Выбрать главу

Kiedy zjawił się w szpitalu, recepcjonistka powiedziała:

– Dobry wieczór, panie poruczniku. Susan jest na oddziale ortopedycznym na drugim piętrze. Czeka na pana. – Podniosła słuchawkę.

Kiedy Robert wysiadł z windy, Susan czekała już na niego, ubrana w biały, wykrochmalony fartuszek. Serce zabiło mu mocniej. Wyglądała tak pięknie.

– Witaj, ślicznotko.

Susan uśmiechnęła się, dziwnie skrępowana.

– Cześć, Robercie. Za parę minut będę wolna. Chodź, przedstawię cię Montemu.

Wprost nie mogę się doczekać.

Zaprowadziła go do wielkiego pokoju pełnego książek, kwiatów, koszów z owocami.

– Monte, to mój mąż Robert – powiedziała.

Robert stał, wpatrując się w leżącego mężczyznę. Był trzy lub cztery lata starszy od niego i przypominał Paula Newmana. Od pierwszego wejrzenia mu się nie spodobał.

– Bardzo mi miło pana poznać, panie poruczniku. Susan dużo mi o panu mówiła.

Czy właśnie o mnie rozmawiali, kiedy siedziała przy jego łóżku w środku nocy?

– Jest bardzo z pana dumna.

Tak jest, stary, rzuć mi parę ochłapów na osłodę. Susan patrzyła na Roberta, pragnąc, by zachował się odpowiednio. Zdobył się na ten wysiłek.

– Mam nadzieję, że już wkrótce wyjdzie pan stąd.

– Tak, głównie dzięki pańskiej żonie. To cudotwórczyni.

No, marynarzu, myślisz, że zostanę tutaj i pozwolę, by jakaś inna siostra pielęgnowała to wspaniałe ciało?

– Tak, to jej specjalność – Robert nie mógł ukryć goryczy w swym głosie.

Obiad urodzinowy okazał się niewypałem. Susan chciała rozmawiać wyłącznie o swym pacjencie.

– Kochanie, czy nie przypomina ci kogoś?

– Owszem, Borisa Karloffa.

– Czy musiałeś być wobec niego taki niegrzeczny?

– Wydawało mi się, że zachowuję się bardzo uprzejmie – odparł zimno. – Tak się złożyło, że nie zapałałem do niego sympatią.

Susan patrzyła na niego zdumiona.

– Przecież go nawet nie znasz. Co ci się w nim nie podoba?

Nie podoba mi się sposób, w jaki na ciebie patrzy. Nie podoba mi się sposób, w jaki ty patrzysz na niego. Nie podoba mi się, że nasze małżeństwo się rozsypuje. O Boże, Susan, nie chcę cię stracić.

– Przepraszam. Sądzę, że jestem po prostu przemęczony.

Dokończyli obiad w milczeniu.

Następnego ranka, kiedy Robert szykował się do wyjścia do pracy, Susan odezwała się:

– Robercie, chciałam z tobą porozmawiać…

Poczuł się tak, jakby otrzymał cios w żołądek. Nie wytrzyma, jeśli usłyszy ujęte w słowa to, co się między nimi działo.

– Susan…

– Wiesz, że cię kocham. Zawsze cię będę kochała. Jesteś najwspanialszym i najdroższym mi człowiekiem.

– proszę…

– Nie, daj mi skończyć. To dla mnie bardzo trudne. W ciągu ostatniego roku spędziliśmy razem dosłownie minuty. Nasze małżeństwo już nie istnieje. Oddaliliśmy się od siebie.

Każde jej słowo było jak pchnięcie nożem.

– Masz rację – przyznał z rozpaczą. – Zmienię się, rzucę pracę w Agencji. Natychmiast. Dziś. Wyjedziemy gdzieś i…

Potrząsnęła głową.

– Nie, Robercie. Oboje wiemy, że to na nic. Robisz to, co lubisz. Jeśli z mojego powodu rzucisz pracę, zawsze będziesz czuł do mnie żal. To, co się stało, to nie nasza wina. Po prostu… tak wyszło. Chcę się rozwieść.

Wydawało mu się, że cały świat zwalił się na niego. Poczuł nagle mdłości.

– Chyba nie mówisz poważnie, Susan. Znajdziemy jakiś sposób, by…

– Już za późno. Od dawna już się nad tym zastanawiałam. Myślałam o tym przez ten cały czas, kiedy ciebie nie było, a ja siedziałam sama w domu i czekałam na twój powrót. Żyjemy każde swoim własnym życiem. A mnie potrzeba czegoś więcej. Potrzebuję czegoś, czego ty nie możesz mi już dać.

Stał, próbując zapanować nad swoimi emocjami.

– Czy… czy ma to jakiś związek z Krezusem? Susan zawahała się.

– Monte poprosił mnie o rękę.

Poczuł, że wszystkie wnętrzności się w nim przewracają.

– I zgodzisz się?

– Tak.

Przypominało to jakiś koszmar. To się nie dzieje naprawdę - pomyślał. – To niemożliwe. Do oczu napłynęły mu łzy. Susan objęła go i przytuliła się.

– Nigdy już nie będę czuła do żadnego mężczyzny tego, co czułam do ciebie. Kochałam cię całą duszą i sercem. I zawsze będę cię kochała. Pozostaniesz moim najdroższym przyjacielem. – Odsunęła się i spojrzała mu w oczy. – Ale to za mało. Rozumiesz? Rozumiał jedynie, że łamie mu serce.

– Możemy spróbować jeszcze raz. Zaczniemy wszystko od początku i…

– Przykro mi, Robercie – powiedziała zdławionym głosem. – Bardzo mi przykro, ale to koniec.

Susan poleciała do Reno, by uzyskać rozwód, a porucznik Robert Bellamy przez dwa tygodnie pił.

Stare nawyki trudno wykorzenić. Robert zadzwonił do kolegi z FBI. W przeszłości kilka razy spotykał się z Alem Traynorem i miał do niego zaufanie.

– Tray, potrzebuję przysługi.

– Przysługi? Potrzebujesz psychiatry. Jak mogłeś pozwolić, by Susan odeszła?

Prawdopodobnie całe miasto tylko o tym mówiło.

– To długa i smutna historia.

– Bardzo mi przykro, Robercie. Taka wspaniała kobieta. To… zresztą, nieważne. Jak mogę ci pomóc?

– Chciałbym, żebyś sprawdził dla mnie kogoś.

– Nie ma sprawy. Daj mi tylko nazwisko.

– Monte Banks. Chodzi o zwykłe, rutynowe sprawdzenie.

– W porządku. Co chcesz wiedzieć?

– Prawdopodobnie nigdy nie trafił do waszych kartotek, ale jeśli figuruje… może wlepili mu kiedyś mandat, może znęcał się nad swym psem albo przejechał na czerwonym świetle? Normalka.

– Jasne.

– Jestem też ciekaw, skąd ma pieniądze. Chciałbym poznać jego przeszłość.

– Zwykła rutyna, tak?

– I, Tray, niech to zostanie między nami. To sprawa osobista. Jasne?

– Nie ma sprawy. Zadzwonię do ciebie rano.

– Dzięki. Postawię ci lunch.

– Obiad.

– Niech będzie.

Robert odłożył słuchawkę i pomyślał: Oto typowy przykład tonącego, chwytającego się brzytwy. Na co liczę? Ze Banks okaże się Kubą Rozpruwaczem i Susan wróci w moje ramiona?

Nazajutrz z samego rana Dustin Thornton wezwał Roberta do siebie.

– Panie poruczniku, nad czym pan obecnie pracuje? Doskonale wie, nad czym - pomyślał Robert.

– Kończę rozpracowywanie dyplomaty z Singapuru i…

– Zdaje się, że ma pan za dużo wolnego czasu.

– Słucham?

– Gdyby pan zapomniał, to przypominam, że Wywiad Marynarki nie ma prawa inwigilowania obywateli amerykańskich.

Robert przyglądał mu się zaskoczony.

– O czym pan…?

– FBI poinformowało mnie, że próbował pan uzyskać informacje, do których dostęp nie należy do kompetencji naszej agencji.

Robert poczuł nagłą falę gniewu. Ten sukinsyn Traynor wydał go. Oto, ile warta jest przyjaźń.

– To była sprawa osobista – powiedział Robert. – Chciałem…

– Kartoteki FBI nie są prowadzone dla pańskiej wygody ani aby umożliwić panu niepokojenie obywateli. Czy wyrażam się jasno?

– Bardzo jasno.

– To wszystko.

Robert pobiegł do swego pokoju. Ręce mu się trzęsły, gdy wykręcał numer 202-324-3000.

– FBI – rozległo się w słuchawce.

– Z Alem Traynorem.

– Chwileczkę.

Po minucie usłyszał głos jakiegoś mężczyzny.