Выбрать главу

– Był tu w niedzielę.

– Widocznie pańskie zielone ludziki nim odleciały.

– Wykluczone. Byli martwi – tot - z uporem stwierdził Beckerman. Tot - martwi. Piękne podsumowanie mojej misji. Moim jedynym źródłem informacji jest szalony facet, widzący statki kosmiczne.

Robert podszedł do balonu, by przyjrzeć mu się dokładniej. Była to olbrzymia aluminiowa czasza, średnicy ponad czterech metrów, o żłobkowanych krawędziach w miejscu, gdzie uległa rozerwaniu w chwili zderzenia z ziemią. Wszystkie przyrządy zostały usunięte, tak jak mu mówił generał Hilliard. „Nie jestem w stanie wyrazić, jak istotne było to, co transportował balon”.

Robert okrążył zniszczony balon, depcząc butami wilgotną trawę, szukając czegokolwiek, co naprowadziłoby go na jakiś ślad. Nie dostrzegł niczego. Balon sonda był identyczny jak dziesiątki innych, które widział w przeszłości.

Starszy mężczyzna nie poddawał się, trwając w maniackim uporze.

– Te obce istoty… Może to ich sprawka. Wiadomo przecież, że one wszystko potrafią.

Mc więcej tu nie zdziałam - pomyślał Robert. Skarpetki kompletnie mu przemokły od chodzenia w wysokiej trawie. Już się odwracał, ale zawahał się, uderzony pewną myślą. Znów podszedł do balonu.

– Czy mógłby pan unieść ten róg? Beckerman popatrzył na niego zdumiony.

– Chce pan, bym to podniósł?

– Bitte.

Beckerman wzruszył ramionami. Chwycił za skraj lekkiej powłoki i uniósł ją, podczas gdy Bellamy zrobił to samo z drugim rogiem. Robert trzymając nad głową fragment aluminium zrobił kilka kroków. Nogi grzęzły mu w wilgotnej trawie.

– Mokro tu! – wykrzyknął.

– Nic dziwnego. Wczoraj cały dzień lało. Wszędzie jest mokro. Robert wylazł spod balonu.

– Powinno być sucho.

„Zwariowana pogoda – powiedział pilot. – W niedzielę słonecznie”. Czyli tego dnia, kiedy rozbił się balon. „Dziś cały dzień lało, a w nocy znów się rozpogodziło. Człowiekowi potrzebny tu jest nie tyle zegarek, co barometr”.

– Jak to?

– Jaka była pogoda, kiedy widział pan UFO? Beckerman pomyślał przez chwilę.

– Było ładne popołudnie.

– Słoneczne?

– Ja. Słoneczne.

– A wczoraj cały dzień padało?

– No i co z tego? – Beckerman patrzył na niego zaintrygowany.

– To z tego, że jeśli balon leżał tu całą noc, ziemia pod nim powinna być sucha, co najwyżej wilgotna na skutek działania zjawiska osmozy. Tymczasem wszędzie jest tak samo mokro.

Beckerman patrzył na niego wytrzeszczonymi oczami.

– Nie rozumiem. Co to w takim razie znaczy?

– To może znaczyć – zaczął ostrożnie Robert – że ktoś umieścił tutaj ten balon wczoraj, kiedy już zaczęło padać, zabierając jednocześnie to, co pan widział. – A może istniało jakieś prostsze wytłumaczenie, które nie przyszło mu do głowy?

– Ale komu chciałoby się robić coś tak idiotycznego?

Wcale znów nie takie idiotyczne - pomyślał Robert. – Rząd szwajcarski mógł to tutaj umieścić, by wprowadzić w błąd jakichś ciekawskich ludzi. Najlepszym sposobem ukrycia czegoś jest dezinformacja. Robert zaczął chodzić po mokrej łące, uważnie patrząc pod nogi, przeklinając się w duchu za swoją naiwność.

Hans Beckerman przyglądał mu się podejrzliwie.

– Powiedział pan, że do jakiego czasopisma pan pisze?

– „Turystyka i Wypoczynek”.

– Aha. W takim razie sądzę, że będzie pan chciał zrobić mi zdjęcie, tak samo jak tamten facet.

– Słucham?

– No, tamten fotograf, który nam wszystkim zrobił zdjęcia. Robert stanął jak wryty.

– O kim pan mówi?

– O fotografie. O tym, który robił nam zdjęcia przy wraku. Obiecał, że każdemu z nas przyśle odbitkę. Niektórzy pasażerowie również mieli aparaty fotograficzne.

– Chwileczkę – powiedział wolno Robert. – Mówi pan, że ktoś zrobił zdjęcia pasażerom tu, na tle UFO?

– Właśnie to próbuję panu powiedzieć.

– I obiecał, że każdemu z was przyśle odbitkę?

– Zgadza się.

– W takim razie musiał wziąć państwa nazwiska i adresy.

– No pewnie. Przecież inaczej skąd by wiedział, gdzie ma je wysłać?

Robert stał bez ruchu, czując ogarniającą go euforię. Robert, ty palancie, ale masz fart! Niewykonalna misja stała się nagle dziecinną igraszką. Nie szukał już siedmiu nieznanych pasażerów. Jedyne, co musiał zrobić, to odnaleźć jednego fotografa.

– Dlaczego nie wspomniał pan o nim wcześniej, panie Beckerman?

– Pytał mnie pan tylko o pasażerów.

– Chce pan powiedzieć, że on nie był pasażerem?

Hans Beckerman potrząsnął głową.

– Nein. Jego samochód rozkraczył się na środku szosy – wskazał ręką. – Właśnie nadjechała pomoc drogowa, kiedy rozległ się jakiś głośny huk, więc fotograf przebiegł przez szosę, by zobaczyć, co się stało. Kiedy zorientował się, co to takiego, pognał z powrotem do samochodu, złapał aparaty fotograficzne i wrócił. A potem poprosił nas wszystkich, byśmy mu pozowali na tle tego UFO.

– A czy ten fotograf zostawił panu swoje nazwisko?

– Nie.

– Co jeszcze może mi pan o nim powiedzieć? Hans Beckerman zastanowił się.

– Cóż, był obcokrajowcem. Amerykaninem lub Anglikiem.

– Powiedział pan, że pomoc drogowa szykowała się, by odholować jego samochód, tak?

– Zgadza się.

– Czy pamięta pan, w którą stronę się skierowali?

– Na północ. Myślę, że zamierzali go odholować do Berna. Thun jest bliżej, ale w niedziele wszystkie warsztaty w Thun są zamknięte.

Robert uśmiechnął się.

– Dziękuję panu. Bardzo dużo mi pan pomógł.

– Nie zapomni pan przysłać mi swego artykułu, kiedy już będzie gotowy?

– Oczywiście, że nie. Oto pańskie pieniądze plus jeszcze dodatkowe sto marek za nieocenioną pomoc. Odwiozę pana do domu.

Ruszyli do samochodu. Beckerman otwierał już drzwiczki, ale zatrzymał się na moment i odwrócił do Roberta.

– Jest pan bardzo hojny.

Wyciągnął z kieszeni prostokątny kawałek metalu wielkości zapalniczki zawierający malutki, biały kryształ.

– Co to takiego?

– Znalazłem to na ziemi w tamtą niedzielę, zanim wróciliśmy do autobusu.

Robert uważnie przyjrzał się dziwnemu przedmiotowi. Był lekki jak piórko, koloru piasku. Ostre zakończenie z jednej strony wskazywało, że mógł być częścią jakiegoś większego urządzenia. Częścią urządzenia, które transportował balon sonda? Czy częścią UFO?

– Może przyniesie panu szczęście – powiedział Beckerman, wkładając do portfela otrzymane od Roberta banknoty. – Tak, jak mnie – uśmiechnął się szeroko i wsiadł do samochodu.

Nadeszła pora zadania sobie otwarcie pytania: czy naprawdę wierzę w UFO? Czytał w gazetach dziesiątki szalonych reportaży o ludziach, twierdzących, że zostali uprowadzeni na UFO i poddawani dziwacznym eksperymentom, lecz zawsze przypisywał tego rodzaju relacje osobnikom, którzy albo szukali rozgłosu, albo powinni się oddać w ręce dobrego psychiatry. Ale w ciągu ostatnich kilku lat pojawiły się meldunki trudniejsze do zignorowania. Doniesienia astronautów, pilotów wojskowych, policjantów – ludzi wiarygodnych, nie pragnących rozgłosu – o natknięciu się na UFO. Na dodatek ten niepokojący raport o katastrofie UFO w Roswell w stanie Nowy Meksyk, gdzie rzekomo znaleziono ciała kosmitów. Rząd podobno zatuszował całą sprawę i usunął dowody rzeczowe. W czasie drugiej wojny światowej piloci meldowali o dziwnych spotkaniach z tak zwanymi „samolotami widmami”, nie zidentyfikowanymi maszynami, które leciały za nimi, by później zniknąć. Krążyły historie o miastach odwiedzanych przez tajemnicze obiekty, poruszające się z wielką prędkością. A może rzeczywiście byli to kosmici w UFO z innej Galaktyki? - pomyślał Robert. – W jaki sposób wpłynęłoby to na losy świata? Czy oznaczałoby pokój? Czy wojnę? A może koniec naszej cywilizacji? Zorientował się nagle, że podświadomie łudził się, że Hans Beckerman okaże się bredzącym szaleńcem i że katastrofie uległ rzeczywiście balon sonda. Będzie musiał znaleźć innego świadka, by albo potwierdzić relację Beckermana, albo jej zaprzeczyć. Na pierwszy rzut oka cała ta historia wydawała się nieprawdopodobna, a jednak coś w niej nie dawało Robertowi spokoju. Jeżeli rozbił się jedynie balon sonda, nawet transportujący specjalne wyposażenie, czemu wezwano go na spotkanie do Narodowej Agencji Bezpieczeństwa na szóstą rano i powiedziano, że bardzo istotne jest, by jak najszybciej odnaleźć wszystkich świadków? Czy chcieli coś ukryć? A jeśli tak, to czemu?