Tego dnia był jedynym, któremu udało się pozbyć obstawy.
Żargon, którego uczyli ich na Farmie, to był zupełnie nowy język.
– Prawdopodobnie nie będziecie używali wszystkich tych terminów – powiedział im instruktor – ale lepiej, jeśli je poznacie. Istnieją dwa rodzaje agentów: opiniotwórcy i prowokatorzy. Agent opiniotwórca stara się zmieniać zapatrywania obywateli kraju, w którym działa. Prowokatora wysyła się, by wzniecać niepokój i wywoływać chaos. „Wywieranie nacisku” to określenie używane przez CIA i oznaczające szantaż. Istnieją również „zadania specjalne”, pod którym to terminem może się kryć wiele czynności – od łapownictwa do włamania. Przykładem takiego zadania specjalnego była operacja Watergate.
Rozejrzał się po sali, by się upewnić, czy jest uważnie słuchany. Wszyscy siedzieli jak zahipnotyzowani.
– Od czasu do czasu będą wam potrzebne usługi „kaligrafa” – człowieka, który podrabia paszporty.
Robert ciekaw był, czy kiedykolwiek skorzysta z pomocy kaligrafa.
– Wyrażenie „unieszkodliwić” oznacza mało przyjemną rzecz, a mianowicie uśmiercenie przeciwnika. Podobnie jak słowo „wyeliminować”. Jeśli usłyszycie kogoś mówiącego o Firmie, wiedzcie, że tak określamy wywiad brytyjski. Jeśli ktoś zwróci się do was z prośbą o „zdezynfekowanie” pomieszczenia, waszym zadaniem nie będzie szukanie prusaków, tylko urządzeń podsłuchowych.
To swoiste słownictwo fascynowało Roberta.
– „Panienki” to eufemizm na określenie kobiet nasyłanych, by skompromitować przeciwnika. „Legenda” to spreparowany życiorys szpiega, przygotowany w celu zapewnienia mu „przykrywki”. „Iść na zieloną trawkę” znaczy zrezygnować z dalszej służby.
Instruktor przyjrzał się słuchaczom.
– Czy któryś z was wie, kto to jest „poskramiacz lwów”?
Czekał na odpowiedź, ale na sali panowała cisza.
– Kiedy rozstajemy się z agentem, może się okazać, że jest niezadowolony i próbuje grozić nam wyjawieniem tego, co wie. Wtedy wzywamy „atletę” lub „poskramiacza lwów”, by go zmiękczyć. Jestem pewien, że żaden z was nigdy nie będzie miał z nimi do czynienia.
Rozległy się nerwowe śmiechy.
– Również słowo „odra” ma specyficzne znaczenie. Jeśli klient umiera na odrę, to znaczy że został tak po mistrzowsku zlikwidowany, że jego śmierć sprawia wrażenie naturalnej lub odniesionej w wyniku nieszczęśliwego wypadku. Jedną z metod wywoływania odry jest tabun. To bezbarwna lub brunatna ciecz, która po wchłonięciu przez skórę powoduje paraliż nerwów. Jeśli ktoś proponuje wam „tranzystor”, to znaczy że chce wam dać nadajnik bezprzewodowy. Operator nadajnika to „muzyk”. W przyszłości niektórzy z was będą pracowali „odkryci”. Nie próbujcie wtedy zrzucać z siebie kołdry, bo znaczy to jedynie, że będziecie zdani na samych siebie, bez żadnej pomocy z zewnątrz.
Chciałbym dziś omówić jeszcze jedną sprawę. Mianowicie zbieg okoliczności. W naszej pracy nie istnieje coś takiego. Zazwyczaj oznacza to niebezpieczeństwo. Jeśli raz za razem natykacie się na tę samą osobę albo zaobserwowaliście ten sam samochód, miejcie się na baczności. Prawdopodobnie popadliście w tarapaty.
Myślę, że na dziś wystarczy. Jutro ciąg dalszy.
Od czasu do czasu pułkownik Johnson wzywał Roberta do swego gabinetu na, jak to określał, „pogawędkę”. Rozmowy były pozornie niewinne, ale Robert zdawał sobie sprawę z tego, że podczas nich szczegółowo go badano.
– Z tego co wiem, jesteś żonaty, i to szczęśliwie, Robercie.
– Zgadza się.
Następne pół godziny spędzili na rozmowie o małżeństwie, wierności i zaufaniu.
Innym znów razem zagadnął go:
– Admirał Whittaker traktuje cię jak syna, Robercie. Wiesz o tym?
– Tak. – Ból po śmierci Edwarda to coś, co nigdy nie minie. Rozmawiali o lojalności, obowiązku i śmierci.
– Już nieraz spojrzałeś śmierci w oczy, Robercie. Czy boisz się śmierci?
– Nie. Pod warunkiem, że jest za co umierać - pomyślał Robert. – A nie dla jakiegoś głupstwa.
Te spotkania były dla Roberta frustrujące, bo przypominały przeglądanie się w ślepym zwierciadle. Pułkownik Johnson widział go dokładnie, ale sam pozostawał niewidoczny, tajemniczy.
Szkolenie trwało szesnaście tygodni i podczas tego okresu żaden z mężczyzn nie mógł się kontaktować ze światem zewnętrznym. Robertowi rozpaczliwie brakowało Susan. Był to najdłuższy okres rozłąki z nią. Kiedy zbliżał się koniec tych czterech miesięcy, pułkownik Johnson wezwał Roberta do swego biura.
– Chciałem się pożegnać. Świetnie się pan spisał, poruczniku. Myślę, że są przed panem bardzo interesujące perspektywy.
– Dziękuję, panie pułkowniku. Również mam taką nadzieję.
– Powodzenia.
Pułkownik Johnson obserwował wychodzącego Roberta. Przez pięć minut siedział bez ruchu, nim podjął decyzję. Podszedł do drzwi, zamknął je na klucz, a następnie podniósł słuchawkę i wykręcił numer.
Susan czekała na niego. Otworzyła drzwi ich mieszkania ubrana jedynie w przejrzysty peniuar, który niczego nie ukrywał. Rzuciła mu się w ramiona i przytuliła mocno.
– Cześć, marynarzu. Chcesz się zabawić?
– Wystarczy mi, że trzymam cię w ramionach – odparł uszczęśliwiony Robert.
– Boże, ale mi ciebie brakowało! – Susan zrobiła krok do tyłu i dodała zapalczywie: – Jeśli ci się kiedykolwiek coś stanie, to chyba umrę.
– Nigdy nic mi się nie stanie.
– Obiecujesz?
Obiecuję.
Przyglądała mu się przez chwilę z niepokojem.
– Sprawiasz wrażenie przemęczonego.
– Szkolenie było dosyć intensywne – przyznał Robert. Nie powiedział, że mając do przestudiowania wszystkie podręczniki i materiały, nie wspominając o obowiązkowych zajęciach praktycznych, kursanci spali nie więcej niż kilka godzin na dobę. Mimo to nie narzekali z jednej bardzo prostej przyczyny: dobrze zdawali sobie sprawę z tego, że to, czego się uczą, może pewnego dnia ocalić im życie.
– Doskonale wiem, czego ci teraz trzeba – oświadczyła Susan.
– No, myślę – Robert uśmiechnął się i wyciągnął do niej rękę.
– Zaczekaj. Daj mi pięć minut. Rozbierz się przez ten czas.
Obserwował ją, jak wychodziła, i pomyślał: Czy to możliwe, by człowiek miał aż takie szczęście w życiu? Zaczął ściągać ubranie. Po paru minutach Susan wróciła.
– Lubię, kiedy jesteś nagi – powiedziała cicho.
Usłyszał głos instruktora: „Niektórzy z was będą pracowali odkryci. To znaczy, że będą zdani na samych siebie, bez żadnej pomocy”. W co ja się wpakowałem? W co ja wpakowałem Susan? Zaprowadziła go do łazienki. Wannę wypełniała gorąca, pachnąca woda. W pomieszczeniu panował mrok rozjaśniany jedynie migotliwym światłem czterech świec, ustawionych na umywalce.
– Witaj w domu, najdroższy. – Zrzuciła peniuar i weszła do wanny, a on za nią.
– Susan…
– Nic nie mów. Przytul się do mnie.
Poczuł jej dłonie, delikatnie muskające jego barki i miękkie linie jej ciała. Zapomniał, jaki jest zmęczony. Kochali się w ciepłej wodzie, a kiedy wyszli z wanny, Susan powiedziała: