Выбрать главу

W pokoju pojawił się chudy, łysy mężczyzna. Miał bladą cerę i nosił bujne, czarne wąsy, które dziwnie nie pasowały do jego wyglądu.

– Dzień dobry, Herr…?

– Smith. Witam pana – głos Roberta był serdeczny. – Bardzo mi miło w końcu pana poznać, panie Beckerman.

– Żona powiedziała, że pisze pan artykuł o kierowcach autobusów. – Mówił z silnym niemieckim akcentem.

Robert uśmiechnął się przymilnie.

– Zgadza się. Nasza redakcja jest niezwykle zainteresowana pańską wyjątkowo bezpieczną jazdą i…

– Scheissdreck! - przerwał mu wulgarnie Beckerman. – Interesuje was to, co rozbiło się w niedzielne popołudnie, no nie?

Robertowi udało się przybrać zmieszaną minę.

– Mówiąc szczerze tak, interesuje nas również to.

– W takim razie czemu od razu pan tak nie powie? Proszę usiąść.

– Dziękuję. – Robert zajął miejsce na kanapie.

– Przepraszam, że nie mogę zaproponować panu nic do picia – odezwał się Beckerman – ale nie trzymamy w domu żadnych alkoholi. – Poklepał się po żołądku. – Wrzody. Nie mogę nawet brać żadnych środków przeciwbólowych. Na wszystkie jestem uczulony. – Usiadł naprzeciwko Roberta. – Ale nie przyjechał tu pan, by rozprawiać o stanie mojego zdrowia, co? Czego chce się pan dowiedzieć?

– Chciałbym porozmawiać z panem o pasażerach, którzy jechali z panem w niedzielę, kiedy zatrzymał się pan w pobliżu Uetendorfu, tam gdzie rozbił się balon sonda.

Hans Beckerman wytrzeszczył oczy.

– Balon sonda? Jaki balon sonda? O czym pan mówi?

– O balonie, który…

– Ma pan na myśli statek kosmiczny?

Teraz z kolei Robert spojrzał na niego ze zdumieniem.

– Statek kosmiczny?

– Tak. Latający talerz.

Upłynęło nieco czasu, nim do Roberta dotarło w pełni znaczenie tych słów. Poczuł zimny dreszcz.

– Twierdzi pan, że widzieliście latający talerz?

– Tak. A w nim martwe istoty.

„Wczoraj w Alpach szwajcarskich rozbił się należący do NATO balon sonda. Transportował wyposażenie wojskowe, którego istnienie utrzymywane jest w największej tajemnicy”.

Robert całą siłą woli starał się zachować spokój.

– Panie Beckerman, czy jest pan pewien, że to, co pan widział, to był latający talerz?

– Oczywiście. To, co nazywają UFO.

– A w środku byli martwi ludzie?

– Nie, nie ludzie. Istoty. Trudno mi je opisać. – Wstrząsnął nim lekki dreszcz. – Były bardzo małe i miały duże, dziwne oczy. Nosiły srebrzyste kombinezony. Widok był przerażający.

Robert słuchał, czując w głowie zamęt.

– Czy widzieli je również pańscy pasażerowie?

– Och, tak. Wszyscy to widzieliśmy. Zatrzymałem się tam na jakieś piętnaście minut. Chcieli zostać dłużej, ale nasze biuro bardzo ściśle przestrzega rozkładu jazdy.

Robert, zanim jeszcze zadał kolejne pytanie, wiedział, że jest ono pozbawione sensu.

– Panie Beckerman, czy zna pan przypadkiem nazwiska tych pasażerów?

– Proszę pana, ja tylko prowadzę autobus. Pasażerowie kupują bilety w Zurychu i jedziemy najpierw na południowy zachód, do Interlaken, a potem na północny zachód, do Berna. Pasażerowie mogą albo wysiąść w Bernie, albo wrócić do Zurychu. Nikt nie podaje nazwisk.

– Czy w żaden sposób nie jest pan w stanie zidentyfikować któregoś z nich? – zapytał zrozpaczony Robert.

Kierowca autobusu pomyślał przez chwilę.

– Cóż, mogę panu powiedzieć, że w autobusie nie było dzieci. Sami dorośli.

– Tylko mężczyźni? Beckerman zastanowił się.

– Nie. Była również jedna kobieta.

Cudownie. To rzeczywiście znacznie zawęża grono poszukiwanych - pomyślał Robert. – Następne pytanie: czemu, u diabła, podjąłem się tego zadania?

– Panie Beckerman, z tego, co pan powiedział, rozumiem, że grupa turystów wsiadła w Zurychu do autobusu, a kiedy wycieczka się skończyła, po prostu każdy poszedł w swoją stronę?

– Tak jest, panie Smith.

Czyli nawet nie ma stogu siana.

– Czy nie przypomina sobie pan czegokolwiek o pasażerach? Czegoś, co powiedzieli lub zrobili?

Beckerman potrząsnął głową.

– Proszę pana, człowiek po prostu nie zwraca na nich uwagi. Chyba, że sprawiają jakiś kłopot. Jak na przykład ten Niemiec.

Robert siedział bez ruchu.

– Jaki Niemiec? – zapytał cicho.

– Affenarsch! Wszyscy pasażerowie byli tacy podekscytowani tym UFO i tymi martwymi istotami w środku, a ten staruch w kółko powtarzał, że musimy się spieszyć, by na czas dojechać do Berna, bo ma przygotować jakiś wykład do wygłoszenia rano na uniwersytecie…

Wreszcie coś.

– Czy pamięta pan jeszcze coś?

– Nie.

– Nic a nic?

– Ubrany był w czarny płaszcz.

Wspaniale.

– Panie Beckerman, chciałbym pana prosić o przysługę. Czy nie zechciałby pan pojechać ze mną do Uetendorfu?

– Mam dziś wolne. Jestem zajęty przy…

– Z przyjemnością panu zapłacę.

– Ja?

– Dwieście marek.

– No, nie wiem…

– Niech będzie trzysta.

Beckerman zastanawiał się przez moment.

– Czemu nie? Ładny dzień na przejażdżkę, prawda?

Ruszyli na południe przez malownicze wioski Immensee, Meggen, a potem przez Lucernę. Krajobrazy aż zapierały dech w piersiach, ale umysł Roberta zaprzątały teraz inne sprawy.

Minęli Sarnen, Bruning, przełęcz wiodącą do Interlaken. Przemknęli przez Leissigen i Faulensee z prześlicznym niebieskim jeziorem upstrzonym białymi żaglówkami.

– Daleko jeszcze? – zapytał Robert.

Nie, już nie – odparł Hans Beckerman.

Jechali blisko godzinę, nim dotarli do Spiez.

– Jesteśmy prawie na miejscu – powiedział Hans Beckerman.- To zaraz za następnym miastem, za Thun.

Robert poczuł, że serce zaczęło mu szybciej bić. Za chwilę miał być świadkiem czegoś przekraczającego ludzką wyobraźnię, miał zobaczyć przybyszy z kosmosu. Przejechali przez Thun i po paru minutach, kiedy zbliżali się do lasku, Hans Beckerman wyciągnął rękę i powiedział:

– To tu!

Robert zahamował gwałtownie i zjechał na skraj drogi.

– Po drugiej stronie szosy, za tymi drzewami. Robert poczuł rosnące podniecenie.

– Dobra. Rzućmy na to okiem.

Z naprzeciwka nadjeżdżała ciężarówka. Kiedy ich minęła, Robert i Hans Beckerman przeszli na drugą stronę. Robert ruszył za kierowcą autobusu. Kierowali się nieco pod górę, ku niewielkiemu skupisku drzew.

Szosa zniknęła z pola widzenia. Kiedy wyszli na polanę, Beckerman oświadczył:

– To właśnie tu.

Na ziemi przed nimi leżały szczątki rozbitego balonu sondy.

Rozdział 8

Robię się już na to za stary - pomyślał Robert ze znużeniem. – Naprawdę zaczynałem wierzyć w tę jego bajeczkę o latającym talerzu.

Hans Beckerman wyraźnie zmieszany gapił się na metalowy wrak leżący na ziemi.

– Verfalschen! To nie to.

– No właśnie – westchnął Robert. Beckerman potrząsnął głową.