Ksiądz zrobił znak krzyża, mówiąc:
– To oblicze Szatana.
Do diabła z Szatanem - myślał triumfująco Mothershed. To oblicze pieniędzy. Oto pierwsze zdjęcia, które udowodnią, że UFO istnieje naprawdę. Wtem przyszła mu do głowy zatrważająca myśclass="underline" Co będzie, jeśli czasopisma zaczną podejrzewać, że to jakiś fotomontaż? Było już wiele sfabrykowanych zdjęć UFO. Jego euforia zniknęła. Co będzie, jeśli mi nie uwierzą? I właśnie wtedy Leslie Mothershed po raz drugi miał przypływ natchnienia.
Wokół niego zgromadzonych było dziewięciu świadków. Nic im nie mówiąc, postanowił wykorzystać ich obecność do udowodnienia autentyczności swoich prac.
Mothershed odwrócił się przodem do grupki ludzi.
– Panie i panowie! – wykrzyknął. – Jeśli macie ochotę otrzymać zdjęcie na tle UFO, proszę się ustawić, a z przyjemnością każdemu z was wyślę bezpłatnie jedną odbitkę.
Rozległy się podniecone okrzyki. Po paru chwilach wszyscy pasażerowie autokaru z wyjątkiem księdza ustawili się obok szczątków UFO. Duchowny nie chciał pozować do zdjęcia.
– Nie mogę – powtarzał. – To Antychryst!
Mothershedowi potrzebny był ksiądz. To najbardziej wiarygodny świadek.
– No właśnie – przekonywał go Mothershed. – Nie rozumie ksiądz? W ten sposób będzie mógł ksiądz udowodnić istnienie złych mocy.
W końcu ksiądz dał się namówić.
– Proszę stanąć w pewnej odległości od siebie – polecił Mothershed – tak, aby widoczny był latający talerz.
Świadkowie rozsunęli się.
– Świetnie. Bardzo dobrze. Wybornie. Nie ruszać się, dziękuję.
Zrobił jeszcze kilka ujęć, a następnie wyjął kartkę i ołówek.
– Proszę napisać swoje nazwiska i adresy, a dopilnuję, by każdy z państwa otrzymał odbitkę.
Nie miał najmniejszego zamiaru wysyłać zdjęć. Jedyne, co mu było potrzebne, to naoczni świadkowie. Niech ci cholerni redaktorzy spróbują mi teraz coś powiedzieć!
Nagle zauważył, że kilka osób ma również aparaty fotograficzne. Nie mógł pozwolić, by poza jego zdjęciami istniały jakiekolwiek inne fotografie UFO! Dopuszczał istnienie jedynie zdjęć opatrzonych podpisem: „Wykonał Leslie Mothershed”.
– Przepraszam – zwrócił się do obecnych. – Mam propozycję dla tych z państwa, którzy mają aparaty. Proszę mi je dać, to zrobię parę zdjęć, by mieli państwo własne fotografie.
Pospiesznie wręczono Lesliemu Mothershedowi kamery. Kiedy przyklęknął, by przymierzyć się do pierwszego ujęcia, nikt nie zauważył, że kciukiem nieznacznie uchylił tylną ściankę aparatu. Odrobina światła słonecznego niezmiernie pomoże tym zdjęciom. Przykro mi, moi drodzy, ale tylko zawodowcom wolno uwieczniać historyczne wydarzenia.
Dziesięć minut później Mothershed miał już wszystkie nazwiska i adresy. Po raz ostatni spojrzał na UFO i pomyślał triumfalnie: Matka miała rację. Będę bogaty i sławny.
Nie mógł się już doczekać chwili powrotu do Anglii, gdzie wywoła swe cenne fotografie.
– Co się, u diabła, dzieje?
Posterunki policji w okolicach Uetendorfu przez cały wieczór były bombardowane telefonami.
– Ktoś się kręci koło mojego domu…
– Na dworze widać jakieś dziwne światła…
– Moje zwierzęta oszalały. W pobliżu muszą grasować wilki…
– Ktoś opróżnił cysternę z wodą.
I najdziwniejszy meldunek ze wszystkich:
– Szefie, niech pan lepiej natychmiast skieruje na główną szosę wszystkie wozy pomocy drogowej. To koszmar. Cały ruch wstrzymany.
– Co takiego? Czemu?
– Nikt nie wie. Silniki samochodów po prostu nagle przestały pracować.
Nigdy nie zapomną tej nocy.
Rozdział 16
Ile czasu zajmie mi jeszcze to zadanie? - zastanawiał się Robert, zapinając pasy w kabinie pierwszej klasy samolotu Swissair. Kiedy maszyna zaczęła się toczyć po pasie startowym, a jej olbrzymie silniki Rolls-Royce’a łapczywie połykały nocne powietrze, Robert odprężył się i zamknął oczy. Czy naprawdę upłynęło zaledwie kilka lat od dnia, kiedy tym samym rejsem leciał do Londynu razem z Susan? Nie. Miał wrażenie, jakby to było cały wiek temu.
Samolot wylądował na Heathrow o osiemnastej dwadzieścia dziewięć, zgodnie z rozkładem. Robert wydostał się z lotniskowego labiryntu i złapał taksówkę, by pojechać do rozległego śródmieścia. Mijał setki znajomych miejsc i niemal słyszał głos Susan, rozprawiającej o nich z entuzjazmem. W tamtych cudownych czasach nie miało znaczenia, gdzie przebywali. Wystarczyło po prostu, że byli razem. Wszędzie zabierali ze sobą swe szczęście i zafascynowanie sobą. Ich małżeństwo miało szanse być szczęśliwe.
I mało brakowało, by właśnie tak się stało.
Problemy zaczęły się od dosyć niewinnego telefonu od admirała Whittakera, kiedy Robert i Susan podróżowali po Tajlandii. Minęło sześć miesięcy od zwolnienia Bellamy’ego z Marynarki i przez cały ten czas Robert nie miał kontaktu z admirałem. Telefon od Whittakera, który odnalazł ich w hotelu Oriental w Bangkoku, był prawdziwą niespodzianką.
– Robert? Mówi Whittaker.
– Pan admirał! Miło mi pana słyszeć.
– Niełatwo cię było odszukać. Co porabiasz?
Nic specjalnego. Po prostu odpoczywam. Wyjechaliśmy na długi miesiąc miodowy.
– A jak tam Susan? Bo jesteś z Susan, prawda?
– Tak. Dziękuję, dobrze.
– Jak szybko mógłbyś wrócić do Waszyngtonu?
– Słucham?
– Jeszcze nie ogłoszono tego oficjalnie, ale zostałem przeniesiony. Mianowano mnie dyrektorem 17 Wydziału Wywiadu Marynarki. Chciałbym, żebyś ze mną pracował.
Roberta aż zatkało.
– Wywiad Marynarki? Panie admirale, przecież ja nic nie wiem o…
– Możesz się nauczyć. Pełniłbyś zaszczytną służbę dla swej ojczyzny, Robercie. Przyjedziesz, by ze mną o tym porozmawiać?
– No cóż…
– Dobrze. Czekam na ciebie w swoim biurze w poniedziałek o dziewiątej rano. Pozdrów ode mnie Susan.
Robert powtórzył całą rozmowę Susan.
– Wywiad Marynarki? To brzmi ekscytująco.
– Być może – odparł z powątpiewaniem Robert. – Nie mam pojęcia, na czym miałoby to polegać.
– W takim razie musisz się dowiedzieć. Przypatrywał się jej przez moment.
– Chcesz, żebym się na to zdecydował? Objęła go.
– Chcę tego, czego ty chcesz. Sądzę, że nadszedł już czas, byś się czymś zajął. Zauważyłam, jaki stałeś się ostatnio rozdrażniony.
– Myślę, że próbujesz się mnie pozbyć – powiedział Robert chcąc się z nią podrażnić. – Widzę, że miesiąc miodowy już się skończył.
Susan zbliżyła usta do jego ust.
– Nigdy. Czy powiedziałam ci już, jakiego mam bzika na twym punkcie, mój marynarzu? Zaraz ci to udowodnię…
Zastanawiając się nad tym później – za późno – Robert doszedł do wniosku, że był to początek końca ich małżeństwa. Propozycja admirała wydawała mu się niezwykle kusząca i wrócił do Waszyngtonu, by się spotkać z Whittakerem.
– Robercie, w tej pracy niezbędne są wiedza, odwaga i inicjatywa.
Ty to wszystko masz. Nasz kraj może stać się celem dla każdego dyktatora hochsztaplera, który potrafi skupić wokół siebie grupkę awanturników lub wybudować fabrykę broni chemicznej. Pół tuzina państw pracuje w tej chwili nad skonstruowaniem własnej bomby atomowej, by dysponować argumentem przetargowym. Moim zadaniem jest stworzenie siatki wywiadowczej, by przekonać się, ku czemu dokładnie zmierzają te kraje i by próbować je powstrzymać. Chcę, byś mi w tym pomógł.