Выбрать главу

– Wygląda to na coś niezwykle pilnego, Robercie. Zadzwoń może do mnie po spotkaniu.

– Dobrze. Dziękuję panu.

Połączenie zostało przerwane. Nie powinienem był niepokoić staruszka - pomyślał Robert. Dwa lata temu admirał Whittaker odszedł na emeryturę ze stanowiska szefa Wywiadu Marynarki. A raczej został zmuszony do odejścia na emeryturę. Krążyła pogłoska, że na otarcie łez Marynarka przydzieliła mu gdzieś jakiś mały kącik i zatrudniła przy liczeniu kamizelek ratunkowych na wycofywanych ze służby jednostkach czy przy podobnie bezsensownym zajęciu. Admirał nie miał najmniejszego pojęcia o bieżących sprawach wywiadu. Ale Robert traktował go jak ojca. Był najbliższym mu człowiekiem na świecie, oczywiście po Susan. A Robert potrzebował czasem z kimś porozmawiać. Po odejściu Susan czuł się jak wyrzucony za burtę. Wmawiał sobie, że gdzieś tam, w innej czasoprzestrzeni, wciąż jeszcze stanowią z Susan szczęśliwe małżeństwo, są jak niegdyś beztroscy, radośni i bezgranicznie w sobie zakochani. A może nie”? - pomyślał znużony. – Może po prostu nie wiem, kiedy spasować.

Kawa była gotowa. Miała gorzki smak. Ciekawy był, czy została sprowadzona z Brazylii.

Z filiżanką w ręku przeszedł do łazienki i przyjrzał się swemu odbiciu w lustrze. Ujrzał mężczyznę nieco po czterdziestce, wysokiego, szczupłego, wysportowanego, o wyrazistych rysach twarzy, mocno zarysowanym podbródku, czarnych włosach oraz ciemnych oczach o inteligentnym, badawczym spojrzeniu. Na piersi miał długą, głęboką szramę – pamiątkę po katastrofie lotniczej. Ale to należało do przeszłości, kiedy jeszcze był z Susan. Ogolił się, wziął prysznic i przeszedł do garderoby. Co włożyć - zastanawiał się – mundur czy garnitur? A z drugiej strony, czy ma to jakiekolwiek znaczenie”] Włożył ubranie marengo, białą koszulę i szary jedwabny krawat. Bardzo mało wiedział o Narodowej Agencji Bezpieczeństwa, poza tym, że „pałac zagadek”, jak ją przezywano, przewyższał wszystkie pozostałe amerykańskie agencje wywiadowcze i był najbardziej zakonspirowaną z nich. Czego mogą chcieć ode mnie? No cóż, już wkrótce się przekonam.

Rozdział 2

Narodowa Agencja Bezpieczeństwa jest dyskretnie ukryta na 33 hektarach w Fort Meade w stanie Maryland i zajmuje dwa budynki, które łącznie są dwukrotnie większe od kompleksu CIA w Langley w Wirginii. Agencja, utworzona w celu zagwarantowania fachowego zabezpieczenia systemu łączności Stanów Zjednoczonych oraz do zbierania tajnych informacji z całego świata, zatrudnia tysiące ludzi, a jej poszczególne służby dostarczają tyle informacji, że każdego dnia przekazuje się do zniszczenia ponad czterdzieści ton dokumentów.

Kiedy porucznik Robert Bellamy dotarł do pierwszej bramy, panował jeszcze mrok. Zajechał przed dwuipółmetrowe ogrodzenie zwieńczone drutem kolczastym. Znajdowała się tu budka wartownicza z dwoma uzbrojonymi strażnikami. Jeden z nich został w środku obserwując, jak drugi podchodzi do samochodu.

– Czym mogę panu służyć?

– Porucznik Bellamy do generała Hilliarda.

– Proszę o pański dowód tożsamości, panie poruczniku. Robert Bellamy wyciągnął portfel i podał legitymację 17 Wydziału Marynarki. Strażnik przestudiował uważnie dokument, po czym go zwrócił.

– Dziękuję, panie poruczniku.

Skinął do wartownika w budce i brama otworzyła się. Stojący w środku strażnik podniósł słuchawkę.

– Porucznik Bellamy jest w drodze.

Po minucie Robert Bellamy znalazł się przed kolejną zamkniętą bramą.

Do samochodu podszedł uzbrojony wartownik.

– Porucznik Bellamy?

Tak.

– Czy mogę prosić o pański dowód tożsamości?

Już chciał zaprotestować, ale pomyślał sobie: A niech tam! Ich sprawa. Znów wyciągnął portfel i pokazał strażnikowi legitymację.

– Dziękuję, panie poruczniku – wartownik uczynił jakiś niedostrzegalny gest i brama otworzyła się.

Robert Bellamy ruszył przed siebie i po chwili zobaczył trzeci mur. Mój Boże - pomyślał. – Zupełnie, jakbym się znalazł w Krainie Oz.

Kolejny umundurowany strażnik podszedł do auta. Robert Bellamy sięgnął po portfel, ale wartownik spojrzał tylko na tablicę rejestracyjną i powiedział:

– Panie poruczniku, proszę pojechać prosto, do budynku administracyjnego. Będzie tam już na pana ktoś czekał.

– Dziękuję.

Brama otworzyła się i Robert skierował się w stronę ogromnego, białego gmachu. Przed wejściem stał mężczyzna w cywilnym ubraniu, trzęsąc się z zimna w chłodnym październikowym powietrzu.

– Panie poruczniku, wóz może pan zostawić tutaj! – wykrzyknął. – Zaopiekujemy się nim.

Robert Bellamy zostawił kluczyk w stacyjce i wysiadł. Czekający na niego mężczyzna miał około trzydziestu lat, był wysoki, chudy i miał ziemistą cerę. Sprawiał wrażenie, jakby od lat nie widział słońca.

– Nazywam się Harrison Keller. Zaprowadzę pana do gabinetu generała Hilliarda.

Weszli do przestronnego holu o wysokim stropie. Za biurkiem siedział mężczyzna w cywilnym ubraniu.

– Poruczniku Bellamy…

Robert Bellamy obrócił się i w tej samej chwili usłyszał trzask aparatu fotograficznego.

– Dziękuję panu.

Robert Bellamy zwrócił się do Kellera:

– Co to…?

– To potrwa dosłownie moment – zapewnił go Harrison Keller.

Sześćdziesiąt sekund później Robertowi Bellamy’emu wręczono niebiesko-białą plakietkę identyfikacyjną opatrzoną zdjęciem.

– Proszę jej nie zdejmować przez cały czas przebywania w tym budynku, panie poruczniku.

– Dobrze.

Ruszyli długim, białym korytarzem. Robert Bellamy dostrzegł po obu stronach holu rozmieszczone co sześć metrów kamery.

– Jak duży jest ten budynek?

– Ma nieco ponad 185 tysięcy metrów kwadratowych, panie poruczniku.

– Co takiego?

– Tak, tak. Idzie pan najdłuższym korytarzem świata – ma prawie trzysta metrów. Jesteśmy tu całkowicie samowystarczalni. Dysponujemy centrum handlowym, barem samoobsługowym, urzędem pocztowym, ośmioma bufetami, szpitalem z salą operacyjną, przychodnią stomatologiczną, oddziałem State Bank of Laurel, pralnią chemiczną, warsztatem szewskim, salonem fryzjerskim i paroma innymi rzeczami.

Zupełnie jak drugi dom - pomyślał Robert. Wydało mu się to dziwnie przygnębiające.

Minęli olbrzymie pomieszczenie zastawione mnóstwem komputerów. Robert zatrzymał się zdumiony.

– Imponujące, prawda? A to tylko jedna z naszych sal komputerowych. W tym kompleksie znajdują się dekodery i komputery wartości trzech miliardów dolarów.

– Ilu ludzi tu pracuje?

– Około szesnastu tysięcy.

W takim razie po kiego diabła potrzebny im jestem jeszcze ja? - pomyślał Robert Bellamy.

Wsiedli do specjalnej windy, którą Keller uruchomił za pomocą klucza. Wjechali piętro wyżej i znów ruszyli długim korytarzem, aż dotarli do szeregu gabinetów w końcu holu.

– Jesteśmy na miejscu, panie poruczniku.

Weszli do wielkiej recepcji, w której stały cztery biurka dla sekretarek. Dwie z nich były już w pracy. Harrison Keller skinął na jedną z kobiet. Nacisnęła guzik i drzwi do gabinetu otworzyły się.

– Proszę wejść. Pan generał czeka na panów.

– Tędy – powiedział Harrison Keller.

Robert Bellamy podążył za nim do gabinetu. Znalazł się w przestronnym pomieszczeniu o dźwiękoszczelnych ścianach i suficie. Pokój był komfortowo umeblowany, pełen zdjęć i drobiazgów osobistych. Widać było, że człowiek siedzący za biurkiem spędzał tu dużo czasu.