z wręczonych mu fałszywych dokumentów.
– Jestem dziennikarzem – powiedział z przejęciem – i piszę do czasopisma „Turystyka i Wypoczynek” artykuł na temat tego, jak świetna jest obsługa autokarów w Szwajcarii w porównaniu z innymi krajami. Czy mógłbym przeprowadzić wywiad z tym kierowcą?
– To może być interesujący artykuł. Bardzo interesujący. My, Szwajcarzy, jesteśmy bardzo dumni z poziomu świadczonych przez nas usług.
– I duma ta jest w pełni uzasadniona – zapewnił go Robert.
– Czy zostanie wspomniana nazwa naszego biura?
– Ależ naturalnie.
– Cóż, w takim razie nie widzę żadnych przeszkód – uśmiechnął się urzędnik.
– Czy mógłbym porozmawiać z nim teraz?
– Dziś ma wolne – oświadczył i zaczął pisać na kartce jakieś nazwisko.
Robert Bellamy odczytał je. Hans Beckerman. Urzędnik uzupełnił dane o adres.
– Mieszka w Kappel. To mała wioska jakieś czterdzieści kilometrów od Zurychu. Powinien go pan teraz zastać w domu.
Robert Bellamy wziął kartkę.
– Bardzo panu dziękuję. A propos, czy dysponują może państwo danymi na temat tego, ile biletów sprzedano na tę właśnie wycieczkę? – zapytał. – Chciałbym mieć maksymalnie pełny obraz sytuacji.
– Oczywiście. Przechowujemy dane o wszystkich naszych imprezach. Jedną chwileczkę.
Wyciągnął spod lady gruby rejestr i przewrócił parę stron.
– Aha, to tu. Niedziela. Hans Beckerman. Było siedmiu pasażerów. Pojechali małym autobusem, Iveco.
Siedmiu nieznanych pasażerów i kierowca. Robert postanowił zaryzykować.
– Czy nie ma pan przypadkiem nazwisk tych pasażerów?
– Proszę pana, przychodzą do nas ludzie z ulicy, kupują bilet i jadą na wycieczkę. Nikogo nie legitymujemy.
Mogłem się tego spodziewać.
– Jeszcze raz dziękuję – powiedział Robert i skierował się w stronę drzwi.
– Mam nadzieję, że przyśle nam pan kopię artykułu! – wykrzyknął za nim urzędnik.
– Oczywiście – zapewnił go Robert.
Część rozwiązania jego łamigłówki mogła się kryć w autokarze wycieczkowym, więc Robert pojechał na Talstrasse, skąd wyruszały autobusy, mając nadzieję znaleźć tam jakąś wskazówkę. Srebrno-brązowe autobusy Iveco były na tyle małe, by bez trudu móc pokonywać strome alpejskie szosy: dysponowały miejscami dla czternastu pasażerów. Kim była ta siódemka i co się później z nią stało? Robert wrócił do samochodu. Przestudiował mapę i zaznaczył sobie trasę przejazdu. Z miasta wyjechał Lavessneralle w kierunku na Albis, gdzie zaczynają się Alpy, i dalej do wioski Kappel. Jechał na południe, minął niskie wzgórza otaczające Zurych, po czym zaczął się wspinać w górę majestatycznych Alp. Przejechał przez Adliswil, Langnau, Hausen i bezimienne osady z domkami wypoczynkowymi, mijał barwne, widokówkowe krajobrazy, by wreszcie po blisko godzinie dotrzeć do Kappel. Wioska składała się z restauracji, kościoła, poczty i kilku domów rozrzuconych na pobliskich wzgórzach. Robert zaparkował samochód i wstąpił do restauracji. Kelnerka wycierała akurat stolik w pobliżu drzwi.
– Entschułdigen Sie bitte, Fraułein. Welche Richtung ist das Haus von Herr Beckerman?
– Ja. - Wskazała na drogę. – An der Kirche rechts.
– Danke.
Za kościołem Robert skręcił w prawo i podjechał do skromnego jednopiętrowego domku, krytego ceramiczną dachówką. Wysiadł z samochodu i podszedł do drzwi. Nie zauważył dzwonka, więc zapukał.
Otworzyła mu tęga kobieta; nad górną wargą miała meszek.
– Ja?
– Przepraszam, że panią niepokoję. Czy pan Beckerman jest w domu?
Przyjrzała mu się podejrzliwie.
– A czego pan od niego chce?
Robert obdarzył ją czarującym uśmiechem.
– Mam przyjemność rozmawiać z panią Beckerman, prawda? – Wyciągnął swoją legitymację dziennikarską. – Przygotowuję artykuł o szwajcarskich kierowcach autobusów, a pani mąż został polecony naszej redakcji jako pracownik wyróżniający się bezpieczną jazdą.
Rozpromieniła się i powiedziała z dumą:
– Mój Hans to świetny kierowca.
– Wszyscy mi to mówili, pani Beckerman. Chciałem przeprowadzić wywiad z pani mężem.
– Wywiad z moim Hansem? Do gazety? – czuła się mile połechtana. – To bardzo interesujące. Proszę wejść.
Zaprowadziła Roberta do małego, niezwykle schludnego pokoju.
– Proszę tu zaczekać. Hans zaraz przyjdzie.
Pokój miał niski, belkowany sufit, podłogę z ciemnych desek i proste, drewniane meble. Znajdował się tu również mały, kamienny kominek, a w oknach wisiały koronkowe firanki.
Robert stał pogrążony w myślach. Hans Beckerman był nie tylko jego najlepszym źródłem informacji, to było jego jedyne źródło. Przychodzą do nas ludzie z ulicy, kupują bilet i jadą na wycieczkę. Nikogo nie legitymujemy… Tu się kończy mój ślad - pomyślał gorzko Robert. – Jeśli mi się nie uda, zawsze jeszcze mogę dać ogłoszenie: Uprzejmie proszę siedmiu pasażerów autobusu, którzy w ostatnią niedzielę byli świadkami katastrofy balonu sondy, by zjawili się w moim pokoju hotelowym jutro o godzinie 12.00. Gwarantujemy jeden posiłek.